Forum Krzyż
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Kwietnia 16, 2024, 21:02:41 pm

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukaj:     Szukanie zaawansowane
www.UnaCum.pl

Centrum Informacyjne Ruchu Summorum Pontificum
231934 wiadomości w 6630 wątkach, wysłana przez 1668 użytkowników
Najnowszy użytkownik: magda11m
Strona główna Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja
Forum Krzyż  |  Novus Ordo  |  Kościół posoborowy  |  Wątek: Iwon Congar - trochę cytatów
« poprzedni następny »
Strony: [1] 2 Drukuj
Autor Wątek: Iwon Congar - trochę cytatów  (Przeczytany 5244 razy)
Andris krokodyl różańcowy
aktywista
*****
Wiadomości: 1371


« dnia: Listopada 20, 2012, 17:15:58 pm »

Na wypadek, gdyby ktoś zechciał skasować wypociny tego biednego człowieka, zachowam wspomnienia jednego z ekspertów Vat2. Cytat pochodzi ze strony http://www.tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=5777

Cytuj
Pragnieniem mojego życia brata kaznodziei, mojego kapłaństwa, mojej służby doktrynalnej ludowi Bożemu było coś całkiem innego. Nic mi się nie udało. Płakałem wtedy godzinami i szlochałem jak dziecko. Potem pogodziłem się z tym, że życie mi się nie udało i że już zawsze będę kimś żałosnym.
 
 
15 września. Kiedy piszę (do o. Prowincjała) albo mówię: „jeśli kiedyś zdarzy się jakieś nieszczęście…” 2] nie mam żadnego zamiaru ani planu. Nie jest to także groźba z odcieniem szantażu. Stwierdzam natomiast pewien ciąg faktów i stanów umysłowych najwyraźniej układających się w krzywą, której możliwy punkt przegięcia mnie niepokoi. Stawiam sobie pytanie, gdzie ja żyję, jak to się skończy, i obawiam się, że skończy się źle. Mam w głowie kompletny zamęt.
 
Z jednej strony spędziłem swoje trzy wygnania w duchu wiary Abrahama i Mojżesza; w wierze w Boga żywego; w łączności z Agonią i Krzyżem Chrystusa. Moja „modlitwa”, której byłem wierny, składała się tylko z tego: złączenia się z Wolą Bożą i z Krzyżem. W tym duchu odprawiam mszę: biorę swój krzyż na dany dzień i jednoczę go z krzyżem Chrystusa; postępując w ten sposób, uczestniczę – w Nim i ku Niemu – w cierpieniu świata, zwłaszcza w cierpieniu tych, których kocham, dla których chcę zrobić coś dobrego albo do których, nawet o tym nie wiedząc, mogę zostać „posłany”. Staram się zachowywać spokój, cierpliwość, nabierać pewnego dystansu w patrzeniu na różne rzeczy.
 
Ale z drugiej strony stwierdzam, że: zostałem ekskomunikowany z wszystkiego. Z wszelkiej działalności. Zabrano mi wszystko; od rzeczy wielkich po drobiazgi, od spraw publicznych aż po całkowicie osobiste plany czy pragnienia, od dwóch lat wszystko zostało zatrzymane, wszystko odsunięte, wszystko podeptane. Im łatwo jest powiedzieć z niezmąconym spokojem non oportet; ale mnie to niszczy, skazuje na okrutne oczekiwanie na śmierć. Myślę, że wszystko popsułem. Właśnie to, zwłaszcza 25–27 lipca (rocznica moich święceń i pierwszej mszy 3] ), doprowadziło mnie do załamania. Ach! nie po to wyruszałem w drogę; pragnąłem czegoś całkiem innego, zaczynałem coś całkiem innego. Pragnieniem mojego życia brata kaznodziei, mojego kapłaństwa, mojej służby doktrynalnej ludowi Bożemu było coś całkiem innego. Nic mi się nie udało. Płakałem wtedy godzinami i szlochałem jak dziecko. Potem pogodziłem się z tym, że życie mi się nie udało i że już zawsze będę kimś żałosnym. Było to okrutnie bolesne; w sumie jednak przez cały sierpień trwałem w tym stanie. Z wyjątkiem może jeszcze kilku najprostszych radości istnienia: chwil przyjaźni, radości dzielenia się z bliskimi mi osobami, ze słońca i pięknych rzeczy, a nawet radości z formy fizycznej i tej odrobiny, która jeszcze została z radości intelektualnej.
 
