Forum Krzyż
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Kwietnia 25, 2024, 19:15:32 pm

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukaj:     Szukanie zaawansowane
www.UnaCum.pl

Centrum Informacyjne Ruchu Summorum Pontificum
231961 wiadomości w 6630 wątkach, wysłana przez 1668 użytkowników
Najnowszy użytkownik: magda11m
Strona główna Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja
Forum Krzyż  |  Traditio  |  Katolicki punkt widzenia  |  Wątek: Transhumanizm - od techniki do gnozy
« poprzedni następny »
Strony: [1] 2 3 ... 5 Drukuj
Autor Wątek: Transhumanizm - od techniki do gnozy  (Przeczytany 10145 razy)
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« dnia: Listopada 22, 2017, 20:08:10 pm »

Lewa ręka ciemności
Transhumanizm będziemy tu rozumieć jako pewien prąd intelektualny (poniekąd filozoficzny), którego sednem jest przeświadczenie, że człowiek może i powinien dzięki nowoczesnej nauce nie tylko zmieniać rzeczywistość wokół siebie, ale również zmodyfikować swoją własną tożsamość. Innymi słowy, że jest w stanie z fazy zwykłego homo sapiens przejść do fazy nadczłowieka czy też postczłowieka. Taki postczłowiek (czy też transczłowiek, a więc przejściowy) byłby ulepszony genetycznie, miałby dostęp do technologii przedłużających życie, teoretycznie nawet w nieskończoność, jego organy zostałyby częściowo wymienione na technologiczne odpowiedniki, a jego mózg wspomagany byłby komputerowo czy farmakologicznie, co znacznie poszerzyłoby tempo i zakres myślenia.

Ba, dla wielu transhumanistów ostatecznym celem jest możliwość dowolnego przemieszczania mózgu i swego Ja pomiędzy zapasowymi ciałami (biologicznymi lub robotycznymi), funkcjonująca zresztą równolegle z mind uploadingiem, a więc z hipotetycznym przeniesieniem naszego jestestwa do komputera. Obie te koncepcje tak naprawdę są mocno życzeniowe – a zwłaszcza ta druga, która wymaga wielu mocnych założeń, np. takiego, że nasza świadomość jest po prostu czymś w rodzaju programu, który można odkryć i sformalizować; że mózg jest w pewnym sensie komputerem; czy że świadomość jest w pełni skryta w tymże mózgu. Zauważmy zresztą, że przecież komputer to tak naprawdę po prostu struktura logiczna, której implementacja sprzętowa może być nawet pozbawiona związku z elektrycznością (a cóż dopiero z elektroniką). Innymi słowy, możliwość uploadingu oznaczałaby, że da się człowieka skopiować np. do mechanicznej, metalowo-drewnianej maszyny różnicowej Karola Babbage’a (oczywiście odpowiednio bardziej skomplikowanej i większej). Albo nawet, że dałoby się zapisać człowieka jako algorytm na kartkach – i otrzymywać od niego odpowiedzi, poruszając się po kolejnych gałęziach schematu blokowego. Brzmi to cokolwiek dziwnie i mało wiarygodnie.

Faktem jest jednak, że wiele innych odkryć i wynalazków współczesnej nauki doskonale współgra z marzeniami transhumanistów. Mamy „inteligentne” protezy, badania nad komórkami macierzystymi, pierwsze nanoroboty, urządzenia i operacje przywracające wzrok czy słuch etc. Mamy wspomniane już wcześniej osiągnięcia z obszaru sztucznej inteligencji – i tak naprawdę nie jest istotne, czy w ogóle możliwa jest „prawdziwa” sztuczna inteligencja, ważne jest jedynie, czy ta, która zaistnieje, będzie dostatecznie przybliżać możliwości człowieka. Nawet jeżeli mind uploading w ścisłym tego słowa znaczeniu okaże się niemożliwy, to jednak zapisywanie czy zmienianie wspomnień albo transmisja myśli (przynajmniej w jakiejś uproszczonej formie) zdają się potencjalnie wykonalne. Podobnie rzec można o urządzeniach, którymi steruje się przy pomocy myśli – pierwsze takie już zresztą funkcjonują.

Odkrycia i wynalazki to jedno, transhumanizm to drugie. Ten bowiem stanowi pewną ich interpretację, sposób myślenia o nich. W tym sensie transhumanizm wpisuje się w długą historię gnozy i ścieżki lewej ręki, nawet jeżeli to ostatnie określenie jest trochę na wyrost i zbyt mocno pobrzmiewa ezoteryzmem. Jest ono zresztą wzięte z obszarów okultyzmu i magii, ale to nie problem, ponieważ ów podział na prawą i lewą rękę dobrze oddaje istotę rzeczy. Podział ów w jakimś stopniu obecny jest w różnych tradycjach religijnych i filozoficznych. Tak np. na gruncie chrześcijaństwa do owej „prawej ręki” moglibyśmy zaliczyć nauczanie katolicyzmu czy prawosławia (niezależnie od tego, że prawosławie jest kierunkiem schizmatyckim). „Lewą ręką” byłyby w takim razie prądy takie jak gnostycyzm pierwszych wieków, następnie kataryzm i inne manichejskie herezje średniowiecza, a także pewne nieortodoksyjne nurty w mistycyzmie późniejszych stuleci, przykładem niech będzie iluminizm hiszpańskich alumbrados.

Unde malum? Quid est veritas? Wizja Kościoła i ogólnie „prawej ręki” jest – z grubsza – następująca: istnieje wszechmocny, doskonały, pełny Bóg, zewnętrzny wobec człowieka i ogólnie stworzenia, będący przy tym osobą. Bóg ten nie ma już żadnego bytu nad sobą. To on dokonał dzieła stworzenia – i widział, jak mówi Księga Rodzaju, że było ono dobre. Pierwotnie dobry był i człowiek – jednak dokonał on (mocą wolnej woli) wyboru zła, czego skutkiem (dalekosiężnym) jest obecna kondycja świata, z wszystkimi jego niedoskonałościami, śmiercią, głupotą, ignorancją itd.

W tej optyce powołaniem człowieka jest powrót do Boga – ale bez rozmywania osobowego aspektu zarówno tegoż człowieka (wręcz konkretnej jednostki), jak i jego Stwórcy. Powrót ten odbywa się poprzez wiarę i uczynki (uczynki ożywiane wiarą). Istotą rzeczy, pierwszym krokiem, jest przyjęcie prawdy o winie człowieka (tj. o grzechu pierworodnym i o grzechach uczynkowych), spoglądanie na rzeczywistość w perspektywie grzechu i cnoty, a w konsekwencji – nie tylko świadomość wyrządzonego zła, ale i żal z tego powodu. Naturalnymi postawami człowieka w relacji do Boga (a pośrednio także w relacji do Kościoła czy nawet pewnych tradycyjnych obyczajów, struktur społecznych etc.) – powinny być: pokora, zaufanie, gotowość do wyrzeczenia, dyscyplina.

Unde malum? Quid est veritas? Gnoza odpowiada na te same pytania, ale w sposób diametralnie przeciwny. W tej perspektywie wina za kondycję świata nie spada na człowieka, w każdym razie nie na zasadzie konsekwencji grzechu pierworodnego. Przeciwnie: winien jest Stwórca, będący zresztą jedynie niedoskonałym Demiurgiem, operującym na poziomie materii. W tejże materii człowiek został uwięziony, niejako zaklęty. Jego powołaniem nie jest bynajmniej żal, pokuta i powrót do Ojca w pozycji syna marnotrawnego – ale raczej przebóstwienie. To człowiek ma się stać Bogiem – a jeśli ma się zjednoczyć z Bogiem, to przez depersonalizację i rozpuszczenie w „boskości”. Taki scenariusz – scalenia nowego pokolenia ludzi z kosmicznym nadintelektem – przedstawiony został zresztą (aprobatywnie) w powieści Koniec dzieciństwa Artura C. Clarke’a, jednego z ważniejszych pisarzy science fiction.

W istocie nie jest tu szczególnie ważne to, że w niektórych nurtach gnostycyzmu wierzy się w „prawdziwego Boga”, istniejącego w ukryciu, hen, daleko poza terytorium Demiurga. Nie jest nawet ważne to, czy wierzy się w samego Demiurga, archontów i całą tę mitologię. Kluczem do ścieżki lewej ręki – co zresztą niemal od razu, w każdej publikacji, przyznają sami ezoterycy, magowie, gnostycy i okultyści – jest to, że ścieżka ta postuluje zwrócenie się (w poszukiwaniu Boga czy też boskości) do wnętrza, do siebie samego, do człowieka. A więc to człowiek ma stać się Bogiem, jak to zasygnalizowaliśmy wyżej.

