Halina Bortnowska-Dąbrowska (takie obrzydliwie filosemickie babsko, na dodatek bezpieczniacka kapusta) przemówiła głosem eksperta:
czwartek, 05 lutego 2009, halina.bortnowska
LEFEBVRYŚCI. SKĄD TA SEKTA NIEUFNYCH?W 1962 roku Papież Jan XXIII otwiera Sobór Watykański "Drugi", czyli kolejny po pierwszym, który odbył się w tym miejscu, mniej więcej o wiek wcześniej. W pojęciu wielu katolików tamten pierwszy Sobór na Watykanie miał zamykać prawie dwutysiącletnią erę soborów, zresztą coraz rzadziej odbywanych. Na tym Soborze zdefiniowano zasadę nieomylności papieża. Uważano, że Papież może odtąd sam wystarczyć jako zwornik jedności i trwałości Kościoła. Wielu tak sądziło, choć nie wszyscy, i Sobór - zawieszony, nie dokończony - takiego postanowienia nie podjął. A przekonanie, że tak właśnie - i tylko tak! - należy pojmować nieomylność następcy Piotra, też wcale nie było jednomyślne.
Po I Soborze Watykańskim Kościół Rzymsko-katolicki jednak nie zastygł w bezruchu, nowe impulsy wnosili pewni papieże, jak Leon XIII, a także teologowie i myśliciele religijni. Niektórzy z nich są do dziś znani i czytani, na przykład Pierre Teilhard de Chardin, jezuita, paleontolog i piewca ewolucji, w której widział olśniewające dzieło Boga.
Trochę jakby obok papiestwa, choć raz po raz ciesząc się pewnym poparciem, rozwijały się ruchy naukowo-teologiczne, posiadające silny aspekt duszpasterski, kształtujące duchowość katolicką. Wyliczę najznamienitsze i wciąż aktualne: ruch biblijny, liturgiczny, ekumeniczny, wreszcie - aktywizacji świeckich, ich współodpowiedzialności za Kościół (różnie pojmowanej i realizowanej w wielu formach, od specjalistycznych organizacji i wspólnot, po udział w strukturach zarządzania samym Kościołem, jak synody lokalne z udziałem świeckich, Rady diecezjalne i parafialne). Nastąpiły też istotne fakty w kwestii stosunku Kościoła do judaizmu.
Sobór Watykański II wziął w siebie rzeczywistość tych ruchów. W zamyśle Jana XXIII celem soborowego przedsięwzięcia miało być pokonanie dystansu między Kościołem i światem, tak aby do świata docierało żyjące w Kościele posłannictwo Jezusa Chrystusa. Jan XXIII sądził, że Kościół potrzebuje zmian, większej przejrzystości, odnowy, reformy - potrzebuje po to, by lepiej pełnić swoje niezmienne powołanie. W globalnej społeczności Kościoła były osoby gotowe na taki program w wersji radykalnej, może wykraczającej poza plany Jana XXIII. Więcej jednak było Ojców Soboru i współpracowników podążających za papieżem, każdy w swoim tempie, nieraz "tyle i nie dalej". Byli oczywiście - skrajni i bardziej umiarkowani - przeciwnicy. Do oponentów przeciw inicjatywie Jana XXIII należał też, niezbyt wtedy znany, Abp Marcel Lefebvre, późniejszy założyciel ośrodka oporu przeciw soborowi, seminarium w szwajcarskiej miejscowości Econe. O co pierwotnie chodziło Lefebvrystom? Czy od razu o to, co teraz przyciąga antysemitów do dzisiejszych kręgów związanych z dawnym sprzeciwem Lefebvre'a wobec idei Soboru? Chyba nie. To jest efekt czegoś, co trudno nazwać ewolucją. To logiczna degrengolada.
Znamienna jest wypowiedź Lefebvre'a u początków Soboru. Wyraził on wtedy niepokój, że Kościół Rzymsko-katolicki pogrąży się w chaosie, nie mogąc sprostać postawionym przez Papieża zadaniom i wymaganiom. Lefebvre zdecydowanie wątpił, czy wolno zacierać granicę pomiędzy kompetentnymi teologami, a ludem, nie znającym dokładnie ani metod uprawiania teologii, ani samych prawd wiary. Zdaniem Lefebvre'a otwarcie Kościoła ku światu jest niewykonalne, próby skończą się źle, doprowadzą do błędów. Tak jakby przypomina mi to konferencję Eksperta Soboru, profesora Josepha Ratzingera podczas III Sesji Soboru: bardzo ostro piętnował on wtedy - pewnie nie bezzasadnie - usterki fachowe wywodów młodych teologów z Ameryki Łacińskiej. Przypuszczam, że nadal jest mu bliska raczej teologia akademicka niż ta tworzona na potrzeby duszpasterskie. Czy jest w tym jakieś powinowactwo z lefebvryzmem? Na pewno nie z antysemicką degrengoladą.
Czytając o Janie XXIII i Soborze u Hebblethwaite'a [POPE JOHN XXIII, SHEPHERD OF THE MODERN WORLD] znajduję jeszcze jedną opinię Lefebvre'a, zamkniętą w swego rodzaju aksjomat: "Tylko Bóg ma prawa". Bóg ukazany tu jest fałszywie jako konkurujący z człowiekiem. A zarazem to zdanie to jakby szlaban dla myśli kontynuującej linię osobistej Encykliki Jana XXIII, stanowiącej jego testament: "Pacem in terris". Mowa w niej m. in. o prawach człowieka, w podobnym stylu i duchu, jak czynił to później Jan Paweł II.