Prawie codziennie przez cały lipiec i sierpień zaznawałem chwil zwątpienia, zdarzały się dni w połowie nim wypełnione. Nie było już nic. Nic z rzeczy, w które wierzyłem i którym się poświęcałem, nie było dobre, brakowało tego promieniowania. Ciągnąłem to. Robiłem byle jak. Ale widziałem, że nadchodzi dzień, kiedy całkowicie zabraknie mi wiary. Dlatego nie chciałem przyjmować na siebie głoszenia kazań. 15 i 19 sierpnia głosiłem w takim nastawieniu, z ogromnym bólem. Nie byłem w stanie długo żyć w ten sposób.
 
W swoim liście z 10 września o. Forestier 4] pisze mi 5] „Niech Ojciec spisze swój traktat o Kościele”. Ale oprócz tego, że moje notatki i setki książek, do których one odsyłają, znajdują się w Le Saulchoir, nie jestem już tym człowiekiem, którym byłem. Człowiek, który zaplanował i zaczął ten traktat, umarł albo jest ciężko chory. O. Forestier (i inni, z wyjątkiem o. Saffreya 6] i o. Walty’ego, którzy tego zaznali) nie mają też pojęcia, czym jest angielski klimat. Klimat fizyczny, brak słońca; klimat ludzki, mdły, senny. Jest uroczo, kiedy jest się tu przez miesiąc; ale nie sposób tu żyć.
 
Co więcej, wydaje mi się, że o. Forestier nie przykłada wagi do dwóch rzeczy, którymi natomiast ja, być może, przesadnie się przejmuję:
 
niesprawiedliwość zagadnienie prawdy i moja intelektualna niezgoda na rzymski system.
 
Niesprawiedliwość. Nagromadzenie niesprawiedliwości i sankcji doprowadzi w końcu do tego, że zostanę zniszczony. Wszystko dzieje się tak, jakby – mimo że nie wprowadzają zasadniczego zakazu pisania i mówienia, co do którego muszą wiedzieć, że bym go nie przyjął, i który narzucony otwarcie nie dawał dobrych rezultatów (por. Laberthonničre 7] ) – chcieli de facto uzyskać ten sam efekt. Wszystko dzieje się tak, jakby zastosowano cały arsenał sankcji, których nigdy nie dano mi poznać, sankcji wymierzonych w wyniku procesu, w którym nie brałem udziału 8 Reżim policyjny. Nie mogę już NIC robić. Tego, co robiłem, angażując się całym sercem i z pełnym przekonaniem, na przykład mojej Temple, zabroniono mi bez powodu, z bezwzględnością kata, który zwalnia zapadkę maszyny do zabijania 9]
 
I nie mogę mieć nadziei na żadną sprawiedliwość. To jest system. System zdominowany przez „Najwyższą Kongregację” – której mają czelność nadawać miano „świętego” (oficjum). To system policyjny, w którym decyzja policji ani nie musi być uzasadniona, ani nie można jej w żaden sposób zakwestionować. Jest nieodwołalna. Kogo dosięga, ten zostaje jakby przeniesiony do innego świata, w którym nie ma już ani sprawiedliwości, ani miłosierdzia; w którym w najlepszej wierze i naiwnej szczerości depczą po tobie rozmaici Browne’owie. Nie podejrzewają nawet – bo są tylko systemem – że chodzą po kimś żywym.
 
Prawda. Intelektualna niezgoda na rzymski system. Odkrycie (1950– –1951, potem w Rzymie, 1954–1955), że jego tekstowe i historyczne podstawy są sfabrykowane albo sfałszowane, albo wypaczone. Etc.
 
Obecnie mam taką filozofię – która współistnieje z pewnym „absolutem”, z zadowoleniem z paru podstawowych radości, ale także z moim duchowym wysiłkiem, by dochować wierności Wierze i Krzyżowi: jestem stracony.
 
To okrutnie bolesne tak być skazanym na śmierć, uczestniczyć we własnym umieraniu. To moje odczucie, że na 80. urodziny Tere nie mam jej do dania nic więcej poza przegranym życiem niechlubnego wygnańca.
 
Ale tym gorzej! Jestem jak alpinista, który stracił równowagę, próbuje się chwytać, czego tylko może. Mój list do o. Forestiera był elementem serii takich gestów chwytania się, czego się da; próbą wyjścia z tej sytuacji 10]… Szczerze mówiąc, boję się, czy nie jest już za późno. Nie przyjąłem propozycji Maillarda, Liégégo i Dupuy’ego 11], bo czułem, że już mnie nie ma. Jestem trędowaty. Nie mam już czego szukać wśród ludzi czystych. Wszystkie moje gesty wykonywane, by się czegoś chwycić, zostały sprowadzone do zera przez pozbawione miłosierdzia czynniki. Alpinista w końcu traci oddech, siły, nadzieję i już nic nie robi, już tylko czeka na śmierć.
 