Transhumaniści co prawda na ogół prezentują się jako przekonani ateiści lub ewentualnie agnostycy i stronią od sztafażu stricte religijnego, ale nawet i oni przyznają, że ich ideowymi przodkami są prometeiści wszystkich wieków, jednostki pragnące wyzwolenia i przebóstwienia człowieka, w tym np. alchemicy czy renesansowi humaniści. Co więcej, w światku informatyki, hackingu i cyberpunka odwołania do gnostycyzmu w tej czy innej postaci są bardzo częste. Ów konglomerat magii chaosu, lewicowego libertarianizmu czy „leworęcznych” interpretacji religii Wschodu, osadzony w strukturach internetu, dobrze opisuje Eryk Davies w swej książce TechGnoza. Ta „TechGnoza” nie kłóci się z paradygmatem materialistycznym czy scjentystycznym – przynajmniej jeśli się go trochę zredefiniuje, prezentując np. rezultaty praktyk okultystycznych jako potencjalnie wyjaśnialne naukowo, a więc jako „otwieranie ukrytych funkcji umysłu” czy „odbieranie sygnałów przy pomocy fal nieuznanych jeszcze przez akademicką naukę” itd.

Inny przykład to manifest In Praise of the Devil opublikowany w 1989 roku przez Maxa More’a – znanego propagatora transhumanizmu i libertarianizmu (materiał kolportowany był m.in. przez angielską organizację Libertarian Alliance). Jest to apologia biblijnej postaci diabła (szatana, kusiciela), który zostaje przedstawiony jako prometejski wyzwoliciel, zachęcający do krytycznego myślenia i samorozwoju – a zarazem przeciwstawiony opresyjnemu, złowrogiemu Jahwe, blokującemu możliwości człowieka i zmuszającemu do szkodliwego altruizmu. Sam manifest nie jest specjalnie oryginalny, bo podobne rzeczy pisali Michał Bakunin, Fryderyk Nietzsche, Ayn Rand czy Antoni LaVey, przywołujemy go jedynie po to, by ukazać, iż analogiczne koncepcje wyrażane są w transhumanizmie.

Oczywiście Max More jest tylko jednym z entuzjastów tego kierunku, acz zdaje się, że jednym z bardziej reprezentatywnych. Inni, jak Mikołaj Bostrom, Rajmund Kurzweil, Natasza Vita-More (żona Maxa) czy nieżyjący już FM-2030 (Ferejdun Esfandijari) niekoniecznie korzystają z metafory diabła, ale i tak w ich zapowiedziach czy obietnicach widać iście religijną żarliwość. Kurzweil ochoczo posługuje się pojęciem Osobliwości – punktu w czasie, w którym sztuczna inteligencja ma przewyższyć ludzką, co według niego nastąpić ma w roku 2045 (tenże rok staje się więc swego rodzaju rokiem mitycznym, przełomowym). Niektórzy transhumaniści decydują się na pośmiertne zamrożenie swych ciał, wierząc w możliwość zmartwychwstania w przyszłości i wyleczenia chorób, na które zmarli; inni (jak Esfandijari czy More, faktycznie O’Connor) zmieniają swoje personalia niczym konwertyci przyjmujący imię związane z kręgiem kulturowym swego nowego wyznania.

Dlaczego „TechGnoza” i transhumanizm (szeroko pojęty, nie tylko jako kopiowanie umysłu do komputera) są niebezpieczne dla „tradycyjnych religii”, dla ścieżki prawej ręki, bardziej niż dotychczasowe formy gnozy, znane od tysięcy lat?

Cóż, w największej ogólności wynika to z faktu, że dotychczas „lewa ręka” działała na tym samym polu, co i „prawa”. Zazwyczaj mogła obiecać wyzwolenie dopiero po śmierci – a jeżeli za życia, to zwykle w jakimś niejasnym, duchowym sensie. Mogła przedstawić maga czy guru o błędnym spojrzeniu i twierdzić, że tak wygląda człowiek wyzwolony, który zrozumiał, że jest bogiem. Ale ten „bóg” uciekał przed lichwiarzami, cierpiał na zaparcia i finalnie umierał tak samo jak niewtajemniczony hylik. Gnoza mogła wskazać alchemika, który przez dwie dekady zwodził swego księcia, mieszając fekalia z surowym jajkiem i obiecując, że wyprodukuje z tej mikstury złoto; ale oczywiście tego nie dokonał – i znów całą boską moc trzeba było przenieść na plan symboliki, metafory i duchowości.

Różnica jest taka, że dziś nowa gnoza może powiedzieć: tym razem mamy fakty. Mamy empiryczne, namacalne skarby. Błogosławieni, którzy nie uwierzyli, tylko przyszli i zobaczyli, że to działa. Zresztą, jeżeli potrzeba im jakiejś wiary, to i tę im gwarantujemy – w postęp, ekstropię, medycynę i mind uploading. W rok 2045, w doczesną nieśmiertelność, ograniczoną tylko czasem istnienia Wszechświata (choć są i tacy, którzy rozważają możliwość przeskakiwania do innych wszechświatów), w Osobliwość. Stary, transcendentny Bóg nadal obiecuje wyzwolenie duchowe, którego większość ludzi nie jest nawet w stanie zrozumieć – oraz zbawienie po śmierci, czego nie możemy sfalsyfikować po tej stronie. My tymczasem oferujemy konkret – nieśmiertelność może i nie wieczną (bo w końcu gwiazdy zgasną), ale wystarczająco długą, by nie robiło to różnicy; moce przemiany, które co prawda wciąż będą udoskonalane, ale już na początku będą oszałamiać. I tak jak w gnozie: nie wiara, nie łaska, ale wiedza i moc.

Naturalnie dotyczy to nie tylko technofilów, ale też i innych ruchów czy zjawisk, które kwitną w tych czasach: jak LGBTQ, modyfikacje ciała, globalizacja kultury itd. W tym kontekście zabawne jest, jak bardzo prawica nie pojmuje, o co w tym wszystkim chodzi – sądząc, że poradzi sobie z tematem LGBTQ, publikując kuriozalne broszurki doktora Pawła Camerona o bakteriach kałowych i igraszkach sodomickich. A przecież „gaye” jako tacy nie mają tu żadnego szczególnego znaczenia – to po prostu jedna z wypustek „ogólnego wyzwolenia”, tyle że z praktycznych powodów najbardziej obecnie krzykliwa. W istocie chodzi jednak nie o męski seks analny ani nawet nie o seks z kimkolwiek gdziekolwiek, tylko o cokolwiek gdziekolwiek, o przekroczenie wszelkich ograniczeń i realizowanie swojej thelemy. Od „nie mówcie mi, w której warnie czy kaście mam być” poprzez „nie mówcie mi, jaką orientację seksualną mam praktykować” aż po „nie mówcie mi, że muszę być człowiekiem”.

W transhumanizmie paradoksem może wydawać się to, że jest on niezadowolony z kondycji ludzkiego ciała, uważając je za głęboko niedoskonałe i wadliwe (poniekąd pogląd ten przenoszony jest na całą przyrodę), choć równocześnie całość swojej refleksji naprawczej ogranicza właśnie do ciała, a w każdym razie do materii, nie dowierzając w istnienie sfery duchowej. Obecne ciało nie jest satysfakcjonujące, obecna przyroda płata figle i jest nieobliczalna – ale dzięki technice uda się jedno i drugie poprawić, ta poprawa nie będzie zaś niczym innym jak operacją w świecie fizycznym. W ogóle zresztą to podejście widać we współczesnym świecie: z jednej strony ciało nas brzydzi i przeraża, gdy jest ciałem starym i chorym, z drugiej – eksploatujemy je do wszelkich granic, o czym świadczą zarówno osiągi sportowców wyczynowych, jak i medialny kult młodości czy wszechobecność seksu.

