Na łamach dziennika można przeczytać o "żarliwej pobożności" Andy Warhola: modlił się niemal codziennie w swojej parafii, klęczał przez całą mszę,
Nie rozumiem dlaczego "L'Osservatore Romano" nazywa Warhola "artystą religijnym", skoro nieszczęśnik nie odciął się nigdy od swoich niezdrowych skłonności, ale na nich budował swój wizerunek i karierę.Odnoszę wrażenie , że redakcja wysyła ciepły sygnał względem tzw."mafii lawendowej"...