Forum Krzyż
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Kwietnia 23, 2024, 09:08:51 am

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukaj:     Szukanie zaawansowane
www.UnaCum.pl

Centrum Informacyjne Ruchu Summorum Pontificum
231954 wiadomości w 6630 wątkach, wysłana przez 1668 użytkowników
Najnowszy użytkownik: magda11m
Strona główna Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja
Forum Krzyż  |  Novus Ordo  |  Kościół posoborowy  |  Wątek: Benedyktyni goszczą "przyjaciół" z Tybetu!!! Kontynuacja spotkań w Asyżu?
« poprzedni następny »
Strony: 1 [2] Drukuj
Autor Wątek: Benedyktyni goszczą "przyjaciół" z Tybetu!!! Kontynuacja spotkań w Asyżu?  (Przeczytany 8650 razy)
jp7
Administrator
aktywista
*****
Wiadomości: 5521


« Odpowiedz #15 dnia: Lutego 28, 2009, 10:44:30 am »

a co do samego spisu sekt, to nie mam pojęcia jak tam trafili...
Pewien biskup z Gdańska napisał o nich artykuł w pewnym czasopiśmie o sektach. W ten sposób stali się sektą...
Zapisane
Kyrie Eleison!
Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?
zatem
bywalec
**
Wiadomości: 54

« Odpowiedz #16 dnia: Lutego 28, 2009, 21:55:16 pm »

u wrocławskich karmelitanek niedawno był dalajlama. ponoć jak wszedł do kaplicy, to ukłonił się w stronę tabernakulum.
Zapisane
Major
aktywista
*****
Wiadomości: 3722

« Odpowiedz #17 dnia: Lutego 28, 2009, 22:06:12 pm »

I tego Panie Zatem wynika. Czy uznał Chrystusa za Boga? Został katolikiem?
Zapisane
zatem
bywalec
**
Wiadomości: 54

« Odpowiedz #18 dnia: Lutego 28, 2009, 22:11:51 pm »

kto go tam wie
Zapisane
Kamil
aktywista
*****
Wiadomości: 1368


« Odpowiedz #19 dnia: Marca 02, 2009, 15:42:34 pm »

Jakoś przypomina mi się, gdy czytam o takich rzeczach, scena z filmu "Katolicy" w której o. Kinsella medytował...
Zapisane
miki
aktywista
*****
Wiadomości: 683


« Odpowiedz #20 dnia: Marca 02, 2009, 16:02:03 pm »

u wrocławskich karmelitanek niedawno był dalajlama. ponoć jak wszedł do kaplicy, to ukłonił się w stronę tabernakulum.
w "Kronice" (taki krakowski program informacyjny :P ) było o owych mnichach. I w czasie Liturgii, albo po niej, mnisi wychodząc ze świątyni także kłaniali się w stronę tabernakulum. Wiem że buddysci boga żadnego nie mają, więc po co się kłaniali? Czyżby zrozumieli, że w tym tabernakulum to jest Bóg, a nie jakiś tam pomnik proroka (Buddy) czy innego nauczyciela, przed którymi pomnikami buddyści się kłaniają.. a mam pytanie, nie wie ktoś z Państwa, czy hinduiści uznają Pana Jezusa za jednego ze swych bogów? A jak jest ze stosunkiem do Jezusa w zaratusztrianiźmie, religii shikhów? Czy któraś z tych religii wogóle uznaje Jezusa za kogoś ważniejszego niż przeciętny człowiek? No bo mułzumanie ponoć za proroka..
Zapisane
Taki sobie o...
Kamil
aktywista
*****
Wiadomości: 1368


« Odpowiedz #21 dnia: Marca 02, 2009, 16:57:17 pm »

