Obserwowane niejednokrotnie w procesie wyborczym tego kraju nieprawidłowości w rodzaju notowania frekwencji przekraczającej liczbę zarejestrowanych wyborców lub odnajdywania zaginionych pakietów głosów – niezależnie czy źródłem tych faktów były intencjonalne nadużycia czy przypadkowe błędy – świadczą o instytucjonalnej niewydolności jankeskiego państwa i jego ustroju. W jego ramach poszczególne stany same ustalają zasady oddawania głosów, zliczania ich i przeliczania na głosy elektorskie. Same rozpatrują również skargi na ewentualne nieprawidłowości. Terminy określające maksymalny czas wyłaniania elektorów i certyfikacji wyborów są rozciągnięte a procedury odwoławcze skomplikowane i niejednoznaczne, Nierozstrzygniętym do dziś problemem konstytucyjnym pozostaje na przykład, czy wiceprezydent naprawdę może „decertyfikować” wyniki wyborcze i tym samym unieważnić wybory, jak oczekiwał tego od „Mike’a” Pence’a Donald Trump.Tak nieprecyzyjny, niejednolity, nieciągły i słabo wewnętrznie skoordynowany system wyborczy musi prowadzić do błędów oraz stwarza ryzyko nadużyć, mogących zafałszować wynik. Z taką sytuacją mieliśmy najprawdopodobniej do czynienia podczas wyborów prezydenckich w 2000 r.
Cechą charakterystyczną Stanów Zjednoczonych AP jest też bowiem faktyczny brak służby cywilnej, rozumianej jako wyłaniany na zasadach merytokratycznych korpus urzędniczy, trwający na swoich stanowiskach niezależnie od zmieniających się u władzy partii politycznych. Instytucje stanowe i federalne są w USA łupem wyborczym zwycięskiej partii a czystki polityczne po każdych wyborach sięgają przysłowiowego „poziomu sprzątaczki”. Niedorzeczne jest oczekiwanie uczciwych i bezstronnych wyborów, gdy nie tylko aparat urzędniczy ale nawet sądy wszystkich szczebli traktowane są po prostu jako zasoby i instrumenty w walce pomiędzy konkurującymi partiami. W debacie publicznej USA nikt nawet nie próbuje powoływać się na nominalną „bezstronność”sądów, powszechnie i otwarcie się zaś przyznaje, że ich orzecznictwo jest prostą funkcją tego, przez nominatów której partii zostały obsadzone.
Stany Zjednoczone AP okazały się być zatem państwem słabym, gdzie sfera polityczna została całkowicie zawłaszczona przez sferę ekonomiczną i – jak diagnozował w odniesieniu do państw kapitalistycznych Karol Marks – jest jedynie instytucjonalną nadbudową nad wielkim kapitałem i narzędziem w jego rękach, przy pomocy których zabiega on o swoje zyski wewnątrz i na zewnątrz granic państwowych. W tradycyjnej europejskiej filozofii politycznej – tak jak opisywał ją choćby jej wybitny przedstawiciel Julius Evola – sfera twórczości materialnej, tak więc sfera gospodarcza, winna być podporządkowana sferze politycznej, reprezentującej zobiektywizowane dobro całej wspólnoty politycznej. Silne państwo to takie państwo, w którym polityka formatuje ekonomię, nie zaś ekonomia formatuje politykę, jak możemy to obserwować w USA. Jak zobrazowano to na jednym z popularnych ostatnio „memów”: Twitter banuje pseudo-prezydentów (Donalda Trumpa), podczas gdy prawdziwi prezydenci (Xi Jinping) banują Twittera.Obecny kryzys w USA jest rezultatem wielowymiarowej dysfunkcjonalności tego państwa, zaprojektowanego jako oświeceniowa utopia, która jak dotychczas mogła trwać przez niemal dwieście pięćdziesiąt lat i rozrosnąć się do monstrualnych rozmiarów dzięki izolacji na odległym kontynencie, gdzie nie miała równych sobie rywali. Dzisiejszy świat jest jednak mniejszy i ciaśniejszy od tego z końca XVIII w. i rosnący w siłę chiński smok okazał się nagle omiatać swoim oddechem również Amerykę i izolowane w niej dotychczas jankeskie „miasto na wzgórzu”.