Ów paradoks jest jednak pozorny – a jego sens uwidacznia się, gdy nałożymy nań matrycę myślenia o „lewej ręce”. Ciało jest niedoskonałe, bo materia jest niedoskonałym tworem Demiurga – ale równocześnie nie ma innego prawdziwego boga niż my sami; zatem musimy go szukać właśnie w sobie. Ale ponieważ chcemy, by efekt naszych poszukiwań był namacalny, odczuwalny, realny i przekonujący, to znów musimy posłużyć się materią. Zgadza się to z obsesjami gnostyków, którzy ucieczki od ciała i ograniczeń życia szukali zarówno w skrajnej ascezie, jak i w skrajnej rozpuście. Dziś transhumanizm oferuje ucieczkę w rzeczywistość technologiczną, ale wciąż czysto doczesną i materialną. Podobnie ma się sprawa z newage’owymi interpretacjami, w myśl których aniołowie to istoty z innych wymiarów, teoretycznie dopuszczanych przez fizykę, a działania magiczne otwierają pewne furtki w mózgu, działając ostatecznie na planie fizykochemicznym.

Ten sposób myślenia przywodzi na myśl także inne współczesne wcielenie gnozy – tj. komunizm Marksa, Engelsa i Lenina. Tam również mieliśmy przeświadczenie, że materia jest wszystkim, co istnieje i żadne bóstwa nie sprawują nad nią władzy. Równocześnie jednak heroizm idealnego komunisty, jego zapał do czynu, jego projekt przebudowy i przemiany świata, opanowania przyrody – przypominały gnostyckie pragnienie przekroczenia materialnych barier i zbliżały się do modelu przebóstwienia poprzez soteriologiczną introwersję. W tym aspekcie transhumanizm jest podobny, nawet jeśli niekoniecznie promuje kolektywizm (przeciwnie – dla części aktywistów tego nurtu fundamentem jest daleko posunięty libertarianizm).
Zapisane
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« Odpowiedz #1 dnia: Listopada 22, 2017, 20:08:48 pm »


Gdy Bóg gra fair o jeden raz za wiele
„Autentyczna” czy też „głęboka” prawica nie ma chyba na razie żadnej innej odpowiedzi na te problemy niż bagatelizowanie tematu plus ewentualne wzgardliwe machnięcie ręką i zaburczenie czegoś o tym, że „Faust, Frankenstein i Wieża Babel – na pewno tak się to skończy i jeszcze my, pesymiści antropologiczni, będziemy się ostatni śmiać”. To jednak jest życzenie czy też nadzieja, a nie dowiedzione prawo. Konserwatyści poklepują się po plecach, mówiąc, że „człowiek nigdy nie ucieknie z wygnania poza Eden i nigdy nie zdusi w sobie tęsknoty za rajem”, ale optymistycznie nastawiony transhumanista odpowiada: „Człowiek nie musi nigdzie uciekać i nigdzie wracać, właśnie buduje sobie raj na Ziemi – i to rzeczywiście działa; anioł z mieczem ognistym stoi u bram Edenu, ale chętnych do szturmowania już nie ma”.

Transhumanista może też obiecać nam, że człowiek przestanie być starym człowiekiem, a ciało uwielbione skonstruuje sobie bez wiary, postów, umartwień i zmartwychwstania; a zatem dostaniecie namacalny dowód na to, że gnoza, magia i alchemia zadziałały – w scjentystycznym paradygmacie – i że historie o koronie stworzenia, o biologicznym ciele, do którego zamontowana jest na stałe dusza, o tym, że świadomość to coś wyjątkowego, że śliski, biologiczny starter pack łaskawie dany przez Demiurga to niezastępowalne opus magnum, że w pocie czoła pracować będziesz, a w bólu rodzić, że dobra są rzadkie, a życie ulotne i nędzne – właśnie zostaną sfalsyfikowane. Precyzja i szybkość manipulacji genetycznych czy nanotechnologicznych w medycynie będzie graniczyła z cudownością uzdrowień w Lourdes – ale korzystać będą z niej także ateiści.

Oczywiście religia i konserwatywny porządek społeczny nie są tylko batem w rękach kasty kapłańskiej, służącym do dyscyplinowania tłumów pogrążonych w ignorancji – i nie są jedynie pociechą dla tychże tłumów. Taka redukcjonistyczna opinia byłaby potwornym uproszczeniem. Niemniej jednak jest faktem, że na dnie konserwatyzmu – począwszy od Józefa de Maistre’a czy Jana Donoso Cortesa aż po Mikołaja Gomeza Davilę – skrywa się zimny kryształ daleko posuniętego pesymizmu antropologicznego. Ba, nie chodzi tylko o myśl reakcyjną, boć przecież jej pesymizm to tylko przedłużenie tego, który obecny był już u podstaw chrystianizmu, a który znaleźć można także w innych religiach.

Naturalnie można sobie wyobrazić religijność ludzi bogatych, szczęśliwych, długowiecznych, fizycznie niemal doskonałych – i można nawet przyjąć, że trwaliby oni przy wszystkich odwiecznych prawidłach tradycjonalizmu. W praktyce jednak – trzeba to powiedzieć, mimo że posmak tego będzie kwaśno-gorzki – głód, choroby, śmierć, wojna, bieda czy bezsilność człowieka wobec przyrody nierzadko okazywały się wielkimi sprzymierzeńcami kaznodziejów nawołujących do pokuty i negujących coraz to nowsze obietnice reformatorów czy rewolucjonistów społecznych i religijnych.

„Chciwość prowadzi do wyzysku tych najmniejszych bliźnich” – mówią kaznodzieje. „Ale my już nie będziemy ubogich mieć u siebie; dóbr starczy dla każdego” – odpowiadają transhumaniści, kwestionując słowa Chrystusa. Człowiek jest trzciną najsłabszą na wietrze – pisał Błażej Pascal. Ale w oczach transhumanistów ten człowiek (dzięki myśleniu, które zresztą Pascal podkreślał) przekroczy sam siebie, będzie sterować pogodą, sztucznie tworzyć nowe życie, poszerzać wrażliwość swoich zmysłów, odkrywać prawa rządzące zjawiskami w skalach subatomowych i kosmicznych. „Powołaniem człowieka jest wierzyć, pokutować i kierować uwagę na sprawy ducha, a nie na przemijający proch materii” – nauczają asceci. „Ależ nie” – odrzekną transhumaniści. „Powołaniem człowieka jest tworzyć i niszczyć, weryfikować, pytać, odpowiadać i przekraczać wszelkie bariery. I to działa” – powiedzą – „a żaden piorun z niebios tym razem nie uderzy w nasz Babel”.

Innymi słowy, pytanie brzmi: czy transhumanizm (wraz z pokrewnymi prądami) jest w stanie sfalsyfikować ów pesymizm antropologiczny konserwatyzmu, ów sceptycyzm względem mocy przysługujących człowiekowi i jego zdolności do kierowania tymi mocami?

Mamy tu oczywiście dwie kwestie. Jedna wiąże się z faktami, druga z propagandą. Otóż niewątpliwie problematyczne dla owego konserwatywnego oglądu rzeczywistości byłoby faktyczne powstanie świata, który byłby szczęśliwy, bezproblemowy, rozwojowy i tryumfalny bez balastu „religijnych zabobonów”, „uprzedzeń etnicznych, płciowych i klasowych” etc. Dziś oczywiście konserwatysta ma to szczęście, że może wskazywać takie zjawiska jak rozpad więzi rodzinnych, samobójstwa, narkotyki, popularność zachowań autodestrukcyjnych, zagrożenie inwazją islamskiego terroryzmu etc. Ale transhumaniści obiecują, że i te rzeczy zostaną wyrugowane – choćby dlatego, że duża część problemów emocjonalnych i psychicznych wynika z niedostatecznego zaspokojenia potrzeb materialnych (np. ludzie uciekają w samobójstwo czy lekomanię z powodu ubóstwa, braku perspektyw, nieuleczalnej choroby, wad fizycznych etc.).

Pamiętajmy, że wizja katolicka i konserwatywna, a poniekąd także i wizja wielu innych tradycyjnych religii, jest w dużej mierze „apokaliptyczna” i „ziemiocentryczna”. Nawet jeśli nie wymaga się w niej ściśle pojętego kreacjonizmu młodoziemskiego, to jednak w praktyce myśli się o dziejach tak, jakby on obowiązywał. Człowiek nie jest przypadkiem – jest istotą szczególną, wyróżnioną, kluczową dla historii świata czy nawet Wszechświata. Równocześnie zaś sednem jego egzystencji jest kult Boga w ramach Kościoła, a bez tego kultu świat czekają rozmaite perturbacje i tragedie, będące tyleż karą Bożą, co i bezpośrednim skutkiem destrukcyjnego wpływu mentalności niereligijnej. Jakkolwiek metaforycznie nie pojmowalibyśmy Apokalipsy, to nie uciekniemy od tego, że jej wizja przyszłości jest co do zasady katastroficzna, a pozytywne zakończenie dotyczy jedynie części ludzkości (tradycyjnie kaznodzieje zapewniali, że bardzo małej części).

