Szymon Słupnik urodził ok. 390 roku w Sis w na pograniczu Cylicji i Syrii – dzisiaj jest to obszar należący do Turcji, w pobliżu Antiochii Syryjskiej. Miał liczne rodzeństwa, ale wcześnie zmarli jak i jego rodzice. Pozostał tylko z bratem, zajmował się wypasaniem owiec na ojcowiźnie. W wieku trzynastu lat pod wpływem proroczego snu pozbywa się majątku i udaje się do eremitów osiadłych w Teleda koło Antiochii. W 412 roku musi opuścić mury klasztoru gdyż dla mnichów tam żyjących jego praktyki ascetyczne są zbyt radykalne. Zakonnicy klasztorze jadali co trzeci dzień, Szymon zaś pomimo zniechęcania jadał co szósty dzień. Również był przepasany sznurem z liści palmowych który z biegiem czasu werżnął się powyżej bioder w ciało młodego pustelnika. Opat nakazał mu zdjęcie tego sznura, polecił wyleczyć go a następnie wydalił z klasztoru. Przez pewien czas tułał się po górach gdzie został odnaleziony przez mnichów wysłanych przez opata z klasztoru w Teleda. W 413 roku osiadł w miejscowości Telanissos na północny wschód od Antiochii i wiódł tam życie pustelnicze. Sława jego życia ascetycznego, jego mądrość, dobroć i prostota przyciągały tłumy. Chcąc dalej prowadzić życie ascetyczne jak i pustelnicze buduje kamienny słup o wysokości ok. 3 metrów na którym umieszcza platformę o powierzchni około 4 metrów kwadratowych. Żywi się jedynie tym co dostarczy mu okoliczna ludność, a przed deszczem, wiatrem i upalnym słońcem chroni go płaszcz z kapturem. Z biegiem czasu podwyższa słup który osiąga ostatecznie wysokość około 18 metrów. Żyje w tym miejscu przez 37 lat, poszcząc, modląc się i w godzinach popołudniowych rozmawiając z coraz liczniej przybywającymi pielgrzymami. Wiele godzin spędzał na kontemplacji, co w połączeniu z surową ascezą i modlitwą skutkowało nawróceniami wielu tysięcy przybyszów z pogańskiej Arabii i Persji. W swoich naukach bronił wiary przed herezją nestorianizmu, który wówczas szerzył się wśród najwyższych władz duchowych i świeckich. Wśród słuchaczy jego nauk był również cesarz Teodozjusz z żoną Eudokią. Zachowały się listy pisane do świętej Genowefy Paryskiej. Z listów tych wyłania się, osoba bardzo wyważona, kierująca się zdrowym rozsądkiem i umiarkowaniem których to cech nie spodziewalibyśmy się po człowieku prowadzącym tak radykalne życie ascetyczne. Szymon Słupnik zmarł 2 września 459 roku. W pogrzebie brał udział patriarcha Antiochii, sześciu biskupów, gubernator cesarski oraz niezliczone rzesze wiernych. Niebawem jego ciało zostało w uroczystej procesji przeniesione do Konstantynopola. Na miejscu gdzie stał słup została wybudowana w latach 474-491 świątynia do której pątnicy przybywali nawet do XVII wieku. Później świątynia ta została zniszczona. Było to ogromna budowla wzniesiona na planie krzyża greckiego o wymiarach 80 na 90 metrów. Każde z czterech ramion krzyża tworzyła osobna bazylika o trzech nawach. Bazyliki łączyły się arkadami z ośmiobocznym dziedzińcem centralnym, prawdopodobnie nakrytym od góry drewnianą kopułą. Środkowy punkt dziedzińca stanowiła kolumna św. Szymona. Główne wejście, z czterema portalami, znajdowało się w zachodnim ramieniu krzyża. Przeciwległe, wschodnie ramię miało oś lekko przekrzywioną ku północy, co symbolizowało pochylenie głowy Chrystusa Ukrzyżowanego. Niżej, u stóp wzgórza, wyrosły natomiast klasztory, ksenodochia (domy noclegowe) i inne budynki przeznaczone dla pielgrzymów. Święty Szymon Słupnik znalazł swoich naśladowców – zwano ich słupnikami lub też z greckiego stylitami. Jednym z uczniów Szymona był Daniel Stylita żyjący w latach 409-493 mieszkający na kolumnie niedaleko Konstantynopola. W następnym stuleciu żył Szymon Słupnik zwany Młodszym (521-592/597), zwany Cudotwórcą. Wokół niego również gromadzili się uczniowie i wzgórze na którym stała kolumna św. Szymona Młodszego nosiło nazwą Góry Cudów. Jeszcze w XII wieku spotykano słupników w Ziemi Świętej. Stylici pojawili się również i na Rusi – ostatnim znanym był Serafin z Saratowa. Wspomnienie świętego Szymona Słupnika obchodzimy w Kościele Katolickim 5 stycznia. W ikonografii przedstawiany jest zwykle na słupie a jego atrybutem jest bicz.