Szymon Hołownia budując ruch społeczny, który miał go wynieść na stanowisko prezydenta Polski zapewniał, że nie zamierza tworzyć kolejnej partii. Po przegranej w czerwcu 2020 r. już w sierpniu zarejestrował stowarzyszenie Polska 2050. A 3 listopada złożył wniosek o rejestrację partii Polska 2050 Szymona Hołowni. Celebryta nie jest wiarygodny, a co istotniejsze, nie stanowi żadnej nowej jakości. Program proponowany przez niego i związanych z nim ludźmi nie odbiega od agend różnych polityków „wystruganych z banana”, jak Macron we Francji, Trudeau w Kanadzie czy Ardern w Nowej Zelandii. „Trzecia droga”, którą de facto reprezentuje, jest faceliftingiem starych ideologii, mających pomóc zbudować „elitom” ekonomicznym i zorganizowanym grupom interesu tzw. kapitalizm nadzoru, dziś chętnie określany mianem zrównoważonego rozwoju, kapitalizmu interesariuszy, inkluzywnego, włączającego itp. Polega on na realizacji programów finansjery i korporacji Big Tech, wiodących prym w Czwartej Rewolucji Przemysłowej oraz na ciągłym zadłużaniu obywateli, wprowadzaniu coraz większego fiskalizmu i ograniczaniu wolności w związku z rozbudowaną rolą rządów, które nie są już subsydiarne i realizują konkretne wytyczne globalistycznej polityki. By upowszechnić nieakceptowane propozycje, tworzy się think tanki, kształci liderów i promuje agentów zmian, przesuwających tzw. okno Overtona, chcąc doprowadzić do szerszej akceptacji niepopularnych pomysłów. Potem realizują je politycy, wskazując, że tego chcą obywatele. Globalni progresiści podkreślają, że to, co jest radykalne dla jednego pokolenia, może być już normalne dla następnego. Trzeba jedynie znaleźć twarze, celebrytów, aktywistów, którzy pomogą w „pchnięciu” niepopularnych idei. I taką właśnie twarzą wydaje się być Szymon Hołownia. Od lat zaangażowany w szkolenia dla liderów, promujących Agendę dla zrównoważonego rozwoju 2030. W końcu jest jej oficjalnym ambasadorem.
Panie Kochany, my to wszystko wiemy, mów Pan jaka jest rozsądna alternatywa. Jeśli to monarchia, to proszę napisać co zrobić ze zgrają darmozjadów, która niechybnie się pojawi. "For God and King" brzmi dumnie, gorzej gdy trzeba użerać się z Karolkami, Kamilami, ich gachami i nałożnicami.
A propos tradycjonalistyczno-narodowego autorytaryzmu, cokolwiek by pod tym pojęciem rozumieć:Jak zdefiniować naród? a) naród w sensie politycznym, tzn. wszyscy obywatele, przy czym obywatelem jest de facto każdy (tak jak dzisiaj - w ogóle to rewolucyjna nazwa, ale już niech będzie). Cudzoziemcy należą do narodu, o ile dostaną na to papiery. Mają prawo uczestnictwa w życiu politycznym, nawet jeśli stanowią zwartą grupę wrogo do nas nastawionych ludzi (vide "nowi Niemcy", "nowi Anglicy").Jednakowoż, abp Lenga mówi lepiej po rosyjsku niż po polsku. Czasem taki jeden z drugim obywatel kazachski uważa się za Polaka, a polskiego nie zna. Obywatelami Polski nie są, więc nie należą do narodu. Czy na pewno?A może trzeba ich egzaminować z polskości, tak jak robi to III RP? Będą słusznie uważać się za zdradzonych. Ukraińcom wolno przyjechać, a oni mają pod górkę.b) naród w sensie etnicznym. Wtedy Władza Ludowa musi mieć prawo do sprawdzania, kto jest prawdziwym Polakiem. Może dzieciom Litwina przyznamy obywatelstwo, bo on ma "polskie geny" (o ile istnieje coś takiego), a dzieciom Fina nie, bo on tu z żoną przyjechał, dzieci mają fińskie, uczyli je w domu, a na ulicy po angielsku rozmawiają. Syn im podrośnie i chciałby do armii, a tam mu mówią "panie Virtanen, pan jest zupełnie niewłaściwy". Litwin by mógł, chociaż w Polsce żyje i jej nienawidzi. Syn dwojga fińskich imigrantów - nie, chociaż chce. Absurd.