Śmierć? Często o niej myślałem. Ale nie. Tak samo nie, jak nie mogę opuścić Zakonu. Najpierw dlatego, że obiecałem; zobowiązałem się. Tym gorzej. Poza tym – przede wszystkim – jestem bratem kaznodzieją ontologicznie: i bratem, i kaznodzieją. Nawet gdybym opuścił Zakon pod względem kanonicznym, zawsze byłbym dominikaninem.
 
Kiedy próbuję w swoim obecnym pomieszaniu dokonać jakiegoś podsumowania, zobaczyć mimo wszystko, jaki owoc może przynosić moje życie, zadaję sobie pytanie, czy moje powołanie nie polega na złożeniu siebie w ofierze, siebie samego, łącznie ze swoim szczęściem i swoim rozwojem duchowym, by walczyć z rzymską hydrą: by pomóc przyszłym pokoleniom, by nie zaznały wpływu tej Bestii. Jest walka, którą trzeba prowadzić, świadectwo, które trzeba składać. To się wiąże z cierpieniem.
 
Ale boję się, że brakuje mi odwagi. Jestem już za stary.
 
Albo też polega ono na porzuceniu wszelkich intelektualnych ambicji, wysiłku ukierunkowanego na intelektualną służbę ludowi Bożemu, by prowadzić życie oddane całkowicie najmniejszym: biednym, prostym ludziom, dzieciom?
 
20 września 1956. (przepisane po powrocie z Sedanu 12]: 27.09.1956 przed wizytacją o. Generała).
Ktoś musiał się za mnie modlić. Pan okazał mi miłosierdzie. Przez te dni w ogromnej mierze się uspokoiłem. Nie odprawiłem rekolekcji w ścisłym znaczeniu. Trochę czasu spędziłem w kościele (gdzie dostawałem bólu głowy). Chyba lepiej widzę sprawy, wróciłem do prawdy i odzyskałem odwagę.
 
Rachunek sumienia. Poczucie, że przegrałem życie, ujawnia, że w tym życiu jest coś fałszywego. Z całą pewnością to moja wina. W głębi siebie byłem przekonany, że odgrywam jakąś rolę albo chciałem ją odgrywać. I wiedzieć, a może i samemu określać, jaką rolę mam do odegrania. Wszystko mi się zawaliło, kiedy przestałem być osobistością. Cierpię, kiedy widzę, że wszyscy coś robią i jak się o tym mówi; a ja – nic.
 
Nie uważam, by wynikało to z czystej pychy. Zaczęliśmy od wyobrażenia misji teologa, którą powinno się pojmować na planie rozgrywającej się historii. Ale zabrakło mi głębi egzystencjalnej. W głębi duszy w wielu sprawach wolałem raczej odegrać konkretną ważną rolę, niż w pokorze wchodzić w uwarunkowania tego, co najgłębsze w pewnych zagadnieniach, w pewnych posługach. Za bardzo troszczyłem się o własne dzieło, za bardzo je kochałem. Dzieło zewnętrzne. I to niemal do tego stopnia, że wszystko mu poświęcałem: nie tylko przyjemności, odpoczynek, ale egzystencjalne zainteresowanie ludźmi, komunię z nimi i dzielenie z nimi ich spraw, znoszenie w pokorze i cierpliwości uciążliwych warunków, jakie wiążą się z trwaniem w komunii w tym, co wielkie i głębokie: ludzkich cierpień i nędzy, tego, co niezasłużone, sztuki i pięknych przedmiotów, kontaktów, otwarcia na to, czego inni mogli ode mnie skrycie oczekiwać. „Walczący anioł”: w ogromnej mierze o to, by prowadzić własne dzieło, uznane dzieło.
 
Powrót do źródeł. W górę albo w głąb: to to samo.
 
Mimo szczerej modlitwy o to nie dość jeszcze patrzę na sprawy w kategoriach tego, co daje mi do zrobienia Ojciec: w kategoriach mojego obecnego zadania, które mam dobrze wykonać, starając się odnajdywać w tym własną radość, ponieważ to sprawia przyjemność Ojcu. Za bardzo patrzę na sprawy w kategoriach dzieła, którego należy dokonać, sukcesu, który należy osiągnąć.
 
Powinienem dużo poważniej, na poziomie głębi egzystencji traktować to, w co wierzę, to, co sam tak często głosiłem:
 
– Wiara Abrahama i Mojżesza; całkowita wiara w Boga żywego, w Boga – który…
 
– Pełna miłości i radości komunia z Wolą Ojca. Bez oglądania się na to, co mi daje, a zwłaszcza bez porównywania tego z tym, co może dał innym. Kochać z radością własne zadanie na każdą chwilę.
 