Co więcej, choć nie jest to wprost powiedziane, to jednak kontekst nie sugeruje, że może chodzić o przyszłość liczoną w miliardach lat, zupełnie abstrakcyjną. Przeciwnie – mowa jest np. o faktach dotyczących narodu żydowskiego (czy mógłby przetrwać dwa miliardy lat?). Z tego powodu niektórzy tradycjonaliści – i to niekoniecznie ci najmniej poważni – wprost podejrzewają, że już wkraczamy w czasy apokaliptyczne, i to w sensie historycznym, a nie ogólnikowym, według którego żyjemy w nich już od czasów Chrystusa. Umacnia ich w tym przeświadczeniu kiepska kondycja Kościoła Rzymskiego, coraz dziwniejsze zachowania kolejnych papieży1, inwazja islamu z jednej strony, a „kultury LGBTQ” z drugiej itd.

Tymczasem wizja transhumanizmu jest zupełnie inna. Na gruncie chrystianizmu bliska jest jedynie koncepcji Piotra Teilharda de Chardina SJ, w myśl której ludzkość ewolucyjnie, rozwojowo zmierza od punktu Alfa do punktu Omega, który utożsamiany jest z „kosmicznym Chrystusem”. Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”, a ludzkość się z nim zjednoczy. Ale abstrahując od tego, że myśl o. de Chardina jest bardzo mętna i trudno powiedzieć, co tak naprawdę, praktycznie i historycznie, ma oznaczać ów punkt Omega, to w dodatku jest to myśl nieortodoksyjna, a jej twórca poddawany był sankcjom jako heretyk bądź też osoba balansująca na pograniczu herezji.

Otóż wizja transhumanizmu, obecna także np. w wielu dziełach klasycznej, amerykańskiej i sowieckiej fantastyki naukowej, zakłada, że co prawda Ziemia jest stara, a człowiek pojawił się na niej po prostu jako jeden z etapów wielkiej ewolucji, ale z drugiej strony tenże człowiek jest dopiero w kolebce. Zupełnie nie pasuje to do poglądu, według którego to, co istotne, zaczęło się kilka tysięcy lat temu w Edenie i właśnie dobiega końca w atmosferze globalnej apostazji. Nie pasuje to także do obrazu, w myśl którego cała prawda o sensie życia miałaby być zmonopolizowana przez jedno wyznanie religijne wywodzące się z małego kraju na obrzeżach Imperium Romanum – czy nawet (jak chcieliby perennialiści pokroju Frithjofa Schuona i Renata Guenona) przez kilka „przestarzałych” tradycji religijnych z różnych stron świata. Przeciwnie: może nas czekać jeszcze wiele przemian, które zupełnie odwrócą nasze myślenie o etyce, moralności, sensie życia i duchowości. Możemy poznać istoty pozaziemskie, do których nasze kategorie w ogóle nie będą mieć zastosowania. Wszechświat ma przed sobą miliardy lat istnienia i niedorzecznością byłoby twierdzić, że wszystko, co istotne, skumulowane zostało w granicach marnych kilku tysięcy lat wokół papieża rzymskiego i paru przesądów na temat roli narodu, tradycyjnej rodziny czy ról damskich i męskich.

Ta transhumanistyczna, ekstropiańska wizja pod wieloma względami jest zapewne naiwna i jednostronna, a jej podtrzymywanie wymaga komponentu wiary i nadziei równie silnego, jak w tradycyjnej religii. Nie zmienia to jednak faktu, że przynajmniej w niektórych niszach transhumanizm już teraz może próbować nas oczarować swoją „gnozą faktów”. Nawet jeśli pozostanie on tylko propagandą i mitem, to jednak, tak czy inaczej, mit ów wymaga jakiejś odpowiedzi ze strony tych, którzy raj z Bogiem wciąż przedkładają ponad artificial paradise w doczesności. Poza tym rozmaite odkrycia w dziedzinie neurologii, sztucznej inteligencji czy modyfikacji genetycznych rodzą poważne problemy nie tyle nawet etyczne, ile zupełnie fundamentalne, filozoficzne. Na przykład: czy powstanie sztucznej inteligencji albo przenoszenie świadomości pomiędzy ciałami-fantomami przeczyłoby katolickiemu przeświadczeniu, że dusza aż do śmierci jest nierozdzielnie związana z ciałem – i w dodatku potrzebna temu ciału jako duch poruszający materią? Już samo powstanie „prawdziwej” sztucznej inteligencji (AI) byłoby deprymujące. Pamiętajmy przy tym, że przywoływany często argument Jana Searle’a o „chińskim pokoju” dowodzi tylko tego, że możliwe byłoby istnienie maszyny udatnie naśladującej świadomość i rozumienie, a jednak „ontologicznie pustej”, nieświadomej, niemającej poczucia istnienia czy rozumienia. Argument ten jednak nic nie mówi o ewentualnych ograniczeniach owego naśladowania świadomości – przeciwnie, dopuszcza on, że może być ono daleko posunięte. Faktycznie zatem możemy się zderzyć kiedyś z komputerem czy robotem, który sprawia wrażenie rozumnej i czującej osoby – tyle tylko, że część z nas nadal nie dowierzałaby w autentyczność tych zachowań.

Czy gdyby ktoś został odmrożony z sukcesem, to znaczyłoby to, że tak naprawdę nie umarł pół wieku wcześniej – czy też, że właśnie przywołaliśmy go z zaświatów? Czy człowiek z jedną czwartą, połową, dwiema trzecimi organów wymienionymi na sztuczne – albo z wszczepką wspomagającą w jakiś sposób pracę mózgu – jest jeszcze człowiekiem?
Zapisane
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« Odpowiedz #2 dnia: Listopada 22, 2017, 20:08:59 pm »

Stało się jutro
To wszystko są problemy jutra, ale poniekąd i problemy dnia dzisiejszego, zupełnie fundamentalne dla religii, gospodarki, filozofii, koncepcji człowieka itd. Tymczasem radykalne środowiska zbyt wiele dyskutują o ustaszach i rumuńskich legionistach albo o tym, czy w Kortezach powinna być reprezentacja cechu rybaków, czy narodowe państwo pracy oprzeć na robotnikach czy na chłopach (w ramach narodowego agraryzmu) – i jak dowieść statystycznie, że dzieci wychowane przez pary „gayowskie” są nieszczęśliwe.

Ruchy polityczno-ideologiczne, zwłaszcza te twardo antysystemowe, powinny sobie przemyśleć możliwe konsekwencje rozwoju technologicznego, automatyzacji i postępów sztucznej inteligencji. Jeśli bowiem obecne trendy nie zostaną jakoś zahamowane (przez globalną wojnę, potężny kryzys czy fundamentalne zmiany w mentalności społeczeństw; a każda z tych opcji jest mimo wszystko mało prawdopodobna) – to za kilka dekad nie tylko postulaty, ale i same zagadnienia rozważane przez te ideologie mogą się okazać całkowicie anachroniczne.
*

Czytelnik może nam zarzucić, że obraz przyszłości prezentowaliśmy w sposób jednostronny, koncentrując się na tym, co negatywne i problematyczne – czy to dla świata w ogóle, czy przynajmniej dla tradycyjnych wierzeń religijnych i struktur społecznych. To poniekąd prawda – ale to nie znaczy, że nie doceniamy tego wszystkiego, co w nowych wynalazkach jest pozytywne. Po prostu naszym założeniem było omówienie wątków budzących niepokój, a więc skoncentrowanie się na zagrożeniach. Niemniej jednak i to wypada trochę zniuansować.