Buddyści kłaniali się zapewne po to, aby okazać szacunek religii gospodarzy. Gdyby uznali że w tabernakulum jest Bóg, to chyba by się nawrócili. Sam buddyzm żadnego Boga nie uznaje (zwłaszcza jest to widoczne chyba w odmianie Zen).
Muzłumanie rzeczywiście uznają że Pan Jezus (u nich o ile dobrze pamiętam Isa) był jednym z proroków.
Religia Sikhów to taka jakby kompilacja wierzeń muzłumanów i hinduizmu. I w ogóle jest jakaś taka... synkretystyczna. Uznają, że wszystkie religie czczą jednego Boga, tylko różnie Go nazywają. Stąd pewnie i Jezus ma tu swoje miejsce- jako jedna z nazw.
Hinduizm to nie jest jednolity nurt, raczej ma wiele różnych odłamów. Słyszałem że są takie, które uznają Jezusa za jednego z tzw. awatarów. Ale raczej większość Hindusów tego nie wyznaje.
Zaratuszrianizm to obecnie raczej mało znacząca religia, nie sądzę by miała choć milion wyznawców. Uznają oni dwóch bogów- dobrego i złego. Dobry ma do pomocy pewne istoty, które były bogami w dawnej perskiej mitologii, a zły tzw. devas (coś jak demony)- wśród nich są takie, które noszą imiona bogów z innych religii. Więc może "wpychają" Pana Jezusa tam? Nie wiem szczerze mówiąc...
Oczywiście nie jestem religioznawcą, więc mogę się mylić.
Zapisane
casimirus
rezydent
****
Wiadomości: 396


« Odpowiedz #22 dnia: Marca 07, 2009, 16:11:34 pm »

Ks. dr Aleksander Posacki SJ m.in. o spotkaniu w Tyńcu:

"Po niedawnej wizycie Dalajlamy w Polsce obecnie mnisi tybetańscy kontynuują jego polityczną i religijną misję, wożąc wszędzie jego portrety oraz inne ikony buddyjskiego kultu w wielu miastach Polski i organizując wykłady, ale też tańce rytualne, a także - co najważniejsze - rytualne ceremonie tworzenia oraz niszczenia tzw. mandali, co jest pradawnym buddyjskim rytuałem religijnym.[...].
Pięciu tybetańskich mnichów z najbardziej znanego tamtejszego klasztoru Ganden pod koniec lutego spędziło kilka dni w klasztorze Benedyktynów w Tyńcu. Ze względu na sytuację polityczną musieli opuścić Tybet i zamieszkać w Indiach. Do Krakowa przyjechali w ramach projektu "Czas na Tybet", którego pomysłodawcami są Justyna Jan-Krukowska i niemiecki buddysta dr Gendun Yonten. Oficjalnie chodziło tu o wymianę kulturalną, obronę praw człowieka i pomoc tybetańskim dzieciom. Jak zobaczymy dalej, nie chodziło jednak tylko o wymiary kulturowe, ale też kultyczne, nie tylko o wymiary artystyczne, ale i inicjacyjne.
Okazuje się bowiem, że organizatorka imprezy - Justyna Jan-Krukowska, zaproponowała własną wizję sztuki o charakterze rytualnym, którą "rozwiesiła" na terenie benedyktyńskiego klasztoru. Jak informuje na swoich stronach internetowych, "w roku 1995 Ryszard Nieoczym zaproponował mi udział w swoim projekcie badawczym 'Ritual & Healing. Women's Rituals' (Rytuał i uzdrawianie. Kobiece rytuały)". Pisze też dalej, że "w procesie pracy uczyłyśmy się m. in.: jak odtwarzać, a następnie przezwyciężać w ciele fałszywą dychotomię ciała i umysłu [w antropologii chrześcijańskiej istnieje ZASADNICZA różnica pomiędzy ciałem a duszą, nazwana tu umysłem - A.P.], jak pracować z ciałem jako wyobrażeniem (image), jak ożywiać świat wokół nas - zwłaszcza świat przedmiotów, jak odradzać duchową łączność z żywiołami: ziemią, wodą, ogniem i powietrzem". Pisze też, że jej mistrz - Ryszard Nieoczym, "definiował duszę nie jako 'obiekt', lecz jako aktywną funkcję wyobraźni". [...].
Wystawianie dzieł Justyny Jan-Krukowskiej w tynieckim klasztorze było więc całkowicie pozbawione sensu i narażało zarówno zakonników, jak i wiernych na duchowy zamęt i zgorszenie. Nikt jednak wcześniej nie zbadał tej ideologii oraz faktu, że cele autorki nie są chrześcijańskie, a związane raczej z propagowaniem kultury orientalnej, rytuałów pogańskich i kosmicznej pseudomistyki typu New Age.

