"Ryzyko jest, ale lepiej pójdźmy my, niż mieliby pójść duchowni mający rodzinę". O tym, jak biskup i mnisi pomagają ludziom podczas pandemii.
"Przychodzą do tych, którzy przebywają w samoizolacji lub na kwarantannie".
W regionie Orenburg położone jest miasto Orsk, w którym mieszka niespełna 250 tysięcy osób. Na samą diecezję składa się prawie 60 cerkwi. Dziś, podobnie jak w innych świątyniach Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, arcybiskupi, pasterze, mnisi i świeccy modlą się „o przezwyciężenie choroby i o dar siły dla walczących z nią lekarzy”. Ale to nie wszystko. Biskup Orski i Gajski, Ireneusz (Tafunya) postanowił udać się do ludzi poddanych kwarantannie i potrzebujących słowa pocieszenia.
- Władyko, jakie nastroje panują w Orsku, czy jest panika związana z pandemią? Czy ludzie są skłonni stosować się do wszystkich zaleceń władz?
- Nie ma paniki, i chwała Bogu. Choroby i nieszczęścia były i zawsze będą. Najgorszą rzeczą jest, jak pokazuje historia, wybuch paniki. W tym stanie ludzie są całkowicie zdezorientowani i nie wiedzą, co robić. Mamy obecnie wyraźne zalecenia władz o tym, jak mamy postępować. Musimy starać się w pełni je przestrzegać. W każdym jednak społeczeństwie są jednostki, które uważają, że jeśli uchwalono jakiekolwiek prawo, nie trzeba się do niego stosować natychmiast i wszystkim. Są tacy, którzy ufają wyłącznie swojemu doświadczeniu i działają na zasadzie "dopóki nie zobaczę na własne oczy chorego, nie uwierzę", bądź też osoby, które żyją w przekonaniu, że choroba dotknąć może wszystkich, oprócz ich samych i ich bliskich. Takie mniemanie może stać się przyczyną szerokiego rozprzestrzenienia choroby. Izolacja, przynajmniej tymczasowa, jest potrzebna.
- Jak wygląda obecnie sytuacja w waszych świątyniach?
- Ludzie do cerkwi chodzą, nabożeństwa są sprawowane. Ale wszystkich ostrzegamy i zalecamy przestrzeganie wszystkich zasad bezpieczeństwa.
Jeśli człowiek przychodzi do świątyni, nie przeszkadzają mu w tym ani zwierzchnie władze Cerkwi, ani władze świeckie. Ludzie wiedzą dokąd i po co idą, mają świadomość tego, że zarazić się można wszędzie, nie tylko w cerkwi. Przecież do cerkwi też jakoś dostać się trzeba. Transport publiczny to także ryzyko. Parafian aktualnie przychodzi mniej niż do tej pory, tym niemniej ludzie wciąż przychodzą dla otuchy.
- Dowiedzieliśmy się, że Władyka zwrócił się z prośbą do władz Orska, by zezwolił wam wraz z jeszcze dwoma hieromnichami odwiedzać ludzi z podejrzeniem zachorowania na koronawirusa.
- Tak, zaproponowałem dwóm naszym hieromnichom - sam do nich zadzwoniłem i o tym z nimi rozmawiałem - by pomagać tym, którzy potrzebują pocieszenia i wsparcia. Zwróciłem się z próbą do władz miasta o włączenie nas do grona tych, którzy mają prawo odwiedzać innych w domach. I jestem bardzo szczęśliwy z tego, że nas wysłuchano i przyłączono nas do spisu wolontariuszy, którzy są gotowi okazywać wszelaką pomoc. To, przede wszystkim, pomoc psychologiczna, dla wierzących - wsparcie duchowe.
Niekiedy od osób nieuczęszczających do świątyni zdarza się usłyszeć, że boją się przystąpić do spowiedzi. Zdarza się, że duchowny przy wszystkich zwraca komuś uwagę lub może powiedzieć coś niestosownego. I jeśli człowiek ma obawy, proponujemy nie wyznawać grzechów - po prostu z nim rozmawiamy. Często taka rozmowa kończy się modlitwą na odpuszczenie grzechów (cs. разрешительная молитва). I ci, którzy wcześniej nie mogli się zebrać do spowiedzi, mówią z ulgą "Och, okazuje się, że spowiedź jest taka prosta!".
- Czy dobrze rozumiem, że Władyka odwiedzi każdego człowieka, a nie tylko swoich parafian?
- Oczywiście! Wszystkich! Czy mają w sobie wiarę, czy nie, czy są prawosławni, czy nie - to nie ma znaczenia. Tu nie chodzi o kwestię wiary, a kwestię człowieczeństwa. Jeśli dana osoba nie wierzy, rozmawiasz z nią nie o Bogu, a o życiu, o pragnieniu rozpoczęcia nowego życia. Dziś, jak raz, jest na to najlepszy moment.