Najgorsze oskarżenia diabelskie zawsze opierają się na prawdzie, stąd czerpią siłę, całkowita fikcja z trudnością może zachwiać pokojem wewnętrznym.
To są różne rzeczy: serfowanie po internecie, szukanie rzeczy niepotrzebnych do kupienia, szukanie niepotrzebnych wiadomości, obżarstwo i ogólnie grzechy tego typu.
Dla mnie dużą pomocą były pisma Św. Ludwika de Montforthttp://www.montfortanie.pl/tajemnica-maryi.htmlhttp://www.montfortanie.pl/traktat-o-prawdziwym-nabozenstwie-do-najswietszej-maryi-panny.html
Mi jest zdecydowanie bliższa "ascetyka" rozumiana - jeżeli chodzi o jej aspekt "techniczny", "zewnętrzny" - jako kontemplatywna, nieruchoma medytacja. Kwestia temperamentu. Jednych porywa "Walka duchowa" Scupoliego czy pisma Henryka Suzo o cierpieniu; innych - najwyraźniej - mistrz Eckhart, Jan Tauler, "Obłok niewiedzy". Zdecydowanie bliższy jest mi ten drugi trend. Rozważanie nad niepoznawalnością i wielkością Boga, ale nie tyle w sensie nazywania kolejnych jego atrybutów i "wyobrażania go sobie", ile raczej w sensie dochodzenia do etapu, na którym nic nie jest się już w stanie powiedzieć, a Bóg staje się "maksymalnie ogólny": poza czasem, określeniem, bytem, przestrzenią. Pustka i Wszystkość.O cierpieniu, zadawaniu sobie różnych męczarni, wylewaniu łez, ubolewaniu, rachowaniu sumienia itd. - autorzy ci piszą dużo mniej. Albo piszą w sensie takim, że chodzi im o oderwanie wewnętrzne, a niekoniecznie o jakieś zewnętrzne tego wyrazy.Aha, no i uprzedzając: to bardziej rozważania teoretyczne. W rzeczywistości moja praktyka w tej materii jest dość nikła. Ale jakaś tam jest... Repetycyjna modlitwa w archaicznym języku plus próba opróżniania umysłu z zawirowań. Anyway, pamiętajmy: walka duchowa to nie jest "zbieranie punktów" w liczbie dobrych uczynków czy uniknięć złych, jak w grze komputerowej.
Jeszcze jedna rzecz odnośnie walki z pokusami mi się przypomniała: uznanie swojej słabości i błaganie Boga o pomoc. Przyznam, że zanim się do tego uciekłem, to nie raz o tym czytałem, ale jakoś tego nie do końca przyswoiłem. Coś mi musiało rozum przyćmić. Ale zdarzyło się, że w pokusie za Bożym natchnieniem sobie to przypomniałem i zacząłem powtarzać akty strzeliste typu "Boże zmiłuj się" i mimo, że powtarzałem je w zasadzie bez wiary i przekonania, to Bóg łaskawie mnie uwolnił. Osobiście odbieram to jako pouczenie i nauczkę, bo byłem "małej wiary", a i tak dostałem pomoc, na którą wcale nie zasługiwałem.
walka duchowa to nie jest "zbieranie punktów" w liczbie dobrych uczynków czy uniknięć złych, jak w grze komputerowej.
Hm, takie praktyczne porady są do pewnego stopnia np. w "Filokaliach"...Wydaje mi się, że na Zachodzie bardziej rozwijał się trend walki duchowej i "budowania się" poprzez analizę - poprzez takie ilościowe rozbijanie, weryfikowanie, nieustanną introspekcję. Ostatecznie wybór zależy w jakiejś mierze od temperamentu. Czasami, gdy się czyta dzieła takie jak "Walka duchowa", ma się wrażenie, że one są pisane w oparciu o to ewangeliczne "to należało uczynić, tego nie zaniedbać". To bywa trudne do uchwycenia, szczególnie że duchowy język odruchowo możemy sobie zacząć tłumaczyć na "psycho-fizyczny". I tak: na jednej stronie mamy "nieustannie płakać" [no to płaczemy, smucimy się itd.], a na drugiej, żeby trwać w "ustawicznej radości i nadziei". Na kolejnej, żeby milczeć i się wyciszać, na następnej, żeby zawsze być uprzejmym i gładkim w rozmowie z bliźnimi. Na następnej, żeby nie załamywać się drobnymi porażkami, ale na jeszcze następnej - żeby ubolewać nad "najmniejszym grzechem". To jakby podążanie w kierunku maksymalizującym wszystkie współrzędne wielowymiarowego wektora. Well, dlatego to oczywiście trudne.
Słusznie Pan wspomniał o psychologizacji. Wydaje mi się, że to może być pokusa. Zmuszanie się do jakichś doznań uczuciowych.