Forum Krzyż
Disputatio => Poczekalnia => Wątek zaczęty przez: Adimad w Sierpnia 15, 2011, 17:20:40 pm
-
...choć nie życzę mu, żeby wyleciał stąd, aczkolwiek dyskusje są po raz tysięczny takie same, ale w każdym razie zapytanie do niego i ogólnie do osób, które mają pojęcie i potrafią zagadnienie objaśnić:
Otóż może tak: a co, gdyby ktoś zaczął bronić tańców (albo np. plaż) nie z pozycji "a mnie to nie podnieca" albo "nie musi w tym być nic erotycznego" - tylko wprost i otwarcie przyznał: "No tak, to jasne, że wiele (większość?) tańców w różnych kulturach ma konotacje erotyczne, odnoszące się w jakiś sposób do płciowości, do relacji damsko-męskich etc. Nie muszą przy tym być sprośne i mocno 'kontaktowe' - bo nawet nader subtelne figury mogą być dalekimi aluzjami do różnych-tam-dziwnych spraw. No, ale co z tego?"
(zaznaczam, że nie twierdzę, iż to moje zdanie, to tylko taki trening umysłowy i próba znalezienia odpowiedzi / argumentów).
A zatem gość mówi: "No i co z tego? Toż oczywiste, że w kulturach na całym świecie, kulturach na ogół mocno zrytualizowanych religijnie - oczywiście na sposób pogański - sexualność była na rozmaite sposoby exponowana, czczona itd. Oczywiście, że taniec ma charakter godowy - a czemuż miałby NIE MIEĆ".
I tu pojawia się pytanie: czy wg nauczania Kościoła Katolickiego (ew. wg "tradycyjnego nauczania") ZŁE jest bez wyjątku WSZYSTKO TO, co w JAKIKOLWIEK sposób rozbudza człeka sexualnie, jeśli dzieje się to POZA małżeństwem, czy nawet ściślej - poza łożem małżeńskim (w którym też jakieś tam ograniczenia są zresztą)?
Zauważmy np., że ogromna ilość sfer naszego życia jest w chrześcijaństwie, w katolicyzmie w jakiś sposób "zsakralizowana", "zrytualizowana", nie wiem, czy to dobre określenia, ale może na przykładach: - w sferze jedzenia i picia mamy nawet specjalne modlitwy przed i po; - w sferze pracy zawodowej takoż modlitwy, błogosławieństwa etc.; - istnieją rytuały związane z plonami, rolnictwem, różne święcenia, pokropienia etc.; - w dziedzinie (uzasadnionej) przemocy mamy i kapelanów wojskowych, i modlitwy żołnierskie, i wojownicze porównania ("Rycerze Chrystusa")... Nawet do alkoholu coś dałoby się dopasować, może nie rytuały religijne, ale jakieś zakorzenienie w tradycyjnej kulturze czy nawet w Kościele (w sensie np. piw i win klasztornych etc., jakiejś kultury, zwyczajów z tym związanych), nawet więc alkohol jest w naszej tradycyjnej kulturze jakoś "oswojony".
...ale sexualności - ujawnionej, odkrytej, pokazanej - w tej wyliczance chyba jednak nie ma. Tzn. nie było chyba nigdy (aż do najnowszych czasów, kiedy rozwodził się nad tym trochę Jan Paweł II, kiedy o. Knotz schodzi na poziom porad technicznych itd.) żadnych modlitw "przed i po" czy np. szczegółowych rozważań w tej dziedzinie, doszukiwania się aspektu "wyższego" itd. - poza być może aspektem "daru życia", ale mówię tu wlaśnie o nie-reprodukcyjnym wymiarze sexualności. Nie ma żadnych rytuałów, świąt czy świętych odnoszących się do tej tematyki, żadnej chrześcijańskiej ikonografii exponującej tę część życia, poruszającej temat. Mało tego: w niektórych dziełach ascetycznych ten obszar jest również traktowany odrębnie - pisze się np., że dobrze jest ścierać się z różnymi pokusami (i np. wyrzekać się stojących tuż obok słodyczy, znosić cierpliwie nudnego kolegę etc.) - ale w dziedzinie czystości/sexualności - jedynie uciekać, ucinać kwestię. Np. Wawrzyniec Scupoli pisze wpierw:
"2. Raz potłumiwszy te poruszenia, możesz pozwolić aby odżyły, odnowiły się w duszy, abyś jeszcze silniej niż poprzednio na nie uderzył i one zupełnie zwalczył. 3. Dobrze by było, abyś i po raz trzeci wywołał je do walki, abyś nawykł z męstwem i pogardą one odrzucać.",
potem jednak dodaje:
"Uważ jednak dobrze, że tych dwóch sposobów odżywiania w umyśle swoim własnych namiętności, nie masz wcale używać pod względem chuci cielesnych, o których oddzielnie mówić będziemy."