– Tajemnica opatrznościowego prowadzenia; obecna niezrozumiałość jego paradoksu. Mądrość krzyża. „Chodź przede Mną i bądź doskonały” 13]. „Bóg pisze prosto po krzywych liniach ”. Przykład o. de Foucaulda i tyle innych. Nie wiemy, nie powinniśmy próbować się dowiadywać, dokąd nas zaprowadzi posłuszeństwo.
 
– Krzyż. Nie tylko go podziwiać, nie tylko wziąć go na siebie i dźwigać, ale umrzeć na nim. Naprawdę przeżyć Paschę.
 
– Budować Kościół w nas: podstawowe i najważniejsze zadanie. Prowadzić w ukryciu życie prawdziwego ucznia.
 
– Słowo Boże. Nie tylko o nim mówić, ale żyć nim, błagać o nie. Być egzystencjalnie, a nie tylko funkcjonalnie człowiekiem Biblii, człowiekiem Słowa istotowego i żywego. Dobrze odmawiane oficjum, w tym duchu. Psalmy wypowiadane w modlitwie Sługi Jahwe.
 
Płacić za swoje powołanie, za to, do czego mimo wszystko zostałem wezwany – nie po to, by podejmować jakieś przedsięwzięcia, lecz by służyć. Nic nie dokonuje się bez wielkiego cierpienia. Tymczasem ciągle z tego samego powodu – ponieważ za bardzo przywiązałem się do osobistości, a za mało do osoby – za bardzo zadowalałem się samym pisaniem o…:
 
1. Ekumenizmie. To ważny punkt. Nie mam wątpliwości, że w latach 1929–1930 otrzymałem powołanie, by się tym zająć. Moje powołanie zostało nieco zachwiane z dwóch (albo trzech) powodów: (a) postawy antynazistowskiej, antyszwabskiej, którą bardzo czynnie przejawiałem w roku 1940 i nn. i która wpłynęła na moje zachowanie i na wszystkie poglądy; (b) znużenia powtarzaniem i rozpoczynaniem tego samego bez znaczącego skutku; (c) ograniczeń, odmów, zakazów, w końcu systematycznego i zupełnego blokowania, którego doznałem po wojnie ze strony Rzymu i wszystkich konsekwencji jego zapatrywań w dziedzinie ekumenicznej. Doszedłem do przekonania, że najlepszym sposobem służenia ekumenizmowi jest dla mnie milczenie na ten temat, powstrzymanie się od wszelkiego działania. Uniemożliwiono mi wszystko. Po ostatnim godnym uwagi wydarzeniu, czyli po mojej podróży po Wschodzie w styczniu 1954 roku 14], nastąpiły sankcje z lutego, które spowodowały wycofanie się na wszystkich polach.
 
Powinienem do tego dodać: (d) pewne przemieszczenie się ośrodków moich zainteresowań w kierunku ruchu reformistycznego, zagadnień duszpasterskich, teologii laikatu i działalności świeckich; (e) wzrastający sprzeciw, który odczuwam w sferze intelektualnej wobec pewnych stanowisk Rzymu. Czy mogę reprezentować Kościół rzymskokatolicki wobec dysydentów? Jeśli tego nie robię, to kogo reprezentuję? Czy nie prowadzi mnie to do zajmowania się pracami, które wzbudzają podejrzenia, do pokazywania się w niebezpiecznym świetle? Nie chcę już prowokować sytuacji, w których będę publicznie wyjaśniać swoje stanowisko. Lepiej zamilknę.
 
Ale olbrzymie zagadnienie rozłamu i wezwania do jedności pozostaje nadal. Wierzę w to, co na ten temat powiedziałem. Wierzę, że obecny potężny ruch odpowiada woli Bożej i poruszeniu Ducha Świętego. To wielka rzecz. Wielka sprawa. Wiem o tym na płaszczyźnie intelektualnej. Ale czy w wystarczającym stopniu wszedłem w tę tajemnicę na płaszczyźnie egzystencjalnej, aż do utraty życia? Ziarno pszenicy. Czy nie jestem wezwany, nie tylko ja, ale i tak wielu innych, by za tę tajemnicę zapłacić? Powinienem całkowicie zanurzyć się w tej żywej tajemnicy i wraz z Chrystusem pisać rozdział Odkupienia.
 
Będę zatem wracał do źródła, jakim jest krzyż za grzech herezji i schizmy. Ich i naszej. Nawet tych, którzy są w Rzymie. Osądzam Rzym na płaszczyźnie intelektualnej, ale powinienem również zanurzyć się w odkupieniu jego grzechów, jego pychy, jego ducha dominacji, wejść w to na płaszczyźnie egzystencjalnej, angażując w to własne życie i je tracąc.
 