[...] dalajlamowie (według świadectwa obecnego Dalajlamy XIV) od dzieciństwa związani są z czarnym bogiem Mahakalą: "Wkrótce po moim urodzeniu na dachu naszego domu osiedliła się para kruków. To jest szczególnie interesujące, ponieważ podobne rzeczy przydarzyły się i po urodzeniu pierwszego, siódmego, ósmego, dwunastego Dalajlamy. Później, kiedy Pierwszy Dalajlama wyrósł i dotarł na wyżyny praktyk duchowych, podczas medytacji miał bezpośredni kontakt z bóstwem-obrońcą Mahakalą. I wtedy Mahakala powiedział mu: 'Ci, którzy jak ty podtrzymują naukę buddyzmu, potrzebują obrońcy podobnego do mnie'. Tak więc widać z tego, że między Mahakalą, krukami i Dalajlamami istnieje pewna więź" (por. wywiad Dalajlamy XIV z J. Awedonom [w:] "Put" k siebie" 3/1995).
Poza tym laureat Pokojowej Nagrody Nobla wcale nie wyrzeka się współpracy z demonami i "boskimi katami". Wręcz przeciwnie. Stwierdza, iż "żeby współpracować z tzw. gniewnymi obrońcami, musimy osiągnąć konieczny poziom rozwoju duchowego. Kiedy człowiek osiągnie pewne wyniki albo stabilność w praktykowaniu jogi, szczególnie w dziedzinie jogi bóstw, i rozwija w sobie dumę tego bóstwa, otrzymuje zdolność wykorzystywania mocy różnych obrońców i bóstw... To jest prawidłowa droga... Zrobiłem poświęcenie czakry Kali [podkr. A.P.]. Wyobrażałem sobie przy tym przeróżnych obrońców narodu tybetańskiego, tybetańskiego społeczeństwa... Te bóstwa mogą wywierać wpływ na to, co się dzieje w świecie" (tamże). [...].

Buddyzm nie jest więc religią pokoju, harmonii i braku przemocy, jak to się oficjalnie przedstawia. Nie można zatem przedstawiać sprawy tak, jakby wszystkie niejasności, wątpliwości i przepaście teologiczne zostały rozwiązane. Nie można wchodzić w buddyjskie rytuały jak w masło, jak zdeklarowali to niektórzy (znaczna mniejszość) benedyktyni tynieccy. - Ich tradycja religijna jest starsza od naszej. Możemy wiele się od nich nauczyć - mówi o. Jan Paweł Konobrodzki. Benedyktyn prowadzi na co dzień medytacje w tynieckim klasztorze. - Poproszę braci z Tybetu, żeby podzielili się z nami swoimi medytacyjnymi technikami. Liczę na wspólną kontemplację - dodaje. Jest to podejście naiwne i nieodpowiedzialne, zakładające fałszywe poczucie intelektualnego i duchowego bezpieczeństwa. [...].

Dialog z buddyzmem nie oznacza beztroskiej asymilacji typu synkretycznego oraz prowokowania takich religijnych zachowań, jakby nie było żadnych intelektualno-teologicznych wątpliwości, co miało miejsce w Tyńcu oraz w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha" w Krakowie. Nie konsultowano się z egzorcystami, którzy mają negatywne doświadczenia z buddyzmem czy pseudobuddyzmem. W tym kontekście bezpośredni, oficjalny i w pełni afirmatywny udział opata benedyktynów tynieckich w tymże muzeum 1 marca 2009 r. o godz. 15.00 w rytuale niszczenia mandali (zakończonym wysypaniem resztek mandalicznego piasku do Wisły w osobnym rytuale) należy uznać za wysoce niestosowny i problematyczny.
Ceremonia ta nie miała bowiem charakteru wyłącznie kulturowego, ale wyraźnie kultyczny, czyli religijno-inicjacyjny. Byłem jej naocznym świadkiem, modląc się gorąco jako kapłan o ochronę dla wszystkich obecnych w czasie tej ceremonii. Wszędzie było bowiem dużo rytualnych figur i obrazów kultu. Był też portret samego Dalajlamy, o którym mówiłem.[...]