- Udało wam się już z kimś porozmawiać? Zastanawialiście się nad tym, co będzie, jeśli się zarazicie?
- Tak, miałem już okazje rozmawiać z ludźmi - nie z tymi, którzy mają podejrzenie zarażenia, ale z tymi, którzy znajdują się obecnie w samoizolacji, na kwarantannie lub zwyczajnie się boją. Ważne jest to, by nie dopuszczać do siebie paniki i zrobić co w naszej mocy, by ludzie wiedzieli: duchowni są obok.
Jasne, że istnieje ryzyko zachorowania. Ale Pan da nam siły. Pamiętam przy tym, że "do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia" (Ps 23,1). Raz Pan powołał - to i będę się trudził. To przecież możliwość głoszenia Chrystusa! Tak, jak napisane jest w Ewangelii: "Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie" (Mt 10,32).
- Jak hieromnisi odnieśli się do waszej propozycji?
- Sformułowałem pytanie inaczej: jeśli nie my pójdziemy, to kto? Duchowni, którzy mają w domu rodziny? Mają przecież żony i dzieci. W wypadku nagłego odejścia, kto ich będzie pocieszać? My nie damy rady.
Pan przebaczy nam nasze winy, jeśli będziemy Mu służyć. Cieszę się, że nasi duchowni się zgodzili. Na początek pójdę sam, a dopiero później, jeśli będzie potrzebna pomoc, zwrócę się do ojców Filareta i Pawła.
- Administracja od razu dała wam na to zgodę?
- Tak, przedstawiciele władzy poszli nam na rękę, choćby z tego względu, że już od paru lat wspólnie zajmujemy się trudnymi dziećmi z naszego miasta. Mamy pozytywne doświadczenia wynikające z tej współpracy. Cieszę się, że mamy możliwość wypełniać naszą kapłańską powinność.
- Jakie słowa pocieszenia można dziś powiedzieć tym, którzy nie chorują, a po prostu boją się nieznanego?
- Regularnie odwiedzam dom spokojnej starości i dziecięcy ośrodek-internat dla dzieci upośledzonych umysłowo. Pamiętam pewną staruszkę, która chwyciła mnie za rękę i przez łzy powiedziała: "Batiuszka, jakie to szczęście, że do mnie przyszliście! Bliscy o mnie zapomnieli i to wy staliście się dla nas wszystkich rodziną!". Dodała jeszcze: "Proście Boga, by darował wam możliwość samodzielnie troszczyć się o samego siebie [na starość - przyp. tłum.]. I by wasi bliscy was nie porzucili!".
Z domu dziecka zaś zapamiętał mi się taki przypadek. Wyszedłem z sali, na której leżą ciężko chore dzieci i nie mogłem pohamować łez. I wówczas jeden z dzieciaków z trudem podszedł, a właściwie przyczołgał się do mnie i zapytał: "Batiuszka, czy ty płaczesz? Mogę pomóc?". Pomyślałem: "Boże! Ja przyszedłem pocieszać ich, a to oni pocieszają mnie!".
Te dzieci nie mają ni bliskich, ni zdrowia. A cieszą się! Cieszą się z tego, że się obudzili i zobaczyli światło! Są szczęśliwi, że wziąwszy ołówek, coś narysowali.
Mnie żyje się lepiej niż tym nieszczęśliwym ludziom. Zdrowie jest, chodzić mogę, mogę rozmawiać z bliskimi i pracować. Powinniśmy nauczyć się odnajdować szczęście we wszystkich okolicznościach, cieszyć się życiem i pomagać w tym innym.
Właśnie w ten sposób możemy pocieszać ludzi smutnych i strapionych. Przecież każdy z nich ma kogoś bliskiego, kto ich kocha, mają po co żyć. Czy coś takiego miało już miejsce w historii? Czy do tej pory ludzie chorowali i umierali? Tak, wszyscy wiemy, że tak było. Przy tym, walczyli i zwyciężali. Wiemy, jak odbudowywali kraj po wojnie. Słyszeliśmy też, jak żyli w czasie samej wojny. Trudności były zawsze. Ale była też i wiara, że z Bożą pomocą wszystko to minie.
Naszym obecnym zadaniem jest pomagać. Wierzę w to, że wielu, z którymi przyjdzie nam jeszcze rozmawiać, rozpogodnieją i będą żyć, weseląc się i wysławiając Stwórcę.
Wywiad przeprowadziła Anna Yershova.
https://www.pravmir.ru/est-risk-no-luchshe-my-chem-semejnye-svyashhenniki-kak-episkop-i-monahi-podderzhivayut-lyudej-vo-vremya-pandemii/?fbclid=IwAR0_w53vPoeW-7VI-XU1NuEzsAD7OB_AFaay4DOVnVXdRw7hgmtRhjDaGw0