Jak na razie nikt kto określałby się jako tradycjonalista bądź modernista nie pochwalił się tutaj swoim potomstwem,z czego co prawda nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale daje to nieco do myślenia.
in Polonia non c'è il problema della scelta tra "tradizionali" e "moderni". La differenza non esiste.
Moze dlatego, ze nie chca popelniac bledu a particulari ad universale? Jesli to ma cos pomoc, to w bliskiej rodzinie tradi-rodzenstwo (dwoch braci i dwie siostry czyli cztery malzenstwa) ma odpowiednio : 6, 4, 4 i 2 dzieci. Przy czym zadne nie powiedzialo ostatniego slowa i nie zazegnuje sie, ze "wystarczy".W mojej kaplicy praktycznie nie ma mlodych rodzin z jednym dzieckiem, chyba ze takie z niskim stazem malzenskim. Najczesciej jest miedzy 3 a 8. To daje do myslenia czy nie?
Bardziej mnie interesuje właśnie kwestia strategii. Czy tradycjonalistom bardziej opłacałoby się trzymać blisko siebie, tracąc możliwość powiększania swej liczebności poprzez konwersje i wpływ na społeczeństwo, jednakowoż korzystając z pewnego bezpieczeństwa (może jest ono iluzoryczne, sam nie wiem) polegającego na tym, że zakładamy rodziny z kobietami, z którymi podzielamy wspólną ich wizję, poglądy na kwestie zasadnicze, etc. (dodam, że chodzi mi o bardziej kompleksowy system wartości, nie ograniczający się tylko do nakazu nawiedzania kościoła w niedzielę, odmawiania pacierza oraz sprzeciwu wobec aborcji, ale obejmujący także kwestie stylu życia (homeschooling, stay-at-home moms, niet telewizora)). A może jednak trzeba się zaadoptować do życia w społeczeństwie i realizować tyle, ile się da?
Praktycznie nie mam znajomych w tradiswiatku, ktorzy nie maja dzieci albo maja jedynakow. Troje-czworo to standard, wiekszosc ma szescioro, niektorzy wiecej. Kiedy spotykamy sie w kilka osob, to dom sie zamienia w male przedszkole.
CytujKłopot z ograniczoną pulą genów wg mnie jest tu najmniejszym problemem.Ja to wstawiłem żartem czy też pół-żartem.
Kłopot z ograniczoną pulą genów wg mnie jest tu najmniejszym problemem.
Och, są różni tradycjonaliści. Mnie się zdarzyło spotykać, w każdym razie wśród mężczyzn, takich, których zdawali się być dość "rock-and-rollowi" - i nawet trudno byłoby sobie wyobrazić ich jako dostojnych, brodatych patriarchów rodu, niczym w wiosce Burów 120 lat temu, którym towarzyszy cicha i pokorna małżonka w burej spódnicy do kostek, z fryzurą typu kok i szóstką dzieci, uczących się w domu i nie wiedzących nawet, co to Play Station i heavy metal.
Problem w tym, że aby zawrzeć małżeństwo - potrzebna jest "druga połowa" - a do tego za bardzo nie mam materiału...
Nie wnikam w to, na ile taki scenariusz jest możliwy
Jeszcze warto wniknąć w to, czy taki scenariusz jest w ogóle pożądany. Nie w sensie jego wydajności pod kątem liczby dzieci, tylko po prostu - czy naprawdę to taki fajny styl życia...
Blisko siebie to strategia kikonów (na przykład) i spoglądając na liczebność tych rodzin - w miarę słuszna decyzja.Blisko siebie nie musi, a nawet nie może oznaczać tworzenia gett katolickich, z niewielkiego doświadczenia wiem, że transfer do tradycji przez małżeństwo jest możliwy.