Dziesięcioletni Paweł Dzikowicz od miesięcy czeka na przeniesienie do sierocińca. A tuż obok ma kochających go nad życie rodziców. Tęskni za nimi. Codziennie czeka na ich odwiedziny i przeżywa te same męki, gdy muszą odejść. Według pedagogów, psychologów i psychiatrów z Głogowa, Dzikowiczowie są nadopiekuńczy Na powrót chłopca do domu nie pozwala sąd, który ograniczył Renacie i Piotrowi Dzikowiczom władzę rodzicielską. Sędzia Paweł Pratkowiecki, rzecznik Sądu Okręgowego w Legnicy, nie kwestionuje faktu, że rodzina darzy się miłością. Ale broni postanowienia, według którego przebywanie chłopca w domu rodzinnym grozi poważnymi zaburzeniami emocjonalnymi i społecznymi. Kochająca się rodzina, której nie wolno być razemWedług biegłych pedagogów, psychologów i psychiatrów z Głogowa, Dzikowiczowie są nadopiekuńczy, wrogo nastawieni do świata i mają urojenia psychotyczne, które źle wpływają na wychowanie chłopca. Zgodnie z tą opinią, pani Renata doznaje objawień i jest przesadnie religijna. Sąd podzielił opinię głogowskich biegłych, że dopóki rodzice 10-latka nie przejdą skutecznej terapii, lepiej mu będzie w domu dziecka.
24-letnia Brytyjka traci prawo do dziecka, bo – według oceny opieki społecznej i sądu z Nottingham – jest „za głupia”, by je wychować. Dowód? Jej IQ wynosi 71, podczas gdy średnia waha się wokół 100. Mimo to matka postanowiła walczyć. Sprawę skierowała do Europejskiego Trybunału Praw CzłowiekaRachel ma 24 lata. Dziecko odebrano jej trzy lata temu. Jej córeczka, znana brytyjskim mediom jako K., miała wtedy pół roku. Do rodziny zastępczej trafiła prosto ze szpitala, gdzie – jako wcześniak urodzony trzy miesiące przed terminem, w dodatku z poważnymi komplikacjami zdrowotnymi – przebywała od urodzenia. Matka mogła ją odwiedzać tylko raz na dwa tygodnie. Wizyty trwały półtorej godziny. Rachel nigdy nie oskarżono o znęcanie się nad dzieckiem. Nigdy nikt też nie stwierdził, że w przyszłości mogłaby wyrządzić dziecku psychiczną lub fizyczną krzywdę. Jedyny zarzut brzmiał: „za głupia”. Z tego powodu nie mogła się bronić w sądzie, gdyż uznano, że nie byłaby w stanie współpracować z adwokatem. Ostatecznie w jej imieniu występował „narzucony” prawnik z urzędu. – Nigdy nie spotkałam się z podobnym przypadkiem. Jeżeli dzieci są odbierane, to głównie z powodu zachowań destrukcyjnych matki – jej agresji wobec siebie, dziecka lub otoczenia. Nigdy wyłącznie z powodu niskiego IQ. A jeśli ktoś ma niski iloraz inteligencji, wcale nie oznacza to, że jest agresywny. Wręcz przeciwnie, może być bardzo opiekuńczy, dobry, czuły i serdeczny. I może być dobrą matką – mówi „Rz” zaskoczona psycholog Izabela Krauze, założycielka Centrum Usług Psychologicznych. Jednak już niedługo Rachel może stracić dziecko na zawsze. Sąd rodzinny uznał bowiem, że dziewczynka czuje się na tyle dobrze, że można ją oddać do adopcji. Procedura adopcyjna ma potrwać trzy miesiące. Gdy się zakończy, Rachel nigdy więcej może nie zobaczyć córki. Już dziś sąd nakazał skrócić jej widzenia z dzieckiem. W ciągu miesiąca przysługuje jej tylko pięć minut. „Kolejny przykład jak Państwo Niania z całym sztabem swoich 'ekspertów' i prawnych doradców kontroluje przeciętnych ludzi i uważa, że wszystko wie najlepiej”, „Obrzydliwe. Nie mają prawa zabierać dziecka” – piszą internauci na stronach „Daily Mail” i innych gazet. Brytyjczycy są coraz bardziej oburzeni na sądy rodzinne i opiekę społeczną, które coraz częściej odbierają dzieci rodzicom. – Podejmując decyzję, czy ktoś może wykonywać obowiązki rodzicielskie, nie wolno opierać się tylko na jednym czynniku. Samo IQ bardzo mało znaczy w praktyce. Bardzo często się zdarza, że podczas wykonywania testu pojawia się stres, emocje, które mają niekorzystny wpływ na wynik. W tym przypadku trzeba zbadać inne predyspozycje tej kobiety, np. to na ile jest samodzielna i odpowiedzialna. Trzeba przeanalizować jej funkcjonowanie w społeczeństwie. Sprawdzić, czy ma wsparcie w rodzinie. Absolutnie nie wolno przekreślać jej jako matki, bazując tylko na IQ – mówi Izabela Krauze. Rachel nie może liczyć na ojca dziecka. 