Otóż, jak pisaliśmy wcześniej, nowe technologie to jedno – a transhumanizm to drugie. Czy wynalazki jako takie są neutralne na gruncie etycznym, filozoficznym i społecznym? Nie do końca, bo przecież sam kształt postępu zależy od podstawowych wartości cechujących społeczeństwo, w którym zmiany się dokonują. W historii mieliśmy np. kultury, które do tego stopnia skoncentrowane były na koncepcji czasu cyklicznego, na sakralności przyrody i na repetycji tradycyjnych czynności – że postęp techniczny w zasadzie ich nie dotyczył. Skrajnym przypadkiem mogą być np. kultury rdzennych plemion australijskich, cechujące się niskim poziomem rozwoju materialnego, ale przy tym dość głęboką kulturą duchową i religijną. Ta jednak opierała się na przeświadczeniu, że wszystko, co istotne, zostało zrealizowane w mitycznym Czasie Snu przez totemicznych przodków – a rolą kolejnych pokoleń jest jedynie wierne odtwarzanie owej matrycy. W mniejszym stopniu ten sposób myślenia tyczył się także innych cywilizacji – nawet tych, które osiągnęły stosunkowo wysoki poziom rozwoju, jak Sumerowie, Egipcjanie czy Chińczycy. Osiągnęły – ale też i na nim się zatrzymały, w zasadzie konserwując pewien ideał i nie dokonując przełomów o charakterze rewolucyjnym.

W jakiejś mierze ten sposób myślenia zmieniło chrześcijaństwo. Choć od dwóch, trzech stuleci jest ono oskarżane o hamowanie postępu i szerzenie ciemnoty, to jednak tak naprawdę pod wieloma względami było stymulatorem zmian w nauce. Czas cykliczny został sprowadzony li tylko do kalendarza liturgicznego, podczas gdy zasadniczą koncepcją historyczną stał się czas linearny. Stworzenie (przyroda) zostało odczarowane, stało się dziełem Boga, który na szczycie piramidy umieścił człowieka – tak, by nawet aniołowie mu służyli. Na pewnych płaszczyznach chrześcijaństwo dopuściło równość ludzi, a także to, co później przerodziło się w humanitaryzm.

Czytelnik może zresztą w tym momencie przywołać słynny cytat biblijny, który padł z ust samego Boga: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi. Czy ten fragment nie brzmi zgoła transhumanistycznie, prometejsko, ekstropiańsko? Na pozór tak, ale przyjrzyjmy się temu dokładniej. Otóż różnice pomiędzy „lewą” a „prawą” ręką, pomiędzy gnozą a ortodokosją, są głębokie, choć czasami trudne do wychwycenia. I tak różnica pomiędzy czyńcie sobie ziemię poddaną a będziecie jako bogowie – jest być może subtelna, ale poważna.

Wynalazki nie są całkowicie neutralne i oderwane od panujących podstaw filozoficznych – ale nie są też całkowicie przez nie zdeterminowane i nierozerwalnie z nimi związane. Stąd też transhumanizm (w sensie, jaki nadają mu More, Bostrom czy Kurzweil) jest tylko jedną z odpowiedzi na zmiany, jedną z możliwych interpretacji. Niewykluczone zatem, że także i konserwatyzm może wypracować swój „futuryzm”, spójnie łącząc najnowsze odkrycia z tym, co określaliśmy tu mianem „prawej ręki”. Innymi słowy, rodzi się pytanie o to, jak sprawić, by obserwowany rozwój miał za swoje motto właśnie hasło czyńcie sobie ziemię poddaną, ale bez będziecie jako bogowie. Nie wydaje się jednak, by obecnie myśliciele czy publicyści „autentycznej” prawicy mieli ten temat przepracowany. Konserwatyści zresztą zawsze są w tyle, ponieważ ich stałym problemem jest to, że nie potrafią poprawnie rozpoznać tego, co w ich idei jest tymczasowe, a co naprawdę wieczne. Stąd też historia pełna jest ultrasów łudzących się nieraz przez kilka pokoleń, że uda się powrócić do społeczeństwa stanowego i gospodarki agrarnej; albo reakcjonistów pomstujących na studiujące, głosujące czy uprawiające sport kobiety, podczas gdy rozsądniejsze byłoby pomyślenie o tym, by owej emancypacji nadać pożądany kierunek – by kobiety studiowały właściwe rzeczy i głosowały na właściwych ludzi.

Dziś oczywiście prawica, nawet ta najbardziej tradycjonalistyczna (a może zwłaszcza ona), świetnie sobie radzi z wykorzystywaniem nowinek takich jak Facebook, WWW czy YouTube. Pytanie tylko, czy owa prawica widzi, jaka jest wymowa tych wynalazków i ku czemu one zmierzają? Dawniej oświeceniowi liberałowie dali swoją odpowiedź aspirującym mieszczanom, socjaliści i lewicowi związkowcy – aspirującemu proletariatowi, feministki – aspirującym kobietom. Oferta reakcjonistów zawsze albo nie nadchodziła w ogóle, albo zbyt późno, nieśmiała, niepewna czy wręcz serwowana „z należytym obrzydzeniem”, w nadziei, że może jednak historię uda się cofnąć, a „to wszystko” okaże się li tylko przykrym snem. O tym, by być równocześnie nowoczesnym i tradycyjnym pomyśleli dopiero faszyści różnych odłamów – niekoniecznie zresztą z dobrym skutkiem.

Współcześnie odpowiedź miłośnikom techniki, ale też i ludziom chorym czy mającym poczucie, że życie jest zbyt kruche i ulotne – dają właśnie transhumaniści. Odpowiedź ta z wielu względów jest, jak to wykazaliśmy wcześniej, co najmniej problematyczna dla konserwatywnego oglądu świata. Rodzi się więc potrzeba wygenerowania własnej narracji. Być może rzeczywiście przyszłością świata jest nie tyle nawet zanik znaczenia ludzi i ludzkiej pracy, ile raczej unifikacja człowieka z maszyną, powstanie nadczłowieka – tak jak i dziś, mając środki przeciwbólowe, Internet czy centralne ogrzewanie jesteśmy „nadludźmi” w porównaniu z naszymi prapradziadkami. Ale jeśli taka unifikacja ma nadejść, to zachodzi potrzeba pokierowania nią i nadania jej interpretacji. W każdym razie konserwatyście, człowiekowi prawicy, tradycjonaliście (jakkolwiek go nie nazwiemy) powinno zależeć na tym, by ów nadczłowiek pomimo wszystkich swoich możliwości nadal zechciał zgiąć kolano przed Bogiem – i nadal przestrzegał fundamentalnych praw dotyczących życia osobistego, rodzinnego czy społecznego.

Rzecz jasna może być i tak, że z tych czy innych przyczyn do owych hipotetycznych zmian nie dojdzie albo że ich skala będzie znacznie mniejsza, niż może nam się wydawać. A zatem zamiast żyć w świecie z The Jetsons będziemy tak jak i teraz męczyć się, zarabiać, walczyć, marznąć i cierpieć – nie w inteligentnych domach, ale w tych samych szarych blokach i ceglanych kamienicach, na tych samych nieszczęsnych ulicach. Z pewnego punktu widzenia byłoby to nawet bezpieczniejsze niż stawianie czoła transhumanizmowi, a do tego bardziej pasowałoby to tej koncepcji życia, do której jesteśmy przyzwyczajeni – a więc do takiej, w której jesteśmy do czegoś potrzebni, a życie nie jest sterylnym ideałem. Niemniej jednak, jeśli nawet dany ruch polityczny czy prąd ideowy miałby przyjąć taką właśnie perspektywę, to wpierw powinien ją uzasadnić. Możemy więc powtórzyć za znanym programem telewizyjnym: warto rozmawiać (nie przejmując się malkontentami upierającymi się, iż z gadania nic nie wynika).

Pierwodruk: Roch Witczak, Od techniki do gnozy – konserwatyzm w dobie transhumanizmu i przemian technologicznych, „Polityka Narodowa” nr 17, Wiosna 2017, str. 126-144.
Zapisane
szkielet
Moderator
aktywista
*****
Wiadomości: 5780


Tolerancja ???, Nie toleruję TOLERANCJI!!!

« Odpowiedz #3 dnia: Listopada 22, 2017, 21:41:16 pm »

Trochę przydługawy ten autolans.
ps. nie wiedziałem, że zmienił Pan imię...
Zapisane
Fakt, że Franciszek ma genialny pomysł na naprawę łodzi Piotrowej - skoro do połowy wypełniona jest ona wodą, to wybicie dziury w dnie sprawi że woda się wyleje. W wannie zawsze działa...(vanitas)

Ignorancja katolików to żyzna gleba, na której gęsto wzrasta chwast herezji.

