Ciekawe świadectwo nt Brawaryzmu -
http://rebelya.pl/forum/watek/74555/Chciałbym pokrótce przedstawić moje doświadczenia związane z tzw. brawaryzmem. Być może znajdą się tu osoby, których to zainteresuje.
Jeszcze do niedawna byłem dość letnim katolikiem, który w końcu postanowił na serio potraktować swoją wiarę. Zaczęły się więc poszukiwania, odkrywanie własnej duchowości, no i przede wszystkim pogłębiony kontakt z Bogiem, częsta modlitwa, sakramenty itd. Jakiś czas temu trafiłem na publiczną działalność Mirosława Salwowskiego, który bardzo zainteresował mnie swoim radykalizmem. Na początku jego publicystykę traktowałem jako coś egzotycznego, coś, co można poczytać dla przysłowiowej beki. Z czasem w jego tekstach zacząłem dostrzegać głębszy sens, poważne traktowanie ewangelicznego przesłania "niech wasza mowa będzie tak, tak, nie, nie" i tym podobne rzeczy. Ciągłe podpieranie się pismami Ojców i świętych Kościoła, dokumentami Magisterium sprawiało, że "duch brawaryzmu" przenikał mnie coraz bardziej. Chociaż tego nie chciałem, czułem jak pewnego rodzaju trucizna przenika moje serce. Zaczęły się ogromne wątpliwości, strach, brak zaufania co do własnego sumienia. I chociaż niejednokrotnie widziałem, jak użytkownicy Rebelyi polemizowali z Brawariem na tematy typu tańce damsko-męskie, nieskromne stroje i nierzadko wnioski z tych dyskusji wydawały się być miażdżące dla Brawaria, wciąż nie dawało mi to spokoju.
Czasami wręcz czułem jak brawaryzm gwałci mnie mentalnie. Od kilku lat regularnie uczęszczam na basen i trenuję amatorsko pływanie. Przez ten czas nie pamiętam, aby kiedykolwiek wizyta na pływalni doprowadziła mnie do grzechu przeciwko szeroko pojętej czystości. Pomimo to czuję ciągły niepokój i powątpiewam w głos własnego sumienia.
Podobnie ma się sprawa z moją narzeczoną. Jestem od kilu lat w związku i walka o czystość nie była łatwa, ale nigdy nie zakończyła się współżyciem. Wielokrotnie (jak to zresztą bywa w katolickich związkach) dyskutowaliśmy o granicach i kiedy wydawało mi się, że udało nam je się wreszcie wypracować, natrafiłem na felietony odnośnie zmysłowych pocałunków, gdzie autor, na poparcie swoich tez, przywoływał kościelny dekret z XVII w. Pocałunki, które miały być właśnie tą granicą, okazały się "śmiertelnie grzeszne". Chociaż natrafiałem na fantastyczne teksty dr Wałejko czy materiały ze strony o. Knotza, które pokazywały, jak można twórczo przeżyć narzeczeństwo, nie rezygnując z okazywania sobie bliskości w ten sposób, teoretycznie byłem na straconej pozycji. Bo pech chciał, że poznałem ten nieszczęsny dekret. Czytałem wiele świadectw par, które w czystości przeżyły swoje narzeczeństwo, ale nie rezygnowali z trzymania się za rękę, pocałunków (także tych bardziej namiętnych). U nas ze strachu (mojego strachu) przed grzechem ta sfera intymności praktycznie zanikła.
Pewnie, że powinien postępować w zgodzie z własnym sumieniem, ale skoro znam tradycyjną naukę Kościoła na temat pocałunków, tańców d-m, basenów dla obu płci, a nie przyjmuję tego, to moje sumienie jest źle uformowane. Przynajmniej takie wnioski wysnuwam z tekstów Salwowskiego. W głębi serca nienawidzę tego radykalizmu, czuję, że to zła droga, która sieje spustoszenie w moim życiu. Zaczynam nawet nienawidzić własnego siebie, boję się, że ta brawarystyczna trucizna przez moją głupotę przeniknie na moją przyszłą żonę czy dzieci. Nie sposób nie wspomnieć, jak wpłynęło to moją relację z Bogiem, który stał się groźnym sędzią, czekającym na moje potknięcia.
Wiem, że moje problemy to nie tylko brawaryzm, ale bardzo wrażliwe sumienie, od dziecka miałem olbrzymie kłopoty ze skrupułami związanymi ze spowiedzią. Brawaryzm tylko pogłębił ten stan. Nie założyłem tego tematu po to, by otrzymać od was dawkę współczucia. Moim celem nie było również wieszanie psów na Brawario. Próbuję się za niego regularnie modlić, wiem, że to przecież nie on jest sprawcą tego, co stało się w moim życiu. Chciałem jedynie przestrzec przed brawaryzem, skrajnym moralnym rygoryzmem, który odbiera radość z życia, powoduje stany nerwicowe. W moim subiektywnym odczuciu jest to niesamowicie silna trucizna, która wysysa z człowieka jego zdolność do rozróżniania zła i dobra, podejmowania decyzji w zgodzie z własnym sumieniem, zniekształca katolicką moralność i sprowadzą ją do absurdu. Z drugiej strony niektóre tezy brawarystyczne biorą się przecież z nauczania, może zwykłego, ale nauczania Kościoła Katolickiego, któremu winien jestem posłuszeństwo. Stąd właśnie moje wątpliwości.
Chciałbym również prosić o modlitwę w mojej intencji. Wiem, że zostanę odebrany jako kompletny mięczak, ale to co napisałem to tylko jedna z moich stron:) Na co dzień jestem odbierany raczej jako silny mężczyzna, o jasnych poglądach, nie wstydzący się ich, a to, co napisałem wyżej, to powiedzmy taki mój krzyż, który muszę nieść.
Ten tekst to w zasadzie mały fragment tego, co czuję. Sam nie wiem ile ten stan trwa, kilkanaście miesięcy, rok, może dwa. Stany depresyjne, paraliżujący lęk, coraz większe zobojętnienie na otaczający świat. Postanowiłem napisać na tym forum, ponieważ chciałem to z siebie wyrzucić, a wiem, że są tu naprawdę mądrzy ludzie. Może i dla mnie znajdą się jakieś rady.