Będę dużo więcej, niż to czyniłem od dwudziestu lat, modlił się w wielkich potrzebach sprawy ekumenizmu. Msza; brewiarz; modlitwy przy różnych okazjach. Nieść ten ciężar w duszy i ciele. Wchodzić w tę część odkupienia.
 
2. O reformie Kościoła „in membris et in capite”, wraz z jej różnymi aspektami, problemami chrześcijańskiego sumienia; problemem kapłaństwa, episkopatu; powrót całego pokolenia księży i wiernych do źródeł. Tu także: więcej wielkoduszności; więcej odwagi; więcej egzystencjalnego zaangażowania. Uważam, że ogólnie rzecz biorąc, byłem prześladowany za tę właśnie sprawę. Powinienem być tego godny, moje działanie powinno być czyste. A zatem ponownie stać się, dużo poważniej, człowiekiem słowa Bożego, człowiekiem budzącym chrześcijańskie sumienia. Bardziej zastanawiać się nad problemami Kościoła i nad obecnymi problemami sumienia i opracowywać je głębiej, w połączeniu z wierniejszym powrotem do źródeł biblijnych.
 
Lepiej przeżywać to, co sam napisałem we Vraie et fausse réforme…
 
Nabrać dystansu; umieścić swoje obecne doświadczenie w wielkim ruchu, w wielkiej powszechnej Sprawie, wraz z tym wszystkim, co się z tym wiąże.
 
I tu także zanurzyć się w tej tajemnicy na płaszczyźnie egzystencjalnej, płacąc za to: spłata, odkupienie.
 
Ponownie urzeczywistnić w sobie pewne ważne perspektywy: wiary, a także historii. Nie pozwolić temu, co teraźniejsze i małe, zdominować tego, co wielkie i ostateczne.
 
Powrócić do pełnego pokory życia, które bardzo domaga się miłości. Kochać. Czynić dobro, w drobiazgach, w rzeczach ograniczonych, skromnych. Ukrytych. Urzeczywistniać wartościowe życie, wychodząc od Boga. O. Couturier: „moim dziełem będzie moje serce” 15].
 
Odnajdywać w tym pokarm, siłę i radość.
 
Żyć już nie tak bardzo horyzontalnie, z myślą o tym świecie, ale ku górze i wertykalnie, w obliczu Boga.
 
Odpychać, przekraczać, zostawiać za sobą małostkowy smutek z powodu tego, co, po ludzku patrząc, jest klęską, albo znużenie niskimi pobudkami, które pozostawiają mi jedynie rozczarowanie, a wracać jak do źródła do spraw wielkich. Tam odnajdywać radość.
 
Rozczarowanie przytłacza i osłabia. Radość dodaje sił, jest twórcza; otwiera perspektywy pewności i płodności. Daje coś innym. Jest córką Boga. Jedynie miłość ją daje.
 
Prosić Boga o dar miłości, jak również wiary.
 
Starać się żyć trochę tak, jak żyłaby na moim miejscu Tere.
 
Odważyć się powierzyć się całkowicie dłoniom Boga żywego. Odważyć się wierzyć do cna. We wszystkim zdać się na Jezusa.
 
przeł. Michał Romanek
« Ostatnia zmiana: Listopada 20, 2012, 18:44:01 pm wysłana przez szkielet » Zapisane
Początkowo zamierzaliśmy nie odpisywać na Pański list, ale ponieważ Pan nalega, pragniemy poinformować, że nie odpowiemy na zadane pytanie.
superfluus
rezydent
****
Wiadomości: 428

« Odpowiedz #1 dnia: Listopada 20, 2012, 22:33:38 pm »

nikt nie skasuje - od paru lat jest m. in. to nawet wydrukowane:

http://www.wdrodze.pl/opis,672,Teolog_na_wygnaniu__Dziennik_1952_1956.html#.UKv21eSbKMU
Zapisane
Anna M
aktywista
*****
Wiadomości: 7381

« Odpowiedz #2 dnia: Listopada 20, 2012, 22:48:10 pm »

„Dynamit pod fotele gryzipiórków”

czyli Dziennik o. Iwona Congara OP

(...)

http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1232


O. Iwon Congar OP: „Imbecyl, podczłowiek, nędzny dziwak…”
(...)
http://news.fsspx.pl/?p=1066
« Ostatnia zmiana: Listopada 20, 2012, 22:49:58 pm wysłana przez Mama » Zapisane
Anna M
aktywista
*****
Wiadomości: 7381

« Odpowiedz #3 dnia: Czerwca 21, 2013, 14:38:24 pm »

Wydawnictwo Antyk wydało pierwsze dwie książki z serii Rewolucjoniści czasu Apokalipsy tj. Iwo Congar i Karl Rahner

Publikujemy pierwsze z serii niewielkich, syntetycznych prac ks dra Luigi Villa poświęconych tym aktywnym uczestnikom rewolucyjnego przewrotu w Kościele Katolickim i tym myślicielom, którzy doprowadzili do ruiny dzisiejszą teologię i filozofię, a w konsekwencji naszą cywilizację zepchnęli na krawędź katastrofy życia bez Boga i panowania kłamstwa i śmierci.