66-letni mężczyzna nie utrzymuje z nią kontaktu. Ale nie jest sama. Pomoc zaoferowali rodzice i brat (ale sąd odrzucił twierdząc, że są za starzy). Ma wsparcie m.in. Johna Hemminga z Liberalnych Demokratów i wiele sympatii wśród mediów. Ostatnio skierowała sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i czeka. – Ukradli mi dziecko - mówi brytyjskim mediom. Urzędnicy z Nottingham chcieli, by pozostała anonimowa. Ale ona się na to nie godziła. Zależało jej, by pokazać twarz i upublicznić sprawę. – Już samo to pokazuje, że potrafi walczyć i szukać pomocy. Osoba z dużym upośledzeniem nie potrafiłaby sobie poradzić – przyznaje Izbaela Krauze. Jak pisze „Times”, według ostatniej opinii psychiatry, której sąd nie wziął pod uwagę, Rachel doskonale orientuje w procedurach sądowych. Komunikuje się werbalnie i na piśmie. Rozumie wagę informacji. Potrafi czytać i pisać, a jej intelektualne zdolności są w normie.
Biblia nie dla przedszkolaków!5 czerwca 2009. Filadelfia, USA.Sąd w Filadelfii (Pensylwania, USA) zdecydował: dzieciom w przedszkolu nie wolno czytać Biblii, bo to "książką dla dorosłych o religijnej treści". A co złego jest w religijnej treści? W październiku 2004 roku podczas zajęć w klasie przygotowawczej (odpowiednik polskiej „zerówki”) Szkoły Podstawowej Culbertson na przedmieściach Filadelfii, rodzice czytali w klasie ulubione opowiadania swoich dzieci. Jedne były o wydarzeniach rodzinnych, inne o zwierzętach domowych, a nawet zdarzały się opowieści związane z kościołami. Ale gdy matka jednego z uczniów chciała odczytać fragment Biblii - ulubionej lektury jej syna - stanowczo jej zabroniono. Sprawa znalazła finał w sądzie dzięki instytutowi „Rutherford”, który broni praw do wyznawania religii i wolności wypowiedzi. Oprócz instytutu w sprawę zaangażował się też prawnik znany z pracy na rzecz dobra wspólnego - Jason Gosselin. Jednak i to nie pomogło. Trzyosobowy trybunał stosunkiem głosów 2-1 orzekł zakaz czytania Biblii w przedszkolu! W uzasadnieniu decyzji sędzia Anthony J. Scirica napisał: "Rodzice dzieci uczęszczających do klas przygotowawczych szkół publicznych powinni spodziewać się, że ich dzieci nie będą zainteresowane książkami dla dorosłych o treści religijnej". Sąd nie zgodził się ze stanowiskiem matki chłopca, pani Donny Kay Bush, która przypomniała, że uczniom czytane były opowiadania o świętach Paschy, Bożego Narodzenia, a także o innych świętach oraz że Biblia JEST ulubiona lekturą jej dziecka! Stwierdził tylko, że istnieje "zasadnicza różnica" między czytaniem o świętach, a czytaniem Biblii...źródło: fronda.pl Komentarz RD: W stanie Pensylwania dziecko może nawet w pewnym sesnie pozwać swoich rodziców - dzwoniąc na socjalny telefon alarmowy. Ale nie może go zainteresować "książka dla dorosłych o treści religijnej"? A gdyby tak podać tego sędziego do sądu za podjęcie werdyktu bez zapytania o zdanie przedszkolaków? Toż to jawne nieprzestrzeganie praw dziecka! Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie...
nadopiekuńczość jest krzywdzeniem dziecka
Poza tym dziecko nie jest własnością rodziców tylko darem danym na zaoopiekowanie się.
Dlatego dobrze jest mieć dużo dzieci. Łatwiej wtedy walczyć z ciągotkami "matki kwoki"
choć powiem Pani, że gdy się zostanie obdarowany tym darem, nie jest to takie proste, by o tym pamiętać...