Dyskusję przeczytałem i zgadzam się ze zdaniem p. @ahmed o ciągłości i postępującym zerwaniu. Nie krytykuję p. wolanda, mam jednak wrażenie, (przepraszam za zbytnią zapewne obrazowość), że ratzingerianizm to próba "podskoku żaby, której w pewnym momencie zrobiło się zbyt gorąco". Próba, która jednak nie może się udać, tzn. nie uda się wyskoczyć z topieli.
Jeśli ktoś kocha swojego ojca, który życiowo się stacza, to nawet widząć ciągłe odrzucanie pomocy będzie przy nim trwał do końca. Jeśli ktoś kocha Kościół, będzie czynił podobnie. Mi po prostu daleko jest do postawy określenia posoborowego kościoła jako złego, co służy dla wielu osób tylko do tego, by mieć powód usprawiedliwienia swojej bierności w kontekście podejmowania próby naprawy tegoż. O ile łatwiej zamiast wpływać pozytywnie na to co się dzieje we własnej parafii pójść sobie gdzieś na mszę trydencką?
Należy trwać przy ojcu jeżeli można. Gdy natomiast ojciec mówi do syna "chodź kraść" syn wypowiada posłuszeństwo w obronie zbawienia swojego.
[...] ze picie zatrutej wody z niewielką dawką arszeniku wcale takie szkodliwe nie jest, bo wody w tym roztworze jest przeważająca większośc.
Panie Woland próbuje nas pan przekonac, ze picie zatrutej wody z niewielką dawką arszeniku wcale takie szkodliwe nie jest, bo wody w tym roztworze jest przeważająca większośc. Ja panu tego nie moge zabronic robic ale przekonywanie innych do takiej aktywnosci to juz gruba nieprzyzwoitosc jest, jesli nie wiecej.
Normalnie nie pijemy czystej wody. Woda zawsze jest "zanieczyszczona" różnymi substancjami w niewielkim stężeniu. Małe stężenia mają często zaniedbywalnie małą szkodliwiość, a może być nawet odwrotnie. Arszenik, dla przykładu, jest jak najbardziej "pożyteczny" w odpowiedniej dozie (proszę sobie wygooglować lek o nazwie Trisenox).Co chciałem przez to powiedzieć: stopień szkodliwości danej substancji obecnej w wodzie bardzo zalezy od jej stężenia.Tak samo z zanieczyszczeniem liturgii czy doktryny. Małe zanieczyszczeni, mała szkodliwość. Duże zanieczyszcznie, duża szkodliwość. Gdyby nawet niewielkie odchylenie od pełnej ortodoksji powodowało natychmiastowe zatrucie całości, to chodzenie do kościoła gdziekolwiek stało by się niemożliwością.
Dyskusję przeczytałem i zgadzam się ze zdaniem p. @ahmed o ciągłości i postępującym zerwaniu.
Wiara na żadnym etapie swojego rozwoju nie była nigdy w 100% doskonała. Bo była albo nie w pełni rozwinięta (co jest niedoskonałością) albo była skażona niewielkimi, czysto ludzkimi błędami.
Myślę, że na świecie nie ma człowieka, którego wiara katolicka byłaby w pełni właściwa.
Czyż możemy zachować całkowitą obojętność wobec wspólnoty, w której jest 491 kapłanów, 215 seminarzystów, 6 seminariów, 88 szkół, 117 braci zakonnych, 164 siostry zakonne oraz tysiące wiernych? Czy naprawdę powinniśmy spokojnie pozwolić, by szli swoją drogą z dala od Kościoła? Myślę na przykład o 491 kapłanach. Nie możemy poznać ich złożonych motywacji. Jednakże sądzę, że nie zdecydowaliby się na kapłaństwo, gdyby obok różnych pokrętnych i chorych elementów nie było w nich miłości do Chrystusa oraz pragnienia głoszenia Go i głoszenia wraz z Nim Boga żywego. Czy możemy ich, jako przedstawicieli radykalnej, lecz marginalnej grupy, po prostu wykluczyć z naszych działań na rzecz pojednania i jedności? Co z nimi później będzie?Oczywiście, od dłuższego czasu, a potem znów przy tej konkretnej okazji, pojawiało się na ustach przedstawicieli tej wspólnoty wiele rzeczy niestosownych — pycha i zarozumiałość, obsesyjna jednostronność itp. Miłość do prawdy każe mi dodać, że otrzymałem również szereg wzruszających dowodów wdzięczności, wyraźnie świadczących o otwarciu serc. A czyż wielki Kościół nie powinien pozwolić sobie również na wspaniałomyślność, ze świadomością swojego szerokiego horyzontu, ze świadomością otrzymanej obietnicy? Czyż jako dobrzy wychowawcy nie powinniśmy również zdobywać się na to, by nie zwracać uwagi na różne niedobre rzeczy i starać się wskazywać wyjście z opresji? I czy nie powinniśmy przyznać, że również w środowisku kościelnym słychać było rzeczy niestosowne? Czasem odnosi się wrażenie, że naszemu społeczeństwu potrzebna jest przynajmniej jedna grupa, której nie należy się żadna tolerancja, którą można po prostu i z nienawiścią atakować. A jeśli ktoś odważy się do niej zbliżyć — w tym wypadku Papież — on również traci prawo do tolerancji i on także może być obiektem niepohamowanej i bezwzględnej nienawiści.
Raczy Pan Wolandzie, jednak nie wrzucajmy wszystkich wiernych Bractwa do jednego worka. Bywają tam wprawdzie wierni, którzy - jak Pan pisze - w rozmowie przypominają świadków Jehowy, bywają jednak także inni.