Wczoraj na Mszy w siedleckiej Katedrze młody tzw. "fajny i równy" księżulo - duszpasterz młodzieży na kazaniu wypuszczał swoich podopiecznych (młodzież), by dawali świadectwo, jak "poznali Jezusa". Śmichy chichy, chwała Panu, etc. Wszystko to, bo oto do diecezji zmierzają znaki światowych dni młodzieży podarowane młodym przez Wiadomo Kogo. I że trzeba koniecznie przyjść, etc.
A potem na końcu kazania zapowiedział, że będą po Mszy zbierać pieniądze na działalnośc diecezjelnego duszpasterstwa młodzieży. A dlaczego? Bo opieka duszpasterska nad młodymi wymaga kasy. Dużo kasy. Otóż, takie duszpasterstwo, żeby gromadzić młodych potrzebuje na to dużo PINIENDZY, bo "młodzi tak po prostu nie przyjdą". Trzeba ich zachęcić, dać im jakiegoś "cukierka", żeby ich przyciągnąć. A do tego potrzeba postawić scenę, ściągnąć muzykę, zorganizować event. Najwyraźniej tylko taki na to jest pomysł. (Inna sprawa, czy ma być na to jakikolwiek pomysł i czy na siłę trzeba coś wymyślać, ale zostawmy to).
Proszę Państwa - ja to słyszałem na własne uszy. Gość mi w niedzielę takie rzeczy opowiadał zamiast kazania. Przyznawał tym samym, że tylko tak można działać. Czyli, że musi się "dziać". Bo inaczej to nic z tego.
Myślałem, że wyjdę z kościoła. To oznacza, że bez podskakiwania nie ma głoszenia Ewangelii wg tych księży.
Gdyby taki jeden z drugim sobie popatrzyli w statystyki, czy w ogóle się rozejrzeli, to by zobaczyli, że to niewiele daje. Na zachodzie wygłupiają się w novusowych parafiach od 40 lat i co? I nic. Pustka coraz większa. A oni myślą, że jak nawydziwiają tutaj, to im będzie rosło... chyba ego, bo nie frekwencja. Ale co im można tłumaczyć? Że nie tędy droga? Jak od 50 lat idziemy tą drogą i oni innej nie widzieli. A nawet jeśli, to nie będą nad tym myśleć... Żeby była młodzież, musi być gitarra, polowa Msza, udziwnienia i głupoty, wygłupy... tak uczą przecież w seminariach...
----
Co do samej Lednicy.
Będąc kilka lat u OP, widziałem, jak wielu ojców i braci miało z tym problem. Nie chodziło tylko o to, że dzieło skupia się wokół jego twórcy, który innych nie dopuszcza. Obawiano się, co będzie, kiedy twórcy zabraknie. No i dochodziły do tego względy samej oprawy tego widowiska, ten kicz, ta góralszczyzna, janopawłizmdrugi.
Wśród nowicjuszy i kleryków prawie nikt nie chciał (ale ktoś musiał) tam jeździć nie tylko z powodu samej oprawy, ale i dlatego, ze z o.Górą i jego zaufanymi ciężko się współpracowało (tzn. wykorzystywali po prostu każdego jako siłę roboczą i do widzenia).
W końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i zabrał o.Górze duszpasterstwo akademickie (które wyglądało tak, że przez pół roku Lednicę szykowano, a następne pół - wspominano) - dzięki czemu zajął się on już tylko Lednicą i tam osiadł. Ale co będzie, kiedy on już nie da rady, to nie wiem...
To jest w ogóle ciekawe, bo sam o.Góra to nie jest jakiś chłopek roztropek - on się tomizmem zajmował, zrobił doktorat, świetnie znał i śpiewał chorał i w ogóle doskonale zna łacinę i grekę, był tłumaczem. Aż pewnego dnia (wg "legendy zakonnej") poślizgnął się na schodach, stracił przytomność, a kiedy się ocknął...tadam! Lednica!