Polecamy książkę o Iwo Congarze:

http://ksiegarnia.antyk.org.pl/x_C_I__P_23016532-23010001__PZTA_2.html

We fragmencie do książki ks. dr Luigi Villa pisze m.in.:

Rozmyślając nad Soborem Watykańskim II (Vaticanum II) nie można pominąć jego twórców, ani również jego nowatorów, którzy chcieli "zmienić Ko-ściół" w nowy chrześcijański lud, pozbawiony wyraziście określonej wiary, sakramentalnej witalności, siły moralnej, który ostatecznie w niedługim czasie miałby pozostać bez księży, sióstr, misjonarzy, konwertytów i bez ożywionych niezachwianą wiarą obrońców.

Wśród "nowatorów" nie można pominąć takich nazwisk jak Teilhard de Chardin, De Lubac, Chenu i również Congar. To właśnie oni chcieli, aby oblicze Kościoła zostało odmienione, unowocześnia-jąc je za pomocą celów i środków ludzkich, z pominięciem tego, co nadprzyrodzone, w sposób obcy Ewangelii, stwarzając nowe sposoby myślenia, działania i nawet wyrażania się. Boska materia Kościoła miała zostać oczyszczona z wszelkiej starodawności dla uzyskania nowej powłoki, nowoczesnej i całkowicie ludzkiej.

Jest to oryginalne dzieło "ekspertów od spraw ludzkości", dla którego nie potrzebowali żadnego-Magisterium Kościoła, dzieło nie posiadające ani autorytetu, ani kompetencji i nie po to zostało wszczęte lecz w tym tylko celu by przedstawić rzeczy ludzkie jako boskie. Nigdy wcześniej nikomu się nawet nie śniło, by przemienić Kościół w instytu-cję światową i humanistyczną.

Oto dlaczego zdecydowałem się złożyć donos o gorzkich owocach tej rewolucji wykonanej przez Reformatorów za pomocą autentycznych programów modernistycznej herezji.

Sobór Watykański II zrezygnował z użycia należnego mu autorytetu boskiego, wyrzekając się pracy na gruncie doktrynalnym. Czy milczenie na widok Kościoła Vaticanum II, odwracającego się plecami do Przeszłości, z której pochodzi cały Jego autorytet i zwracającego się w kierunku odmiennej przeszłości nie byłoby zdradą Wiary? Czy nie byłoby to pokusą tchórzostwa wobec ducha chrześcijańskie-go, który powinien być zawsze gotowy do walki przeciw błędowi? Bo czy zwołanie Soboru w celu pogodzenia Kościoła z Nowoczesnością nie było zaprzeczeniem jego istoty w ogóle? Sobór decydując się na to, by nie definiować Prawdy, rezygnując z potępienia błędów, schizm i herezji, usunął bariery ochronne własnych granic, otworzył owczarnie dla wszystkich wilków. Kościół w ten sposób został jakby odesłany na urlop, stając się jedynie doraźną pomocą dla ludzkich działań, liberalnych dialogów ekumenicznych, taktyk dyplomatycznych i setek procedur duszpasterskich, nieobowiązkowych lub obligatoryjnych, nakładanych autorytarnie przez poszczególne osoby. A to wszystko dla Reformy, która pragnie pogrzebać geniusz wieków i odwieczną świętość Kościoła, Reformy objawiającej pysznego i próżnego ducha. Czy duch ten chce stworzyć "nową religię", w której zamiast Wiary i kultu Bożego liczy się zaangażowanie społeczne i posłuszeństwo ludziom?

Sięgnęli szczytu (i pozostają tam nadal) ci teologowie, którzy oczerniali Sobór Trydencki i Watykański I na rzecz Soboru Watykańskiego II, o którym mówił sam Paweł VI 7 grudnia 1968 do alumnów Seminarium Lombardzkiego: " Kościół znajduje się w godzinie niepokoju i autokrytyki… można byłoby powiedzieć nawet… samozniszczenia"!... a później dodał w czasie Audiencji Generalnej dnia 15 lipca 1970: "Obecna godzina… jest czasem burzy! Sobór nie dał nam nadal w wielu sektorach (życia kościelnego) upragnionego spokoju, ale raczej wywołał niepokoje…"!

