Rozumiem, że w Polsce dzieci są zmuszane do wkuwania dat, a nikt nie wymaga od nich rozumienia procesów przyczynowo-skutkowych. Widocznie chodziłem więc do jakiejś wyjątkowej szkoły, bo zdecydowanie nie mam takich doświadczeń. Kto proponuje taki system, nie mam pojecia, ale widocznie Pani wie lepiej.
Ano takie mam wspomnienia z podstawowki az do klasy VII, kiedy wreszcie otrzymalismy dobrego historyka. I nie chodzi tylko o wkuwanie dat, rowniez o wkuwanie wydarzen, ktorych nikt z nas nie rozumial. Historia, czyli materia bliska czlowiekowi niemal jak koszula, byla dla nas nauka abstrakcyjna i dotyczyla kosmitow, a nie naszych przodkow.
Jak również największy procent analfabetów w cywilizowanym świecie.
No i coz z tego, jeden analfabeta to problem, jesli jest ich wielu, znajda sposob na komunikowanie miedzy soba. Moze pracuja w zawodach, gdzie umiejetnosc czytania i pisania nie jest im potrzebna?
Wole spoleczenstwo gdzie sa geniusze i analfabeci, niz wyrownanie wszystkich do poziomu cwiercinteligentow.
Większość tych noblistów to import z innych krajów.
Cale Stany to import z innych krajow. A jednak stwarza taki klimat i takie mozliwosci, ze swiat nauki moze sie rozwijac. To Europejczycy jezdza na staze do Stanow, a nie Amerykanie do Europy.
No i nie wiem, czy ilość noblistów to miara sukcesu systemu edukacyjnego (dla mnie nie).
Przede wszystkim dla mnie system edukacyjny w aktualnej formie (przymus edukacji) jest pomyslem poronionym i dlatego w ogole nie rozpatruje jego sukcesow.
Niczego nie insynuuję, ani żadnej złosliwości z mojej strony tu nie widzę, ale zgadzam się, lepiej zakończyć dyskusję. Chociaż cenię Pani poglądy w wielu sprawach, to trzeba przyznać, że potrafi Pani ich bronić w sposób wyjątkowo nieprzyjemny.
Ano wlasnie insynuuje Pan, jakobym stawiala absurdalne tezy zmierzajace do pozbawienia dzieci dostarczania im faktow, wiedzy teoretycznej czy scislej i w ogole wszelkiej nauki. Czym innym jest dostarczanie, czym innym zakres jej egzekwowania, ktory wg mnie zwyczajnie nie powinien wpajac odruchu bezmyslnego kucia.
Co do moich sposobow bronienia pogladow - akurat cala "nieprzyjemnosc" lezy w bronieniu sie przed falszywymi insynuacjami, a nie w bronieniu pogladow. No moze jeszcze przed odwracaniem kota ogonem. Wole zalozyc, ze jest Pan zlosliwy, niz ze nie rozumie tego, co czyta. Przykro mi - ktos nie wazy swoich slow w dyskusji ze mna, zmusza mnie, bym sama je wywazyla.
to warunek konieczny, "by pokazać się na salonach". Absolutne minimum. Niestety, różnie z tym bywa.
To tez kwestia wzgledna. Kto dzis ustala poprzeczke salonu?
Ja mam swoj prywatny "salon" i wlasne kryteria co do zapraszanych gosci. Co robic, kiedy polski (bo rozumiem, ze o polskim mowa) salon publiczny przypomina szalet.