Jezuitów należy skasować
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« Odpowiedz #4 dnia: Listopada 22, 2017, 22:14:43 pm »

Człowiek o tysiącu twarzy.

To nie jest autolans, tylko wątek, w nadziei - zapewne złudnej - że może ktoś też się interesuje tematem i coś ciekawego napisze. Naturalnie mógłbym po prostu założyć wątek o treści: "Transhumanizm - co o tym myślicie w kontekście katolickim i w ogóle?", no ale nie zaszkodzi dać parę refleksji na dobry początek.
Zapisane
Regiomontanus
aktywista
*****
Wiadomości: 3617


« Odpowiedz #5 dnia: Listopada 23, 2017, 03:25:13 am »

Wobec transhumanizmu zdajemy się całkowicie bezbronni - dlatego nie sądzę, aby jakaś ciekawa dyskusja się tu na ten temat wywiązała. Nieraz pisałem  o tym, że stanowisko Kościoła wobec in vitro, badań na komórkach macierzystych, inżynierii generycznej, klonowania, przeszczepów/protez itp itd. jest bardzo płytko umocowane, bez żadnego śladu myślenia perspektywicznego.

Różne "wytyczne episkopatów" tudzież encykliki dotykające tych problemów są wyłącznie dorażnym gaszeniem pojedynczych płomieni wybuchających tu i ówdzie, bez jakiegokolwiek planu na przyszłość, bez zastanawiania się, co zrobimy, kiedy wybuchnie prawdziwy pożar.

A postęp techniczny? No tak, oczywiście wykorzystujemy go. Mamy przecież nawet "papieski tweet" :)
Zapisane
Certe, adveniente die judicii, non quaeretur a nobis quid legerimus, sed quid fecerimus.
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« Odpowiedz #6 dnia: Listopada 23, 2017, 11:48:22 am »

Główne problemy są, jak mniemam, dwa:

1) Czy transhumanizm (szeroko pojęty, można w to włączyć także extropianizm, posthumanizm i pokrewne pojęcia) jest zdolny sfalsyfikować tę koncepcję człowieka, osoby, duszy, ciała, relacji między duszą a ciałem, którą znamy z chrześcijaństwa, w szczególności z katolicyzmu, a zwłaszcza z tomizmu; --- a przynajmniej, czy jest w stanie sprawić wrażenie, że takiej falsyfikacji dokonał? --- Przykładem byłaby sytuacja, w której rzeczywiście dałoby się przenosić 'świadomość' czy to pomiędzy ciałami fizycznymi (lub hybrydowymi), czy to (tym bardziej!) urządzeniami elektronicznymi; i co wówczas z koncepcją duszy (czyżby niematerialny obłoczek duszy wędrował sobie za kolejnymi materialnymi awatarami na zawołanie hakerów i naukowców?, co ze zmartwychwstaniem ciał (które ciało się odrodzi?); --- problematyczne byłoby także, gdyby się okazało, że tę 'osobowość' czy 'świadomość' można łączyć z innymi, dzielić, kurczyć, kopiować itd., co sugerowałoby, że nie istnieje żadne stałe 'ja', a jedynie ciąg impulsów różnego typu, jak to ponoć widział Budda; --- jak również, gdyby wykreowano całkowicie sztuczne życie biologiczne (i co wtedy z duszą, śmiertelną lub nie, ale pozamaterialną? ...przypomina się forumowicz z Rebelyi, który na mocy 'wiary i rozumu' dowodził, że dzieci wywodzące się z zamrożonych zarodków to tylko zombie ożywiane przez złego ducha, heh); --- jeszcze inny problem to hipotetyczny robot czy program nieodróżnialny od człowieka, sprawiający przekonujące wrażenie, że myśli, czuje, cierpi itd.; szczególnie kłopotliwy byłby tak działający homunkulus biologiczny (przypominam, że androidy z Blade Runnera nie były robotami elektronicznymi tylko sztucznym życiem biologicznym); --- albo gdyby pokazano, że 'ja' i 'świadomość' powstają stopniowo i spontanicznie przy pewnym stopniu zorganizowania układu, czy to komputerowego, czy organicznego.

To są pytania dość fundamentalne, zasadnicze. Naturalnie najlepiej byłoby, gdyby ktoś przedstawił mocne poszlaki za tym, że do takich rzeczy nie dojdzie i że np. naukowcy nic tylko się zaraz odbiją od duszy nieśmiertelnej - albo że już się odbijają. Albo że sztuczna inteligencja napotka jakieś ograniczenia, po prostu nie da rady wznieść się ponad jakiś poziom, zwłaszcza w kontekście emocji etc. Jeszcze innym wyjściem byłoby pokazanie, że klasyczna filozofia (np. tomistyczna) już teraz odpowiada w przekonujący sposób na tego rodzaju pytania; czy też pokazanie, w jaki sposób powinna taka filozofia zostać przeformułowana.

2) Druga rzecz, której w tekście poświęciłem sporo miejsca, ma charakter może mniej precyzyjny, ale jednak też jest ważna. Czy transhumanizm (albo po prostu postęp technologiczny) może sfalsyfikować to obecne przecież bardzo silnie w tradycyjnym katolicyzmie i większości tradycyjnych form religijnych przeświadczenie o ulotności życia, niedoskonałości świata, słabości człowieka w obliczu żywiołów przyrody, zależności człowieka od irracjonalnych popędów. Czy transhumanizm może co najmniej sprawić wrażenie, że zaprzeczył słowom z Biblii o pracy w pocie czoła i rodzeniu w bólach? Czy może zbudować własny Eden, w którym nie będzie trzeba błagać o powrót do tego oryginalnego? --- Co można (będzie) powiedzieć na ten temat? Tj. co mądrzejszego niż międlenie w kółko ogólników typu "łe łe łe, od cyber-gadżetów ludzie się jakoś nie stali szczęśliwsi", "wszystko to pierdyknie któregoś dnia, zobaczycie, starczy prąd wyłączyć", "wieża Babel, Frankenstein, zgroza, błyskotki diabelskie" etc.?
Zapisane
szkielet
Moderator
aktywista
*****
Wiadomości: 5780


Tolerancja ???, Nie toleruję TOLERANCJI!!!

« Odpowiedz #7 dnia: Listopada 23, 2017, 13:16:58 pm »

Człowiek o tysiącu twarzy.
czyżby był Pan "ofiarą" programu MK-Ultra?  ;)
Zapisane
Fakt, że Franciszek ma genialny pomysł na naprawę łodzi Piotrowej - skoro do połowy wypełniona jest ona wodą, to wybicie dziury w dnie sprawi że woda się wyleje. W wannie zawsze działa...(vanitas)

Ignorancja katolików to żyzna gleba, na której gęsto wzrasta chwast herezji.

Jezuitów należy skasować
Regiomontanus
aktywista
*****
Wiadomości: 3617


« Odpowiedz #8 dnia: Listopada 23, 2017, 15:14:53 pm »

Czy transhumanizm może co najmniej sprawić wrażenie, że zaprzeczył słowom z Biblii o pracy w pocie czoła i rodzeniu w bólach?

Nie tylko może, ale już to robi. Weźmy takie rodzenie dzieci: w Ameryce Płn. już prawie 1/3 dzieci rodzi się przez cesarskie cięcie (czyli albo pod narkozą, albo przy całkowitym znieczuleniu). Znaczna część pozostałych kobiet dostaje epidural, co praktycznie eliminuje ból. W niektórych krajach kobiety rodzące "w bólu" to już mniejszość. Np. w USA 6 kobiet na 10 rodzi z epiduralem.

Czyli "w bólu będziesz rodzić dzieci" staje się powoli nieaktualne.

Podobnie z pracą w pocie czoła. "Kto nie chce pracować niech też nie je" mówi Św. Paweł. A przecież miliony ludzi żyją dziś w miarę komfortowo choć nie pracują, dzięki rozbudowanym systemom opieki socjalnej. Miliony innych mają "pracę", która polega na tym, że czytają fora internetowe, sprawdzają facebooka, piją kawę, a od czasu do czasu napiszą emaila lub nikomu niepotrzebny raport. "Praca w pocie czoła"  to nie jest.
« Ostatnia zmiana: Listopada 23, 2017, 15:54:58 pm wysłana przez Regiomontanus » Zapisane
Certe, adveniente die judicii, non quaeretur a nobis quid legerimus, sed quid fecerimus.
ocalony
bywalec
**
Wiadomości: 58

« Odpowiedz #9 dnia: Listopada 23, 2017, 19:05:46 pm »

jeszcze inny problem to hipotetyczny robot czy program nieodróżnialny od człowieka, sprawiający przekonujące wrażenie, że myśli, czuje, cierpi itd.