No i o to właśnie pytam - o prawdziwość opinii, którą powyżej zaznaczyłem kursywą oraz, w razie jej prawdziwości, o uzasadnienie dla wyjątkowego traktowania tej sfery. Nie, żeby mnie to jakoś bolało, może i tak jest, może to i dobrze, ot - pytanie, wątek rzucony na pożarcie :-)
-
I tu pojawia się pytanie: czy wg nauczania Kościoła Katolickiego (ew. wg "tradycyjnego nauczania") ZŁE jest bez wyjątku WSZYSTKO TO, co w JAKIKOLWIEK sposób rozbudza człeka sexualnie, jeśli dzieje się to POZA małżeństwem, czy nawet ściślej - poza łożem małżeńskim (w którym też jakieś tam ograniczenia są zresztą)?
Z tego co wiem, to wedle tradycyjnej teologii moralnej złe jest wszelkie szukanie podniecenie seksualnego poza małżeństwem. Oczywiście, nie można powiedzieć, iż samo w sobie występne jest wszelkie podniecenie seksualne poza małżeństwem, bo owo czasami może być bardziej kwestią mimowolnych reakcji fizjologicznych, aniżeli aktem woli. Zapewne w owej dziedzinie należałoby też uwzględnić tradycyjne rozróżnienia pomiędzy istotą danego działania a niezamierzonym, choć przewidywanym efektem ubocznym danej czynności (np. jakiś lekarz może odczuwać podniecenie seksualne badając jakąś pacjentkę i co więcej jest świadomy tego, iż w ten sposób właśnie reaguje w takich sytuacjach, ale póki nie podtrzymuje owego stanu w sposób celowy, nie szuka tego, próbuje to oddalić, to nie grzeszy, etc). W każdym razie, o ile się orientuję, każde celowe szukanie bądź podtrzymywanie podniecenia seksualnego poza małżeństwem jest ciężką nieprawością.
Magisterium Kościoła POTĘPIŁO niegdyś następującą lakstystyczną opinię (Aleksander VII i dekret św. Oficjum z 18 marca 1666 roku):
"Jest prawdopodobne, że pocałunek, którego pragnie się dla występującej przy tym rozkoszy cielesnej, jest tylko grzechem powszednim, jeśli tylko nie powstaje niebezpieczeństwo pełnego zaspokojenia"
Co prawda dosłownie w owej opinii mówi się o szukaniu (niepełnej) rozkoszy seksualnej w pocałunkach, ale tradycyjnie moraliści interpretowali to nauczanie jako odnoszące się do szukania takowej we wszystkich innych pozamałżeńskich czynnościach. Jest to zresztą jak najbardziej oczywista wykładnia, gdyż interpretacja typu "Ale tam jest mowa tylko o pocałunkach, a nie np. dotknięciach" byłaby śmieszną próbą obchodzenia sensu różnych moralnych zakazów w rodzaju "W Piśmie świętym nie został dosłownie potępiony kult Wisznu, a zatem jest OK" albo "W Piśmie świętym nie ma mowy o tym, iż nie można bić sąsiada kijem, a więc jest to OK".
Zaznaczam jednak, że wcale nie uważam, że każdy pozamałżeński taniec musi wiązać się z szukaniem podniecenia seksualnego. Generalnie jednak, pewna konwencja tańca, która polega na tym, iż z zasady przekracza się w nim dopuszczalne w innych sytuacjach granice bliskości pomiędzy mężczyzną a niewiastą, takiemu szukaniu podniecenia sprzyja. I dlatego zazwyczaj jest to bliską okazją do grzechu.
Jeśli chodzi o pewne niedocenianie seksualności (w domyśle małżeńskiej) to w tej kwestii jestem akurat bardziej "posoborowy". Uważam, że dobrze się dzieje, iż w nauczaniu Kościoła bardziej niż kiedyś akcentuje się to, że seks w małżeństwie może być dobry, święty, że przyjemność stąd płynąca jest dobrym Bożym darem, że wolno jej szukać, cieszyć się nią, a nie tylko traktować jako coś w rodzaju "ubocznego efektu" czynności prokreacyjnych. Nie sądzę jednak, by szczegółowe rozważania o. Knotza w tej dziedzinie były warte popierania.
-
Zaznaczam jednak, że wcale nie uważam, że każdy pozamałżeński taniec musi wiązać się z szukaniem podniecenia seksualnego. Generalnie jednak, pewna konwencja tańca, która polega na tym, iż z zasady przekracza się w nim dopuszczalne w innych sytuacjach granice bliskości pomiędzy mężczyzną a niewiastą, takiemu szukaniu podniecenia sprzyja. I dlatego zazwyczaj jest to bliską okazją do grzechu.
Ale w to już tu nie wchodźmy! :-)
-
Otóż może tak: a co, gdyby ktoś zaczął bronić tańców (albo np. plaż) nie z pozycji "a mnie to nie podnieca" albo "nie musi w tym być nic erotycznego" - tylko wprost i otwarcie przyznał: "No tak, to jasne, że wiele (większość?) tańców w różnych kulturach ma konotacje erotyczne, odnoszące się w jakiś sposób do płciowości, do relacji damsko-męskich etc. Nie muszą przy tym być sprośne i mocno 'kontaktowe' - bo nawet nader subtelne figury mogą być dalekimi aluzjami do różnych-tam-dziwnych spraw. No, ale co z tego?"
A to jest akurat przynajmniej bardzo szczere postawienie sprawy. I taka szczerość godna jest docenienia nawet jeśli nie prowadzi ona do niechęci względem tańców d-m.