Tylko w jaki sposób dowieść tezy że w dawnych czasach ludzie na masową skalę dostawali jakiś paranoi i popadali w szaleństwo hiperskrupulatności? Że przeciętny pleban na pierwszej lepszej wiejskiej parafii na każdym kazaniu straszył tylko ludzi piekłem? Odnoszę wrażenie że to mocno karykaturalny obraz "przedsoborowia" sprzedawany masom przez siły rewolucji i zwolenników "aggiornamento". Przesadny rygoryzm bo chyba do tego próbuje Pan sprowadzić omawiany problem nie był jakimś dominującym mainstreamem, mało tego, katolicy w oczach wielu ortodoksyjnych protestantów uchodzili za ludzi rozpasanych, niemoralnych, nieskromnych etc. kochających "wino, kobiety i śpiew".
No KKK pisze że czyściec jest czymś całkowicie innym od piekła , skąd taka teza że ogień piekielny jest ten sam co czyscowy (proszę o magisterium Kościoła )
1) Teza, że nacisk w kazaniach, katechizmach, różnych broszurkach i godzinkach, był w znacznej mierze położony na piekło oraz ogólnie pojęty doloryzm (opłakiwanie grzechów, rozmyślanie o grzechu, unikanie grzechu, lęk przed karą, przyjmowanie cierpień doczesnych, konieczność nieustannych wyrzeczeń, umniejszanie siebie itd.) - jest, jak sądzę, do udowodnienia metodami niejako statystycznymi. Robi to np. Delumeau w swoim "Grzechu i strachu" w odniesieniu głównie do Francji od XV do XIX wieku bodajże. I jest to, wbrew pozorom, bardzo rzetelna książka, nie jakieś wymazy w stylu "tajemnice zbereźnych papieży" itd. Delumeau przytacza liczne cytaty, niektóre - jak na moją wrażliwość - bardzo przygnębiające.
Raz jeszcze podkreślmy: chodzi mi o nacisk, intensywność, język, styl, manierę, atmosferę, klimat itd. Proszę więc nie pisać teraz: "no tak, ale co złego w tym, że księża zachęcali do postów?" albo "ale to wiadoma rzecz, że należy unikać pobudek do grzechu".
Czy ludzie się tym przejmowali i dostawali z tego powodu kręćka? Ci bardzo pobożni czasami jak najbardziej tak. Natomiast większość ludzi - oczywiście nie. Większość ludzi tego nie czytała, nie znała, albo się tym nie przejmowała.
Świadczy o tym to, że sami kaznodzieje nieraz piszą, że wierni bagatelizują sobie przestrogi, że i tak tańcują po karczmach, chociaż Kościół tańce surowo odradza (tak, odradzał, Brawario tego nie wymyślił), że robią sobie żarty typu "w piekle będą przynajmniej wszyscy dobrzy towarzysze, a w niebie tylko stare dewotki" itd. Ba, kaznodzieje przywoływali nawet słyszany wśród ludzi argument, że "skoro na niebo i tak nie mam szans, to chociaż przehulam życie". Ludzie, generalnie, zarówno żyli "jakoś tam z grubsza", jak i grzeszyli w sposób ewidentny.
Mówimy przecież o tym, czego święci, pisarze religijni, biskupi itd. przynajmniej nominalnie żądali od wiernych, szczególnie uświadomionych wiernych. Innymi słowy, jakiś polski czy francuski szlachcic, mieszczuch czy chłop mógł patrzeć z przymrużeniem oka na świątobliwych księży, pomstujących na dekolty, tańce, bale, pojedynki, turnieje i metresy, a nawet na słodycze czy zgoła niewinne całusy za szopą - no ale autorytet Kościoła stał po stronie tychże świątobliwych kapłanów.
Nie jestem pewien czy dobrze pana rozumiem. Moim zdaniem kierunek polegający na nakłanianiu ludzi do wyrzekania się światowości był zgoła słuszny, bo jeśli tak nie jest to jaki sens ma np. zamykanie się w klasztorach i praktykowanie ascezy przez całe swoje życie? Albo narażanie się na śmierć głosząc Słowo Boże w pogańskich krajach? A nawet po co iść na księdza skoro równie dobrze można osiągnąć zbawienie nie rezygnując z rzeczy światowych jak kariera w korpo, dom na przedmieściach, atrakcyjna żona, ciekawe hobby itp.? Oczywiście zasadą jest że im surowsze życie z własnej woli prowadzimy tu na Ziemi tym większe mamy szanse na łagodne przejście z tego świata do chwały niebios.
Wystarczy Boga postawić go na pierwszym miejscu. Potem rodzina, praca i hobby. W ten sposób unikniemy grzechu bałwochwalstwa. Tak można przejść przez życie.
Nie jestem pewien czy dobrze pana rozumiem.
Tylko w jaki sposób dowieść tezy że w dawnych czasach ludzie na masową skalę dostawali jakiś paranoi i popadali w szaleństwo hiperskrupulatności? Że przeciętny pleban na pierwszej lepszej wiejskiej parafii na każdym kazaniu straszył tylko ludzi piekłem?
Ja odniosłem z kolei wrażenie, że w poprzednich wpisach wyraził Pan myśl mniej więcej taką: "Ale nawet jeżeli ks. Vianney, o. Segneri, ks. Stagraczyński i inni autorzy za bardzo straszyli piekłem, za mocno koncentrowali się na cierpiętnictwie itd., to na całe szczęście katolicy nie traktowali tego tak całkiem poważnie, o czym świadczy fakt, że katolickie miasta i wsie były pełne winka, wódeczki, tańców dworskich i ludowych, kuglarzy, malarzy itd." Gdy tymczasem większość z tych zjawisk była niejako w kontrze do owego nauczania, a nie w jakiejś spójności z nim.
To jest do pewnego stopnia osobiste. Przykład pana randoma pokazuje, że owszem, zwariować można Tradycyjna odpowiedź autorytetów brzmiała w takich sytuacjach mniej więcej tak: "W nauce i jej wykładzie wszystko jest git, książki są okej, przepisy moralne są jakie są, dobrze jest, a ci skrupulaci to sami z własnej winy ześwirowali nie wiadomo czemu, BO PRZECIEŻ NIE Z POWODU WYMAGAJĄCYCH KAZAŃ". Otóż śmiem twierdzić, że może jednak.
katowanie się tekstami typu: "A szczególnie zapalczywie Pan Zastępów nienawidzi tych-i-owych", "Bacz pilnie na każdym kroku, czyżeś właśnie Pana Boga w Trójcy Jedynego nie obraził, a jeślibyś powziął choćby ułamek podejrzenia takiego, wonczas zalej się łzami krwawymi i jęcz nieszczęśniku o kroplę przebaczenia, postanowiwszy przenigdy już nie obrazić (...)" itd. Jak również bardziej owocne niż próba traktowania życia moralnego jak egzaminu z prawa na studiach, gdzie trzeba ogarnąć wszystkie paragrafy i jeszcze ich interpretacje tudzież wnioski z nich płynące.
Wincenty Witos (1874-1945) założyciel Polskiego Stronnictwa Ludowego opowiada w swoich wspomnieniach:
Czy znają Państwo jakieś współczesne katolickie książki czy dokumenty kościelne, które by potwierdzały, że te nauki o moralności z przed IISW były przesadzone? Chodzi mi oczywiście w obu przypadkach o materiały z imprimatur albo wprost dokumenty wydane przez biskupów lub papieży.