Jest argument Lucasa-Penrose’a (https://pl.wikipedia.org/wiki/Argument_Lucasa-Penrose%E2%80%99a) , który stwierdza, że komputer nie może być tak mądry (mądry w pewnym sensie, może bardziej o kreatywność, pomysłowość tu chodzi)  jak człowiek, co prawda nie znam tw. Godla, więc za wiele z tego nie rozumiem, ale takie umysły to wymyśliły to chyba wiedzą co mówia.
Zapisane
mój mały mój Izaaku pochyl głowę / to tylko chwila bólu a potem będziesz /czym tylko chcesz... (Herbert, fotografia)
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« Odpowiedz #10 dnia: Listopada 26, 2017, 19:36:25 pm »

To jest naprawdę kluczowy temat na najbliższe lata - no, ale oczywiście "nasze" środowisko jak zawsze do tyłu, jak od 250 lat, umierać - ale powoli.

Pół biedy, jeśli następnych 10 - 20 - 50 lat okaże się czasem eksplozji fundamentalizmów (muzułmańskich, hinduistycznych, chrześcijańskich etc.), jeżeli bezrobocie technologiczne okaże się koszmarem sprzecznej wewnętrznie ekonomii (np. powstanie pod-kasta ludzi, dla których nie opłaca się uruchamiać nisko-płatnych zawodów, ale i nie ma z czego płacić im dochodu gwarantowanego), pół biedy, jeśli wszystko utonie w atawizmach, perwersjach, islamskich podbojach i czym tam jeszcze. Wtedy konserwatyści będą mogli zetrzeć pot z czoła i odetchnąć: "no widzicie, Opatrzność znowu jednym prztyczkiem obaliła waszą wieżę Babel, ach ten stary, dobry grzech pierworodny: znów się potwierdziło, że działa na całego!".

Ale na przykład w minionym stuleciu mieliśmy mnóstwo wojen, w tym dwie światowe: i jakoś wcale nie zatrzymały one postępu technicznego zmierzającego ku 'brave new world' i opiekuńczemu błogostanowi. Ba, nawet przyspieszyły rozwój niektórych technologii. Hitler, Lenin, Stalin, Pol-Pot, Mao Zedong, skażenie środowiska itd., a i tak żyjemy dłużej, zdrowiej, higienicznie, z centralnym ogrzewaniem i Google Mapsami.

I teraz clou sprawy: transhumaniści obiecują nam radykalne przeskoczenie bazowych zdolności i możliwości człowieka. To właśnie brzmi gnostycko. Albowiem jeśli ten plan się powiedzie, jeżeli nastąpi faktyczny skok (nie taki w rodzaju drewnianej nogi, okularów czy operacji zajęczej wargi), to w naturalny sposób ludzie zaczną pytać: zaraz, zaraz, wyprzedziliśmy, zwielokrotniliśmy starter-pack dany nam przez biblijnego Boga, a i tak dopiero się rozpędzamy. To może jednak coś jest na rzeczy z tą wizją, w której Stwórca to jedynie nieudolny Demiurg, który ukradł nasze 'iskierki' / dusze / 'pneumy' i uwięził w nikczemnych, niedoskonałych ciałach. Bo czym są te 'gliniane ciała' w porównaniu z tym, co osiągamy teraz - w roku 2030-50-80, 2120, 2150 itd.? W porównaniu z egzoszkieletami, przywracaniem wzroku i słuchu, nanobotami, poszerzaniem percepcji i inteligencji, przekazywaniem myśli, sterowaniem myślą, przenoszeniem świadomości, łączeniem świadomości, przedłużaniem życia, projektowaniem płci i całego organizmu itd.?

I nagle wyjdzie na to, że tak i owszem: w ten sposób ludzkość dokonuje auto-zbawienia, wyzwalając swe 'pneumy' z okowów Demiurga, z tej przykrej małości stworzenia. Jak pisałem wyżej: ciała uwielbione bez pokory, postów, umartwień i - nade wszystko - kryterium wiary i uczynków.

Mało tego: mogą się nawet pojawić tacy, którzy zechcą połączyć to z chrześcijaństwem, wyrządzając mu niedźwiedzią przysługę. Na przykład ogłoszą, że właśnie O TO chodziło "założycielom wielkich religii", w szczególności rabiemu Jeszui z Nazaretu, że ta technologiczna ewolucja to jest realizacja tego, co biedny rabin, mogący mówić jedynie słowami zrozumiałymi dla nieuczonych Żydów sprzed 2 tys. lat, nazywał "przemienieniem", "wniebowstąpieniem", "zmartwychwstaniem" itd. Że to wszystko była wielka pomyłka, że nie chodzi o jakąś transcendencję, ale o 'kosmiczny intelekt', 'ewolucję do punktu Omega', 'przekroczenie granic ciała i umysłu' itd. Teilhard de Chardin zatriumfuje.

Dlatego tak istotne jest to, by 'tradycja' vel 'ścieżka prawej ręki' znalazły sensowną, przekonującą odpowiedź na te dylematy. Bardziej przekonującą niż czekanie aż wieża Babel "rąbnie", no jeśli na tysięcznym piętrze jeszcze nie, to poczekajmy, zobaczycie, na dwutysięcznym już na pewno itd.
« Ostatnia zmiana: Listopada 26, 2017, 19:39:36 pm wysłana przez Adimad » Zapisane
Regiomontanus
aktywista
*****
Wiadomości: 3617


« Odpowiedz #11 dnia: Listopada 26, 2017, 20:33:07 pm »

Dlatego tak istotne jest to, by 'tradycja' vel 'ścieżka prawej ręki' znalazły sensowną, przekonującą odpowiedź na te dylematy. Bardziej przekonującą niż czekanie aż wieża Babel "rąbnie", no jeśli na tysięcznym piętrze jeszcze nie, to poczekajmy, zobaczycie, na dwutysięcznym już na pewno itd.

Czekanie aż "rąbnie", "zawali się", "rozpadnie" jest niemal znakiem rozpoznawczym "ścieżki prawej ręki". Ciągle wyobrażamy sobie, że nastąpi jakiś "kryzys", osiągniemy jakieś "dno", i wtedy automatycznie nasze idee będą znowu w modzie.

Ale patrząc na historię tak się nigdy nie dzieje. Rewolucje mają czas regresu, ale potem wybuchają ze zdwojoną siłą. Żadna trwała restauracja starego porządku nigdy się nie udała, jeśli przyjrzeć się historii ostatnich kilkuset lat.

Współczesne elity stały się bardzo elastyczne. Do żadnej dezintegracji systemu nie dopuszczą - będziemy co najwyżej mieć do czynienia z kryzysami, ale i te kryzysy nie wyjdą nam na naszą korzyść, chyba, że aktywnie zechcemy je wykorzystać.  Ale jak wykorzystać? Chciałbym to wiedzieć. Nie wiem.

A co do transhumanizmu i obietnic auto-zbawienia, to kluczowe wg mnie pytanie jest takie:

Jak "sprzedać" cierpienie współczesnemu człowiekowi (i pokoleniom następnym)?

Fundamentalną zasadą chrześcijaństwa jest to, że cierpienie ma sens. Cierpienie jest absolutnie w centrum chrześcijańskiej teologii. Jeżeli postęp techniczny zlikwiduje cierpienie (a przynajmniej zredukuje je do minimum), nie będzie chrześcijaństwa.

Bo przecież już teraz jesteśmy bardzo zadowoleni, że niektóre rodzaje cierpienia wyeliminowano. Banalny przykład to ból zęba - praktycznie go już w rozwiniętych krajach nie ma. Moje dorastające dzieci nie mają pojęcia, co to jest ból zęba. Nigdy go nie miały, bo regularnie chodzą do dentysty. A przecież jest to rodzaj bólu, który towarzyszył ludzkości od niepamiętnych czasów. Jeden z najpaskudniejszych rodzajów bólu, należy dodać.

Czy zatem można/trzeba przekonać współczesnego człowieka, że ból zęba jest potrzeby? Czy należy zabronić działalności dentystom? Dla większości czytelników zda się to absurdem, ale przecież inne rodzaje cierpienia różnią się od bólu zęba tylko jakościowo, a nie w swej istocie. A cierpienie ma przecież mieć sens, więcej, ma być nam potrzebne!