Dawna Polska takich testów nie przeprowadzała. Olędrzy, starowiercy, Lipkowie, hugenoci z Francji, Wincenty Pol, Ludwik Rydygier, Fryderyk Chopin, Marian Hemar, św. Wojciech, św. Jadwiga, Władysław Jagiełło, Zygmunt III Waza, Stefan Batory, Mikołaj Wierzynek, królowa Bona, Józef Unrug, Jeremi Wiśniowiecki...
c) ani to, ani to, tylko jakieś "zdrowe poczucie narodowe", tzn. wszyscy z grubsza wiemy, co to znaczy Polak, tylko trzeba decydować od przypadku do przypadku. Czyli zgrabne połączenie Talmudu z hitleryzmem. Pole do korupcji i nadużyć jak stąd do Rzymu.
Nie bawimy się w papiery, egzaminy językowe etc., mogą se być i z Madagaskaru. Ich dzieci (owszem, być może kolorowe), będą Polakami lepszymi od nas, Polaków z dziada (bo już z pradziada rosyjskiego Niemca żydowskiego pochodzenia, który przyjechał do Białegostoku interesa robić), bo wiedzą, że tutaj im dobrze będzie. Na tym polegał polski imperializm - na przyciąganiu każdego, kto chce, a nie podbijaniu i zmuszaniu.
Dla mnie sprawa jest jasna, naród to wspólnota krwi, ziemi, kultury, języka i poczucia wspólnoty. Albo też możemy zdefiniować naród jako rodzinę rodzin, sprzeciwiam się rozdawaniu polskiego obywatelstwa ludziom nie mogącym wylegitymować się polskim pochodzeniem etnicznym lub też niebędących prawowitymi synami tej ziemi jak ci Litwini z pod Suwałk. Uważam że w kwestii imigracji należy zastosować model arabski (...). U Arabów nie ma problemów znanych z Europy i Ameryki więc powinniśmy się na nich wzorować choć oczywiście wykorzystywania cudzoziemców jak to mają w zwyczaju w żaden sposób nie popieram.
Dawna Polska prowadziła złą i szkodliwą politykę narodową dlatego m.in przepadła z kretesem.
Nie uważam Władysława Jagiełły, Zygmunta III Wazy i Jeremiego Wiśniowieckiego za osoby które jakoś wybitnie przysłużyły się Polsce, co najwyżej były to jednostki bardzo mocno przeciętne.
Cytuj c) ani to, ani to, tylko jakieś "zdrowe poczucie narodowe", tzn. wszyscy z grubsza wiemy, co to znaczy Polak, tylko trzeba decydować od przypadku do przypadku. Czyli zgrabne połączenie Talmudu z hitleryzmem. Pole do korupcji i nadużyć jak stąd do Rzymu.Gorzej niż obecnie być raczej nie może.
Sprzeciwiam się imperializmom, Po drugie uważam żeby aby Polakiem trzeba:a) Polakiem się urodzićb) za Polaka być uważanyc) Polakiem się czuć