Konkludując, muszę powiedzieć, że aktywny udział - do którego zachęcano w tej opisanej wyżej ceremonii religijno-kultycznej w Krakowie - miał charakter inicjacyjny. A wewnętrzne otwarcie - przyzwolenie na ten rytuał (do którego także wyraźnie zachęcano) i do tego publiczne w nim uczestnictwo było narażaniem się na grzech bałwochwalstwa, na działanie spirytystyczne (mediumiczne), a także mogło być narażaniem innych na zgorszenie (dawanie złego przykładu) oraz na inne niebezpieczeństwa duchowe".

Całość:
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20090307&id=my61.txt
Zapisane
Bartek
Administrator
aktywista
*****
Wiadomości: 3689

« Odpowiedz #23 dnia: Listopada 05, 2012, 10:28:56 am »

Artykuł o czakrach, zniknięty ze strony benedyktynów tynieckich:


Zadanie mantry w życiu chrześcijanina

Ważnym jest, abyśmy ciągle mieli przed oczyma fakt, że modlitwa i medytacja angażują całego człowieka. Modlimy się ciałem, duszą i duchem. Nie wiem, czy wystarczająco jasno rozróżniłem między sobą te trzy odrębności stanowiące nas jako osobę. Mamy ciało, organizm fizyczny, który jednoczy nas ze wszystkimi organizmami wszechświata. Mamy duszę, psyche, która zawiera w sobie zmysły, uczucia, imaginacje, rozum i wolę. Centrum psyche jest ego, co w sanskrycie nazywa się ahmakara, tzn. to co „czyni moje Ja”. Dusza jest bardzo ograniczona. Ale poza nią jest duch, atman, który jest miejscem samo-się-przekroczenia. W tym punkcie ciało i dusza transcendująpoza ludzkie ograniczenia otwierają się na to co nieskończone, wieczne i boskie. Powtarzanie mantry jest metodą na skupienie wszystkich naszych władz w tym subtelnym miejscu. Dotyczy to również naszej seksualności, którą zwykliśmy w chrześcijaństwie zostawiać poza obszarem duchowości. Jest ona jednak częścią naszej natury i nie da się jej wyeliminować. Albo damy jej możliwość wyrażenia się w naturalny sposób, albo trzeba ją przemienić. Energia seksualna może być w modlitwie skierowana ku Bogu i stać się wysoce pozytywną siłą. W jodze kundalini energia ta jest transformowana w siłę duchową. Chrześcijanie powinni wiedzieć o jodze kundalini. Opisuje ona siedem centrów energetycznych w naszym ciele, w sanskrycie nazywane czakrami, umieszczone między podstawą kręgosłupa a koroną głowy. Stanowią one nasz związek z siłami natury i stworzenia.

W pierwszej czakrze muladharze, czakrze korzenia, znajdującej się u podstawy kręgosłupa znajdują się nasze potrzeby fizyczne. Magnetyczne i elektryczne pola wibrują wokół dolnej części kręgosłupa i ta podstawowa energia nazywa się shakti. Seks jest energią miłości w naszej naturze. Na początku była to energia zwierzęca, ale w miarę rozwoju człowieka stała się ona czymś więcej. Trzeba pozwolić tej energii wpłynąć w svadisthana, w czakrę krzyżową, ale nie wolno jej tam zatrzymać. U wielu ludzi tak się niestety dzieje, a ilekroć energia shakti jest zatrzymywana w jakimkolwiek z ośrodków, to zaczyna ona działać destrukcyjnie. Tak więc dopóki energia seksualna nie jest częścią naszej modlitwy, dopóty czegoś będzie modlitwie brakować. Jak ją zdławimy to staje się ona w najlepszym wypadku neutralna, w najgorszym zaś zaczyna nas niszczyć. Mamy tu do czynienia z wielkim niebezpieczeństwem, z którego wielu chrześcijan nie zdaje sobie zupełnie sprawy. Wychowano ich w przeświadczeniu, że muszą zwalczyć swe seksualne odczucia, zamiast uznać je za część swej konstrukcji i część daru Bożego. Tymczasem uczucia te muszą być poddane wraz z innymi energiami duszy i ciała, poddane a niestłumione.