Te "niepokoje" są dziś już znane, a oczy wielu już się otworzyły na mistyfikację "Reformy Kościoła".
Zapisane
Anna M
aktywista
*****
Wiadomości: 7381

« Odpowiedz #4 dnia: Czerwca 21, 2013, 14:47:14 pm »

Książka o Karolu Rahnerze:

http://ksiegarnia.antyk.org.pl/x_C_I__P_23016533-23010001__PZTA_2.html

Fragment książki dotyczący jego związku z żonatą kobietą:

Rahner i "jego" Luise

Rahner zyskał przydomek "mistrza nowoczesnych herezji", a mimo to był niesłychanie ceniony i traktowany jako wzór przez biskupów, księży i teologów Soboru Watykańskiego II.
Teraz jednak czar owego "idola" Vaticanum II prysnął. A stało się to w związku z opublikowaniem w Niemczech przez monachijskie wydawnictwo Kösel zbioru korespondencji pt. "Gratwanderung. Briefe der Freundschaft an Karl Rahner"("Balansowanie na linie. Przyjacielskie listy do Rahnera").
Autorką książki jest niemiecka pisarka Luise Rinser - Simone de Beauvoir niemieckiej kultury, żona muzyka Karla Orffa.
Książka zawiera m.in. wiele listów z lat 60. adresowanych do słynnego jezuickiego teologa Karla Rahnera. Rinser poznała go, kiedy prowadził zajęcia na Uniwersytecie w Innsbrucku.
Od lutego 1962 r. zaczęli do siebie pisywać listy - coraz bardziej płomienne, coraz bardziej namiętne, czasem nawet "do pięciu razy na dzień". Korespondencja ta jest świadectwem przyjaźni posuniętej aż do erotyki. W listach mrowi się od sformułowań typu: "moja rybeńko", "moja kochana rybko", "przeraża mnie, że kochasz mnie z taką namiętnością", "nie jedz zbyt dużo, bo inaczej przytyjesz i przestaniesz mi się podobać!"… (A działo się to mimo tego, że pisarka była już związana - duszą i ciałem - z innym ważnym zakonnikiem: z bawarskim opatem benedyktynów).
Rahner w swoich 1800 listach, które do niej napisał (w czasie gdy był peritusem podczas Soboru!), nazywał ukochaną "pieszczoszkiem", "kędziorkiem"… Rzecz jasna listy Rahnera były blokowane przez jego przełożonych z oczywistych względów. Ale kwestia ta wcale nie dziwi tych, którzy znają jego fatalne książki z zakresu teologii i jego manifestacyjne kwestionowanie sensu celibatu księży!..


O tej historii pewnej miłości: Karl Rahner i Luise Rinser było onego czasu pisane tu:
http://www.ekumenizm.pl/article.php?story=20030924154731174

wspomnienie o wybitnym teologu:
http://krzyz.nazwa.pl/forum/index.php/topic,5116.msg105095.html#msg105095
Zapisane
tytanik404
aktywista
*****
Wiadomości: 604


« Odpowiedz #5 dnia: Czerwca 21, 2013, 16:58:56 pm »

Potrzeba czasu, aby wszystko właściwie zinterpretować. Cognar, Rahner, Kung, Schillebeeckx, Ratzinger, wszyscy to awangarda liberalizmu podczas Soboru. Minęło kilka dziesięcioleci i jakże inaczej potoczyły się ich losy: Cognar - książę Kościoła; "jeden z najwybitniejszych teologów XX w." Rahner - kobieta na boku (wierzę, że miłość platoniczna ;)), Kung, Schillebeeckx - de facto poza Kościołem, Ratzinger - czarnopodniebienny nazista lefebrysta, tylko dlatego, że wyznawał hermeneutykę ciągłości, a nie zerwania.
« Ostatnia zmiana: Czerwca 21, 2013, 17:01:09 pm wysłana przez tytanik404 » Zapisane
Fons Blaudi
aktywista
*****
Wiadomości: 4275

« Odpowiedz #6 dnia: Czerwca 21, 2013, 18:50:30 pm »

To ten, co sikal w nocy pod sciana Sw. Officjum?
Zapisane
Dio ci guardi dalla tentazione dei pasticci ibridi
Michal260189_T
aktywista
*****
Wiadomości: 1489

« Odpowiedz #7 dnia: Czerwca 21, 2013, 19:53:12 pm »

Jeden z krawaciarzy. Święty Dominik by go z pochodnią w ręku pogonił :P.


