Murka
|
 |
« Odpowiedz #138 dnia: Czerwca 15, 2013, 00:19:30 am » |
|
@pan Tytanik404
Doskonale Pana rozumiem. Przeszłam przez wszystkie te etapy. Że w sprawie takiej rangi Kościół nie mógł się potknąć. Że miliony katolików. Że sam papież. Że Pan Bóg na pewno by zainterweniował. Że to jest niemożliwa niemożliwość, aby promulgowano wadliwy ryt TAKIEGO sakramentu, Najświętszego Sakramentu, najważniejszego sakramentu, i aby Pan Bóg patrzył i nie grzmiał, tyle lat, tyle strat, tyle zgorszeń. Potem trzeba było wybrać - wóz albo przewóz, bo okazało się, że na dłuższą metę w obydwu rytach nie idzie wyrobić, bo to dwie różne religie i człowiek żyje w poczuciu permanentnej zdrady. Pewnie i Pan dojdzie do takiego etapu, chyba większość z nas tak miała. No i pierwsza próba opuszczenia parafii, i kolejny etap wątpliwości, kolejne argumenty - a co ze wspólnotą parafialną, Pan Bóg nie dopuściłby, aby wierny pragnący godziwego rytu został jej pozbawiony. Rozumiem Pana bardzo dobrze, ksiądz Stehlin rozumie Pana zapewne jeszcze lepiej, ja - tylko na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji tego, jak miotało się paru forumowych znajomych, a on z pewnością regularnie ma do czynienia z ludźmi rozdartymi między NOM, parafią a wezwaniem do pójścia dalej; sądzę, że miał takich rozmów setki i że ma świadomość bezsensowności ingerowania w wybór takiego zagubionego katolika, bo ta ingerencja tak naprawdę nic nie rozstrzygnie, wcale nie ułatwi nikomu podjęcia decyzji i wcale nie doprowadzi do podjęcia decyzji, choć każdemu pytającemu zdaje się, że posłucha autorytetu kapłana. Do tej decyzji dojrzewa się samemu wobec Boga, samemu dochodzi się do punktu, kiedy nabiera się pewności, że to jest wezwanie Boże i trzeba za nim iść. Nie za radą forumowicza, nawet nie za radą kapłana, taka to jest strasznie trudna próba, kiedy trzeba sam na sam spotkać się z Panem Bogiem i odpowiedzieć na wezwanie. Unikamy tego jak możemy, bo boimy się bezpośrednich rozmów z Panem Bogiem, takich rozmów sam na sam z Niewidzialnym. Wolimy poznawać Jego wolę z ust innych ludzi, żyjących, współczesnych, widzialnych, poznawalnych zmysłami, podpierać się ich argumentacją, ich autorytetem, ich liczebnością. Taka próba ogniowa czeka większość tych, którzy odkryli ryt praktykowany przez naszych przodków. Każdy z nas, wychowanych w posoborowiu, zapewne ksiądz Stehlin także, w gruncie rzeczy sam przed Bogiem stawał w obliczu tego wezwania. Ze świadomością, że stoi przed Nim całkiem nagi, odarty z argumentów ze współczesnego autorytetu, odarty z argumentu z liczby, odarty z tych wszystkich argumentów, którymi dysponuje wierny praktykujący w nowym rycie. Staje z jednym tylko argumentem, który w świecie widzialnym, w którym zakotwiczeni jesteśmy tak silnie naszym ciałem i umysłem, wydaje się żałośnie mały: z argumentem, że to przecież jakaś inna wiara, inna religia, nowa religia.
Przyznam Panu szczerze, przepraszam jeśli to zabrzmi nieco ekshibicjonistycznie, że nigdy, w żadnej innej domenie, nie czułam takiego osamotnienia w rozeznawaniu woli Bożej, jak w przypadku decyzji NOM vs KRR. I takiej intymności, takiego sam na sam, w pytaniu Boga czy tak ma być. Takiego ogołocenia z tych argumentów, które zawsze dawały mi komfort, że jakby co, jakby miało się okazać że to zła droga, to powołam się na nie i jakoś wina rozpłynie się w odpowiedzialności zbiorowej. Ja też swego czasu prosiłam księdza Stehlina, żeby powiedział mi jasno - mogę chodzić na NOM czy nie. Dziś jestem mu bardzo wdzięczna, że nie odpowiedział mi na to pytanie, że dał mi szansę spotkać się z Panem Bogiem sam na sam. Wiem również, że - choć pytałam zdecydowana poddać się decyzji księdza - wcale bym się jej nie poddała. Szukałabym kolejnych argumentów. To jest próba, do której trzeba dojrzeć i dojść do niej samemu. Dziś o tym wiem. Można się szarpać, ale gdybym wiedziała o nieuchronności tej drogi, to pewnie wolałabym przejść ją mniej boleśnie, bardziej ufnie, spokojniej, bez szamotaniny i wierzgania.
Abp Lefebvre napisał List do zagubionych katolików. Ale nawet ten list nie podejmie za nikogo decyzji. To tylko wyciągnięta dłoń, dla tych, którzy szukają pasterza.
|