wleję, bo nie wiadomo, czy zawsze ten tekst będzie tu wisiał:
http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/won,1329313,2789Najpierw na celowniku organizacji homoseksualnych znalazł się Wojciech Cejrowski. Potem, po sławnym rysunku z kozą, Andrzej Krauze. A gdy w obronie Krauzego wystąpili Maciej Rybiński i redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Paweł Lisicki, to i oni.
Ofensywie homodziałaczy, domagających się agresywnie wyrzucenia Cejrowskiego z telewizji, a pozostałych z gazet, uniemożliwienia im wykonywania ich zawodów i w ogóle otoczenia ostracyzmem, jak zwykle towarzyszy jazgot "postępowego" elementu dziennikarskiego we wpływowych mediach.
Trzeba walnąć pięścią w stół i powiedzieć głośno i dobitnie: won!
Czego domagają się homoaktywiści? Oni sami twierdzą, że tolerancji. Wynika z tego, jedno z dwojga - albo, że nie rozumieją, co to słowo znaczy, albo świadomie kłamią.
Tolerować coś - to znaczy nie lubić tego, nie zgadzać się, uważać za złe, a mimo wszystko, w imię jakiś wartości (choćby był nią tylko święty spokój) godzić się, żeby to istniało i korzystało z równych z nami praw.
W takim sensie postulat tolerancji dla homoseksualistów jest oczywiście słuszny. W imię wspólnych wartości, na jakich opiera się nowożytna demokracja, żaden obywatel, jeśli nie czyni innym nic złego, nie może być ograniczany w przysługujących każdemu prawach. Jeśli ktoś, dajmy na to, zabroni Tomaszowi Raczkowi głosować bądź kandydować, albo wprowadzi jakiś cenzorski zapis na jego twórczość, albo wyrzuci go z pracy bez żadnych podstaw poza tą, że żyje z innym mężczyzną, pierwszy ruszę go bronić.
Ale to, żeby nikt nie był z racji swego homoseksualizmu dyskryminowany, aktywistom nie wystarcza. Oni chcą nie tolerancji, tylko akceptacji. Chcą wszystkim się podobać. I do tego, w porządku, też mają prawo. Proszę bardzo, niech się starają przekonać społeczeństwo, że można mimo seksualnej odmienności być normalnym człowiekiem, sąsiadem, pracownikiem.
Ale i tego homoaktywistom za mało. Oni chcą, żeby akceptowanie ich było obowiązkowe i żeby obejmowało wszelkie ich zachowania. Żeby, jak oni to nazywają, "gej" był wyjęty spod wszelkiej krytyki, żeby jego żądania były skwapliwie spełniane, a właśnie protestujący przeciwko temu byli dyskryminowani, rugowani z życia publicznego i karani.
I tu właśnie - pięścią w stół.
Podam przykład. "Genderowy" dodatek do "Gazety Wyborczej" zamieścił zdjęcie osobnika, który zablokował wybór Miss Ameryki (o czym swego czasu pisałem). Na zdjęciu widzimy typową przegiętą ciotę, przebraną w sutannę, którą ciota zadziera do obiektywu, pokazując różowe stringi i siatkowe pończochy. Owoż przyznaję sobie prawo, żeby móc powiedzieć publicznie iż jest to obrzydliwy pedryl, w najlepszym wypadku pajac, obrażający moje uczucia religijne i moje poczucie estetyki. A postępek, który zapewnił mu sławę, daje mi prawo nazwać go także cymbałem.
Podam inny przykład. W prasie światowej, zwłaszcza brytyjskiej, odżywa co i raz "news", jakoby wskutek prześladowań uciekło z Polski do Anglii przed dyskryminacją i prześladowaniami w ostatnich latach sto pięćdziesiąt tysięcy homoseksualistów.
Skąd te zdumiewające dane? Od niejakiego Roberta Biedronia, homoseksualisty z zawodu, działacza "kampanii przeciwko homofobii" i SLD. A skąd je wziął? Jak przyznał, przyciśnięty w tej sprawie, tak sobie wyliczył. Ponoć do Anglii wyjechało półtora miliona Polaków, a on uważa, że homoseksualiści stanowią 10 procent każdej populacji, więc 150 tysięcy. No a jak homoseksualiści wyjeżdżają z Polski, no to wiadomo, że uciekają przed dyskryminacją.
Otóż seksualne sprawy pana Biedronia nie dają mu immunitetu przed stwierdzeniem, iż plecie skończone bzdury, brednie dyskwalifikującego go jako uczestnika jakiejkolwiek poważnej rozmowy.
Są ludzie, którzy się tatuują albo wbijają sobie ćwieki w różne miejsca. Budzi to we mnie podobną odrazę, jak wspomniana ciota pokazująca różowe majtki. Nie absolutyzuję swojego gustu. Co tam się komu podoba - jego sprawa. Jak na razie nikt mi nie każe podziwiać wytatuowanych dziwadeł i cmokać z zachwytu nad kobietą obnoszącą w nosie stalowe kółko, jak jakaś świnia albo krowa. Nie szukam ich towarzystwa ani oni mojego, i to jest właśnie tolerancja. Usiłuje się natomiast mnie i większość normalnych ludzi zmusić do zachwycania się ciotą w różowych pończochach, a w każdym razie do milczenia, cokolwiek by ten czy inny perwers wyprawiał. I do używania dziwacznych, wymyślonych przez perwersów słów - "gej", homofobia" i tak dalej.
Otóż ani myślę ich używać, bo są fałszywe. Trudny do spolszczenia "gej" (zwykło się go tłumaczyć jako "wesołek", ale to mylące, bo "wesołek" to po polsku "dowcipniś", a tu chodzi o "człowieka, który prowadzi wesoły tryb życia") sugeruje, że każdy homoseksualista musi być pajacem pokazującym publicznie zadek, lewicowym aktywistą i osobnikiem seksualnie niewyżytym; w istocie obraża ono większość homoseksualistów.
Jeśli już mamy posługiwać się zapożyczeniem z angielskiego, mówię - to są perwersi, ludzie, którzy świadomie istotą swej tożsamości czynią naruszanie dobrego smaku, obyczajności publicznej, prowokowanie i seksualne podniecanie się tą działalnością. Odrzucam też kretyńską "homofobię", bo "fobia" oznacza irracjonalny lęk, a ja się różowej cioty nie boję, ja się nią zwyczajnie brzydzę, i nie ma w tym nic irracjonalnego.
Perwersi szermują argumentem, że jeśli nie podoba mi się jedna przegięta ciota, i jeśli uważam za politycznego szkodnika homoaktywistę, albo upieram się, że małżeństwo jest i zawsze będzie czymś więcej, niż konkubinat (zresztą tak samo konkubinat heteroseksualny) to znaczy że nienawidzę homoseksualistów w czambuł i wzywam do nienawiści.
Nic podobnego. Homoseksualizm jest mi głęboko obcy, a męski homoseksualny seks wydaje mi się odrażający - podobnie jak homoseksualiście równie odrażające wydałoby się zapewne to, co ja robię ze swą żoną. Dopóki jednak nie wedrą się między nas agresywni perwersi, stać nas na to, żeby nawzajem szanować swoją intymność i widzieć w sobie ludzi.
Homoaktywiści, których racją bytu i warunkiem pasienia się na unijnych dotacjach jest wywoływanie konfliktów, są w gruncie rzeczy naszym wspólnym wrogiem. Frekwencja na tegorocznej paradzie, czy raczej paradce równości pozwala mi wierzyć, że moje zdanie podziela także większość, że tak to ujmę, normalnych homoseksualistów.
Rafał A. Ziemkiewicz