Trudna droga do RzymuNikt nie obiecywał, że budowanie jedności będzie proste. I nie jest proste także w przypadku powrotu tradycyjnych anglikanów do jedności z Rzymem.
Ordynariaty dla anglikanów pragnących powrócić do pełnej, widzialnej jedności z Kościołem katolickim i przyjąć jurysdykcję biskupa Rzymu, to niewątpliwie jeden z największych sukcesów ekumenicznych pontyfikatu Benedykta XVI. Struktura taka już powstała w Wielkiej Brytanii, a zapewne niebawem powstanie także w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Australii. Istotni w tych nowych strukturach anglokatolickich będą – prawdopodobnie – także duchowni i wierni z Tradycyjnej Wspólnoty Anglikańskiej, czyli grupy, która już kilkanaście lat temu zakwestionowała kierunek, w jakim zmierzał światowy anglikanizm. I stworzyła własne struktury na wszystkich niemal kontynentach.
Anglikańscy tradycyjonaliści zakwestionowali przede wszystkim reformy wprowadzane przez ich własne, stare wspólnoty: kapłaństwo kobiet, postępującą zmianę zasad etyki seksualnej czy wreszcie gigantyczne zmiany liturgiczne. Hierarchowie tych wspólnot deklarowali także wierność zasadom niezreformowanego anglikanizmu i chęć kontynuowania tradycji anglokatolickich z XIX-wiecznego jeszcze Ruchu Oksfordzkiego. Ich fundamentem teologicznym była Afirmacja z St. Louis z 1977 roku. Od tego momentu można mówić o ukształtowaniu się pierwszych wspólnot „anglikanizmu kontynuującego”, które z czasem przyjęły formę Tradycyjnej Wspólnoty Anglikańskiej.
Schizma wśród tradycji anglikanskiej
I to właśnie ta grupa, jako pierwsza zaczęła szukać jedności z Rzymem. Jej prymas arcybiskup John Hepworth, ale także inni hierarchowie prosili o stworzenie możliwości przyłączenia się do Rzymu z zachowaniem własnej anglikańskiej, czy anglokatolickiej specyfiki. A gdy Rzym na to przystał, zdecydowana większość biskupów i wiernych zadeklarowało, że przyłączy się do nowopowstających ordynariatów, posypały się nawet oświadczenia konferencji i poszczególnych biskupów, którzy wyrażali radość z osiągnięcia jedności.
Na tym ekumenicznym obrazie dość szybko pojawiły się jednak pierwsze rysy. Trzech z czterech biskupów diecezjalnych Kościoła Anglikańskiego w Ameryce (czyli amerykańskiej odnogi Tradycyjnej Wspólnoty Anglikańskiej) oświadczyło, że nie akceptuje warunków, jakie zaproponował im Rzym, i w związku z tym nie uznaje decyzji arcybiskupa Hepwortha. A w lutym tego roku część biskupów tej wspólnoty oświadczyło, że pozostaje w tradycyjnej niezalezności od Rzymu (jeden z nich oświadczył jednak, że propozycję Rzymu przyjmuje).
Silny konflikt wybuchł także w Kanadzie, gdzie biskupów, którzy zdecydowali się prosić Stolicę Apostolską o stworzenie dla nich ordynariatu, zaatakowali wpływowi świeccy, których zdaniem decyzja o jedności oznacza „koniec anglikanizmu”. Blogerzy, publicyści, ale także działacze przekonywali, że celem działalności anglokatolików nie powinno być przechodzenie do Rzymu, ale zachowanie wielkiej tradycji ruchu oskfordzkiego wewnątrz anglikanizmu. Sami biskupi, którzy zdecydowali się odrzucić propozycje rzymskie sugerowali, że abp Hepworth nigdy nie konsultował z przedstawicielami innych prowincji tradycyjnych pojednania.
Nie chcemy być ceną pojednania Hepwortha z Kościołem
Spór wewnątrz Tradycyjnej Wspólnoty Anglikańskiej ma jednak jeszcze wymiar czysto osobisty. Część z komentatorów czy hierarchów uznaje bowiem, że zjednoczenie tradycjonalistów z Rzymem to cena, jaką arcybiskup John Hepworth chce zapłacić za uregulowanie własnego statusu wewnątrz Kościoła katolickiego. Jego przeciwnicy przypominają bowiem (zasakujące jest jednak, że nie mówiono o tym, gdy został on Prymasem Tradycyjnej Wspólnoty Anglikańskiej), że jest on księdzem katolickim, który pod koniec lat 60. konwertował na anglikanizm, tam został pastorem i ożenił się. Później rozwiódł się, ożenił ponownie, ponownie zmienił wyznanie tym razem na tradycyjnie anglikańskie, i wreszcie został biskupem i prymasem, który po wielu dziesięcioleciach zdecydował się doprowadzić swoją nową wspólnotę do jedności z Kościołem, który porzucił wiele lat wcześniej.
Wszystkie te fakty skłaniają część duchownych i biskupów do twierdzenia, że ich wspólnota miała być ceną pojednania samego arcybiskupa z jego dawną wspólnotą. Boli ich również fakt, że Stolica Apostolska tak mało mówi o problemach z Hepworthem, skupiając się na ocenie życia innych tradycjonalitycznych duchownych. Nie podoba im się także (ale tego akurat powinni się byli spodziewać), że Rzym nie uznaje ważności ich święceń i powtarza je.
Wszystko to razem nie zmienia jednak faktu, że jedność staje się faktem. Poza Amerykanami i częścią Kanadyjczyków zdecydowana większość anglikańskich wspólnot tradycjonalistycznych pragnie widzialnej jedności. I niewątpliwie do niej dojdzie. Szkoda tylko, że wielu wartościowych chrześcijan nie dojdzie do tego wspaniałego celu.
za :
http://fronda.pl/news/czytaj/trudna_droga_do_rzymu