Arcybiskup Lefebvre nie był jedynym czy nawet głównym dyskutantem-oponentem. Rzecz w tym, że właśnie on dokonał kroku, który wyraźnie złamał jedność Rzymsko-katolicką wokół Soboru. Lefebvre pociągnął za sobą nielicznych, ale formalnie wypowiedział posłuszeństwo, uznając i głosząc, że Stolica Piotrowa narusza katolicką prawowierność. Uczynił tak w swoim przekonaniu po to, by tej rzekomej prawowierności bronić. W konsekwencji samowolnie wyświęcił też dalszych buntowniczych biskupów, bez zgody Rzymu, nie mając usprawiedliwienia, jakie posiadali biskupi w miejscach od Rzymu odciętych, nie opiniami, lecz kordonami.
Między elementami doktryny "soborowej" i "antysoborową" reakcją na nie zachodzą charakterystyczne związki. Układa się to w pewien wzór - po jednej stronie: "Radość i nadzieja" - tytuł soborowej Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym - a po drugiej: nieufność wobec zmian, pesymizm, poczucie zagrożenia, przekonanie, że jest się ostatnim obrońcą ginącej tradycji. Ten obraz jednak nie odpowiada rzeczywistości. Taki jest układ abstrakcyjnie pojętych opcji. W ludziach odbywa się to inaczej: mniej jasne są wybory, nie tak klarowne dyspozycje. Tworząc swoją osobną wspólnotę wyodrębnioną z całości rzymsko-katolickiej, Lefebvre nie zabrał ze sobą wszystkich pesymistów, wszystkich przeżywających podobne lęki i wątpliwości, ani wszystkich niechętnych wobec duchowego wysiłku i ryzyka, jakiego wymagało pójście z Soborem naprzeciw pytaniom i oczekiwaniom pozakatolickim.
Econe i to, co potem, jest tylko super-ekstraktem dążeń, obaw i pokus obecnych w Kościele Rzymsko-katolickim wtedy i teraz. Różnica jest właściwie tylko ta: katolicy rzymscy nie kwestionują ani papiestwa, ani w ogólnym zarysie - postaw urzędującego Papieża. Nie koniecznie solidaryzują się z nim; bywa, że zajmują krytyczne stanowisko, ale nie posuwają się do lefebvrystowskiego werdyktu "Papież zdradził".
Jeśli tak jest, to łatwo zrozumieć, dlaczego chęć sprowadzenia Lefebvrystów z powrotem do wnętrza Kościoła Rzymsko-katolickiego nie przestaje być silna. Przeszkody mogą być minimalizowane przez ludzi myślących w gruncie rzeczy podobnie jak tamci. Bardzo charakterystyczne jest to, o czym wspomina prasa, np. Tygodnik Powszechny [ks. Jacek Prusak: Duch Soboru; 8 lutego 2009]. W akcji na rzecz pojednania z Lefebvrystami nie uczestniczył pion ekumeniczny Kurii Rzymskiej. Jego zwierzchnik, kardynał Walter Kasper miał nawet o niczym nie wiedzieć. Sytuacja jest paradoksalna: ekumeniczne zbliżenie z Lefebvrystami nie jest możliwe, bo oni generalnie nie uznają ekumenizmu ani zasad religijnego dialogu. W istocie są fundamentalistami, trzymającymi się litery dawnych tekstów. Najlepiej, by była to litera łacińskiego wyrazu. Aby im odpowiadała, liturgia według mszału trydenckiego nie mogła być uwolniona od tekstów w istocie antysemickich, w nowym soborowym mszale zastąpionych z gruntu innymi. Nowy mszał oczywiście istnieje w wersji łacińskiej, ale to Lefebvrystów nie zaspokaja, bo nie chodzi im naprawdę o ponadnarodowość czy powszechność obrzędów (jaką łacina ma gwarantować). Istotą jest w gruncie rzeczy magiczny kult litery, złudzenie niezmienności ukształtowanych przez wieki formuł.
To tylko przykład. Myślę, że od spraw liturgii ważniejsze są opory Lefebvrystów przeciw akceptacji praw człowieka i ich miejscu w Kościele. Myślę też, że z uwagi na fundamentalizm Lefebvryści mogą być szczególnie nieodporni wobec pokusy antysemityzmu wyprowadzanego ze szczególnej interpretacji Nowego Testamentu. W duchu fundamentalistycznym akcentują nieciągłość miedzy Starym a Nowym Przymierzem, odrywają chrześcijaństwo od judaizmu (jak "niemieccy chrześcijanie" z czasów Hitlera). Ten ładunek emocjonalny i myślowy sprawia, że ewentualny powrót Lefebvrystów pod kopułę św. Piotra nie byłby czymś pozytywnym. Zapewne wzmocniłby te zjawiska i postawy, z których powodu Jan Paweł II wzywał do pokuty i sam jej przewodniczył. Jako Kardynał Kurialny Joseph Ratzinger uczestniczył w tym nabożeństwie pokutnym i sam odmawiał akt żalu za grzechy wobec Żydów. Blask postaci Sługi Bożego Jana Pawła II wciąż opromienia jego następcę. Z radością żywię nadzieję, że on nie chce się tego wyrzec.
Źródło:
http://halinabortnowska.blox.pl/2009/02/LEFEBVRYSCI-SKAD-TA-SEKTA-NIEUFNYCH.html