W ten sposób energia seksualna przepływa przez narządy płciowe do manipury, albo hary, do czakry splotu słonecznego, do miejsca naszych emocji. Większość ludzi, a szczególnie kobiety, żyją z hary. Z niej reagują oni na innych ludzi, albo miłością, współczuciem i empatią, albo gwałtownością i nienawiścią. Tuż powyżej manipury jest czakra serca, anahata, natura uczyniła serce miejscem w człowieku, gdzie jednoczą się niższe i wyższe czakry. Św. Teresa zwykła medytować o Jezusie w swoim sercu. Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa jest tu następnym pięknym przykładem.

Posuwając się wyżej dochodzimy do visuddhy, czakry gardła, która jest źródłem muzyki, śpiewu, poezji i mowy. W miarę jak energia wznosi się wzdłuż linii kręgosłupa to staje się ona coraz bardziej ludzka, oddzielając się od funkcji zwierzęcych i wegetatywnych.

Następnym, przedostatnim, etapem jest ajna, czakra trzeciego oka. W Indiach znaczymy to miejsce na czole czerwoną kropką. Dwoje oczu, którymi patrzymy na zewnątrz, są oczyma dwoistości. Trzecie oko jest okiem patrzącym do wewnątrz. Ono widzi światło w nas. Tu mieszczą się nasze zdolności rozumowe, sposoby, w jakie interpretujemy rzeczywistość. W chrześcijaństwie dolne czarky są zwykle wypierane, co z kolei prowadzi do zaburzeń rozwoju wewnętrznej równowagi. My na Zachodzie żyjemy zbyt mocno „z głowy”. A energia musi przepływać przez dolne czakry i poprzez umysł być kierowana do wyższych poziomów ducha.

Trzeba tu jednak postępować bardzo rozważnie, bo siły te są bardzo potężne. W końcu shakti dosięga ostatniej czakry, sahasrary, czakry korony głowy. To tutaj otwieramy się na cały wszechświat i na transcendentalną tajemnicę poza nim. Energia życia przepłynęła od swej podstawy, poprzez wszystkie stopnie rozwoju aż dotarła miejsca transcendencji. Osobiście widzę je jako miejsce, gdzie wpływa we mnie światło Ducha Świętego schodzące do wszystkich moich władz, aż na dno mego ciała, by potem wznieść się na nowo i powrócić do Boga. Światło to jest w zasadzie światłem miłości. W tradycjach Wschodu, wszystkie metody medytacji dążą do tego centrum. To co się tam dzieje, zależy już od osobistej wiary i tradycji. Dla chrześcijanina jest to miejsce spotkania z Bogiem poprzez miłość Ducha Świętego. Jest to miłość Ducha Świętego wlana w nasze serca, za przyczyną której stajemy twarzą w twarz z Bogiem: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5).

Innymi słowy, modlimy się ciałem, duszą i duchem. Widać to wyraźnie w Brewiarzu i podczas Mszy świętej. Pokłony, klękanie, leżenie krzyżem, wszystko to odgrywa wielką role w modlitwie. W tradycji kościoła prawosławnego i kościoła syryjskiego w Indiach, do którego kiedyś uczęszczałem, leżenie krzyżem było ważną częścią oddawania czci Bogu. Każdego dnia w czasie Wielkiego Postu kładliśmy się krzyżem po 40 razy dziennie. Naszym ciałem wielbimy też Boga, gdy używamy słów, jeszcze więcej, gdy śpiewamy. W modlitwie kontemplacyjnej aktywność ciała jest ograniczona do minimum, ale i wtedy występuje w nim ruch – oddychamy. Wszystkie tradycje Wschodu kładą bardzo duży nacisk na oddech. Medytacja Zen skupia się na oddechu z brzucha, wdech i wydech. Ojciec John nie przywiązywał dużej wagi do oddechu, oprócz tego, że zalecał „byśmy nie przestawali oddychać”. Ojciec Laurence mówił mi, że bierze oddech pod uwagę, choć niewiele o tym pisze w swych naukach medytacji. Dla wielu ludzi zgranie rytmu oddechu z wypowiadaniem mantry jest bardzo istotnym środkiem do wprowadzenia ciała w serce modlitwy. Osobiście zawsze jestem świadom mego oddechu, sprowadzam go od mej głowy, poprzez serce i niższe czakry aż do podstawy stóp.

