Merton mimo nawrócenia, zasadniczo nie stał się wierzącym katolikiem.
Rzeczywistość Boża w przeciwieństwie do serialowej jednak istnieje naprawdę i droga mistyczna dla niektórych również. Ale jedynym bezpiecznym i sprawdzonym językiem, którym jako tako można tę rzeczywistość opisać, jest suchy język scholastycznej teologii, który stosuje św. Jan od Krzyża, sam przecież mistyk, czy w ostatnich czasach Adolphe Tanquerey.
To jest, swoją drogą, pewien paradoks środowisk tradsowskich: z jednej strony wierzy się, w ślad za nauczaniem Kościoła, że człowiek jest w stanie - mocą obserwacji świata, rozumowej refleksji, intuicji intelektualnej oraz uczuć - odkryć całkiem dużą część metafizycznej prawdy na temat istnienia i przymiotów Boga tudzież zależności pomiędzy światem a Bogiem, człowiekiem a Bogiem itd. - - - a z drugiej, gdy tylko ktoś przyjdzie i powie "No właśnie, znalazłem takie-a-takie prawilne rzeczy u sufickich muzułmanów, w wedancie Siankary, u Buddy oraz u dzikusów z Australii; a więc jednak!", to zaczyna się negowanie i szukanie wszelkich możliwych uzasadnień, dla których "nie, nie i jeszcze raz nie, to niemożliwe, to pozory, to bzdury, a w najlepszym razie diabelskie gierki, świecidełka w szambie, trzeciorzędne banały" itd.
W większości przypadków takie zainteresowania prowadzą bowiem do utraty lub osłabienia wiary (tak przynajmniej się stało z ludźmi, których znałem).
Ludziom odpala więc także od Hegla, Marksa, Feuerbacha czy Sartre'a, tylko to nie jest tak spektakularne jak orientalne religie przepuszczone przez New Age.
... to samo dotyczy też dużej części literatury w ogóle, z "wielkimi klasykami" włącznie