Tak naprawdę to my wszyscy przyjęliśmy już pierwsze owoce filozofii auto-zbawienia, i to przyjęliśmy entuzjastycznie. Na spełnienie dalszych obietnic czekamy z niecierpliwością.
Zapisane
Certe, adveniente die judicii, non quaeretur a nobis quid legerimus, sed quid fecerimus.
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« Odpowiedz #12 dnia: Listopada 26, 2017, 20:41:01 pm »

Cytuj
Fundamentalną zasadą chrześcijaństwa jest to, że cierpienie ma sens. Cierpienie jest absolutnie w centrum chrześcijańskiej teologii. Jeżeli postęp techniczny zlikwiduje cierpienie (a przynajmniej zredukuje je do minimum), nie będzie chrześcijaństwa.

Konstantyn Leontjew pisał, iż wielkie religie są doktrynami pesymizmu, sankcjonującymi cierpienia, krzywdy i niesprawiedliwość życia ziemskiego, co oczywiście poczytywał im za zaletę.

Ano, tak poniekąd jest. Chyba że księża w tym Kościele Przyszłości będą nauczać, iż właśnie dlatego, że Chrystus cierpiał - oraz że później, tour proportions gardees, pokolenia chrześcijan (i ogólnie ludzi) cierpiały - to my już w roku 2100, 2350 czy 2800 nie musimy cierpieć, jesteśmy pół-bogami, 3/4-bogami, po prostu jesteśmy nieustannie rozwijającymi się, rosnącymi bogami, więc możemy się cieszyć już tylko dziękczynieniem. Ale ludzie doszliby raczej do wniosku, że jeśli komuś być wdzięcznym, to tylko sobie (ludzkości).

Oczywiście prawica / tradycja mówi, że to nie tak, bo inwazja emigrantów, bo narkomania, samobójstwa, rozwody i co tam jeszcze. Ale nie żartujmy: 150 czy 300 lat temu też były samobójstwa (ba, niekiedy z głodu i nędzy), chłopi bili żony i zapijali się w karczmach itd., a jeszcze DO TEGO mieli ból zęba, garba, zajęczą wargę i ropień na palcu u nogi. Poza tym, ile byśmy nie opowiadali o "poczuciu pustki u współczesnego człowieka", to są całe miliony zadowolonych z życia mieszkańców Zachodu, którzy wcale się nie rozwiedli, a jeśli nawet, to mają dzięki temu jedynie poczucie ulgi (zwłaszcza jeśli "następny związek okazał się udany"), którzy nie myślą o samobójstwie, którzy regularnie badają się na okoliczność chorób cywilizacyjnych i co tam jeszcze. Samobójstwa? Często z powodu kłopotów z pracą: ale transhumaniści zapowiadają, że nie będzie już trzeba pracować. Z powodu kłopotów osobistych, rodzinnych: ale te często u podstaw mają problemy zdrowotne czy materialne; jedne i drugiej mają być wyrugowane. I w ogóle, będziemy żyć 150, 200, 300 lat - to starczy czasu na ułożenie sobie życia na nowo po kolejnym rozwodzie, zwłaszcza że nie będziemy przecież odczuwać wyrzutów sumienia z tego powodu.

Tu znów wracamy do rzeczy poruszonej w moim nieszczęsnym artykule: katolicyzm (i nie tylko on) prezentuje, w pewnym sensie, "małą" wizję historii: centralnym punktem jest - jak to nazywają nowocześni, przemądrzali teologowie - "Wydarzenie Jezusa Chrystusa" - a później to już w zasadzie tylko czekamy na Paruzję. I to czekanie jest jednak, nie mówi się tego wprost, ale rozpisane na taki dość "namacalny" odcinek czasu. Co kilka pokoleń ludzie - niekiedy nawet poważni, kształceni, uduchowieni - myślą, że "to już teraz" (rok 1000, potem Czarna Śmierć, rok 1517, potem Wojna 30-letnia, potem 1789, 1831, 1848, 1917, teraz modernizm i 'posobór'), pełno jest objawień, które zdają się potwierdzać ten sposób myślenia: że oto teatr historii zmierza ku końcowi, Sodoma i Gomora tryumfują, jeszcze 50 - 150 lat i wszystko siupnie. W końcu od 50 lat nie mamy papieża, jak to wierzą sedecy: to jeszcze można zrozumieć, 50 - 60 - 100 lat, ale że miałoby go nie być np. przez 3 miliardy lat następne? Albo że ta biedna Matka Boża przez następne 3 miliardy lat będzie się objawiać i mówić, że jeśli się nie poprawicie, to tym razem Dobry Bóg już wam nie odpuści?

No właśnie: wizja transhumanizmu, no i w ogóle wizja nowoczesnego społeczeństwa, jest kompletnie odwrotna. Ludzkość siedzi dopiero w kolebce, wychodzi z niej, ostatnio coraz szybciej, będzie wchodzić na kolejne szczeble skali (Kardaszowa), ma przed sobą miliony lat i miliony lat świetlnych, w tym czasie i na tym obszarze może stać się czymś zupełnie innym, przezwyciężając Demiurga i jego bariery; a te marne 5 - 6 tys. lat pisanej historii, jakichś imperiów, religii, państewek, to będzie tylko dalekie wspomnienie epoki atawizmów i urojeń, ot, baśń o nie tak znów szczęśliwym dzieciństwie.

To naprawdę trudno pogodzić ze sobą.

Cytuj
Żadna trwała restauracja starego porządku nigdy się nie udała, jeśli przyjrzeć się historii ostatnich kilkuset lat.

Ba, każdy true-reakcjonista wyobrażał sobie, że jeśli do władzy dojdą zwolennicy podatku dochodowego, powszechnego prawa wyborczego (w tym dla kobiet), koedukacji itd., to czeka nas ruina, absurd, chaos, śmierć, destrukcja, dzicz, piekło na Ziemi. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że oni mieli na myśli po prostu to, co widzimy teraz, że brak demokracji czy apolityczność kobiet były dla nich wartościami samymi w sobie, ale nie do końca: oni chyba dosłownie myśleli, że jeśli idee 1789 czy 1848 roku wygrają, to sczeźniemy w błocie, krwi i śmierci. Naturalnie co jakiś czas tak bywało, był bolszewizm, hitleryzm - ale koniec końców, jak to już pisaliśmy, żyjemy dłużej, spokojniej, a na monitorowanych, oświetlonych ulicach jest z pewnością bezpieczniej niż w zaułkach Paryża A.D. 1780, mimo że wtedy łotrów wieszano czy ścinano. No niestety.

Ja też bym chciał być hard-pesymistą antropologicznym, jak Cioran czy de Maistre, opowiadać, że historia to tylko obłęd mroków duszy, że nie istnieje żaden postęp, że wszystko się tylko rozpada, że entropia, że nicość - ale to się po prostu nie trzyma w sobie.
« Ostatnia zmiana: Listopada 26, 2017, 21:23:07 pm wysłana przez Adimad » Zapisane
Pedro Veron
rezydent
****
Wiadomości: 417


« Odpowiedz #13 dnia: Listopada 27, 2017, 09:36:20 am »

ale przecież inne rodzaje cierpienia różnią się od bólu zęba tylko jakościowo, a nie w swej istocie. A cierpienie ma przecież mieć sens, więcej, ma być nam potrzebne!

Bez wchodzenia w dyskusję o transhumanizmie.

Jednak wydaje się, że - podając przykład najbardziej skrajny - ból z powodu śmierci bliskiej osoby różni się istotnie od bólu zęba.
Zapisane
Adimad
aktywista
*****
Wiadomości: 1336

« Odpowiedz #14 dnia: Listopada 27, 2017, 14:20:04 pm »

Dlatego w transhumanizmie nie będzie już śmierci  8) Tak przynajmniej obiecują, hyh.
Zapisane
Strony: [1] 2 3 ... 5 Drukuj 
Forum Krzyż  |  Traditio  |  Katolicki punkt widzenia  |  Wątek: Transhumanizm - od techniki do gnozy « poprzedni następny »
 

Działa na MySQL Działa na PHP SMF 2.0.19 | SMF © 2014, Simple Machines Prawidłowy XHTML 1.0! Prawidłowy CSS!