Innym ważnym elementem modlitwy ciała jest według niektórych wyprostowana postawa siedząca. Oczywiście widać to szczególnie wyraźnie w hinduskiej tradycji jogi – doskonale wyprostowany kręgosłup i całkowity bezruch. Zasadą pryncypialną jest, by żadna z technik nie stała na przeszkodzie wolności przepływu Ducha. Stąd nie należy zapominać o relaksacji. Ciało i umysł musza być rozluźnione, tak by nasz duch był otwarty i chłonny na Ducha Świętego. Jogini twierdzą, że pozycja ciała powinna być „wyluzowana”, ale też jednocześnie solidna. Ja na przykład najchętniej medytuję w postawie półleżącej.

Musimy nauczyć się jakiejś techniki medytacji, ale nie wolno pomylić metody z celem. Dotyczy to też powtarzania mantry. Ojciec John nalegał na wytrwaniu przy mantrze podczas całego czasu medytacji. Jeżeli zatrzyma się ona naturalnie, to dobrze, ale w żadnym przypadku nie należy czynić tego świadomie. Medytacja mantrą jest procesem dochodzenia do tego punktu w nas, gdzie wszystkie właściwości duszy penetrowane są przez światło prawdy. Tam duch człowieczy spotyka się z Duchem Boga. Jak pisze św. Paweł: „Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi.” (Rz 8,16). W tym miejscu ego jest przekroczone i otwieramy się na Ducha Świętego. Warto zauważyć, że Nowy Testament używa słowa „duch” zarówno w wymiarach ludzkich jak i Boskich. Bo jest to punkt, gdzie oba te wymiary się spotykają. Duch jest tym, co św. Franciszek Salezy nazwał „misternym punktem duszy”.

Zadaniem mantry jest zjednoczyć w tym punkcie całą osobę, jej ciało, ducha i duszę z Duchem Boga.

Konferencja O. Bede Griffiths’a OSB, materiał z serwisu www.wccm.pl

http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache%3AVwYxzkuG6Z0J%3Awww.tyniec.benedyktyni.pl%2Fps-po%2F%3Fp%3D1060+&cd=1&hl=en&ct=clnk
Zapisane
Hoc pulchrum est hominis munus et officium: ut oret ac diligat.
Tulin
uczestnik
***
Wiadomości: 153


« Odpowiedz #24 dnia: Listopada 05, 2012, 10:37:49 am »

Cytuj
Energia seksualna może być w modlitwie skierowana ku Bogu i stać się wysoce pozytywną siłą. W jodze kundalini energia ta jest transformowana w siłę duchową. Chrześcijanie powinni wiedzieć o jodze kundalini. Opisuje ona siedem centrów energetycznych w naszym ciele, w sanskrycie nazywane czakrami, umieszczone między podstawą kręgosłupa a koroną głowy. Stanowią one nasz związek z siłami natury i stworzenia.

ja dużo rzeczy jestem w stanie zrozumieć, ale ku...wa tego nie dam rady.
Zapisane
In te, Domine, speravi:
non confundar in aeternum.
Strony: 1 [2] Drukuj 
Forum Krzyż  |  Novus Ordo  |  Kościół posoborowy  |  Wątek: Benedyktyni goszczą "przyjaciół" z Tybetu!!! Kontynuacja spotkań w Asyżu? « poprzedni następny »
 

Działa na MySQL Działa na PHP SMF 2.0.19 | SMF © 2014, Simple Machines Prawidłowy XHTML 1.0! Prawidłowy CSS!