Uploaded with ImageShack.us
A tutaj jeszcze przed Soborem


Uploaded with ImageShack.us
Zapisane
Sancte Michael Archangele, defende nos in proeli.....
tytanik404
aktywista
*****
Wiadomości: 604


« Odpowiedz #8 dnia: Czerwca 21, 2013, 23:08:54 pm »

To ten, co sikal w nocy pod sciana Sw. Officjum?
Byłby to faktyczny upadek PSÓW PANA
Zapisane
jwk
aktywista
*****
Wiadomości: 7313


« Odpowiedz #9 dnia: Czerwca 21, 2013, 23:23:57 pm »

Skundliła się psiarnia. Wszystko współgra z książką Roberto de Mattei, "Sobór Watykański II. Historia dotąd nieopowiedziana", choć włoski autor opisuje to dość oględnie. Cognar był na szczęście mniej powściągliwy.
Zapisane
Zamiast zajmować się całą rzeszą katolików, którzy nie chodzą w ogóle do kościoła,
Watykan uderza w tych, którzy są na Mszy świętej w każdą niedzielę.
Aqeb
aktywista
*****
Wiadomości: 2915

« Odpowiedz #10 dnia: Czerwca 23, 2013, 11:56:29 am »

Na tych zdjęciach to Schillebeecx (tak gdyby kto pomyślał, że to Congar).
Zapisane
"Ilekroć walczymy z pychą świata czy z pożądliwością ciała albo z heretykami, zawsze uzbrójmy się w krzyż Pański. Jeśli szczerze powstrzymujemy się od kwasu starej złośliwości, to nigdy nie odejdziemy od radości wielkanocnej." Św. Leon Wielki
Angelus Silesius
aktywista
*****
Wiadomości: 586


I'm gonna make him an offer he can't refuse

« Odpowiedz #11 dnia: Czerwca 24, 2013, 10:44:36 am »

(A działo się to mimo tego, że pisarka była już związana - duszą i ciałem - z innym ważnym zakonnikiem: z bawarskim opatem benedyktynów).
Duszą i ciałem? No nieźle, nieźle. Jakieś nazwisko?
Czy w tzw. międzyczasie była też żoną Karla Orffa czy to dopiero później? Albo wcześniej?
Zapisane
"Religijny liberalizm pozbawia nas męczenników i misjonarzy, pozostawiając jedynie osoby kupczące religią, którym wtórują kobzy głoszące pokój w słowach, a nie w czynach!" abp Marcel François Lefebvre
Anna M
aktywista
*****
Wiadomości: 7381

« Odpowiedz #12 dnia: Czerwca 24, 2013, 12:26:42 pm »

(A działo się to mimo tego, że pisarka była już związana - duszą i ciałem - z innym ważnym zakonnikiem: z bawarskim opatem benedyktynów).
Duszą i ciałem? No nieźle, nieźle. Jakieś nazwisko?
Czy w tzw. międzyczasie była też żoną Karla Orffa czy to dopiero później? Albo wcześniej?


Benedyktyński opat Johannes Maria Hoeck. Może w ksiązce cos więcej pisze, ale nie wiem bo ksiązki nie mam. Z kompozytorem Carlem Orffem była w latach 1954/1959, była jego trzecią zoną, a Carl Orff był żonaty cztery razy. Po rozstaniu z Luise ożenił się czwarty raz.

Zapisane
jwk
aktywista
*****
Wiadomości: 7313


« Odpowiedz #13 dnia: Czerwca 24, 2013, 12:52:20 pm »

Czyżby Orff miał w sobie coś orfickiego? Miałem go za zrównoważonego artystę ... Chociaż ten jego cytat: "Bądź uroczy dla swych wrogów – nic ich bardziej nie rozzłości" ...
Zapisane
Zamiast zajmować się całą rzeszą katolików, którzy nie chodzą w ogóle do kościoła,
Watykan uderza w tych, którzy są na Mszy świętej w każdą niedzielę.
Anna M
aktywista
*****
Wiadomości: 7381

« Odpowiedz #14 dnia: Lipca 20, 2013, 20:57:15 pm »

Jan Vennari - "Boski eksperyment" Karola Rahnera
(...)
http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1076
Zapisane
Strony: [1] 2 Drukuj 
Forum Krzyż  |  Novus Ordo  |  Kościół posoborowy  |  Wątek: Iwon Congar - trochę cytatów « poprzedni następny »
 

Działa na MySQL Działa na PHP SMF 2.0.19 | SMF © 2014, Simple Machines Prawidłowy XHTML 1.0! Prawidłowy CSS!