Siedząc w ławce i dając na tacę też się akceptuje i udziela poparcia. Rozumiem, że Pana zdaniem to też jest naganne, tylko w mniejszym stopniu? Więc jednak mamy mniejsze i większe zło?
@ p. kurakAleż w tym zdaniu nie jest powiedziane, że NOM nie jest mszą katolicką. Tam jest napisane, że oddala się od katolickiej teologii Mszy. Tylko i aż tyle.
Panie kuraku,w wielu przypadkach oddaliła się bardzo daleko, jeśli nie całkowicie. A czy chodzić - niech Pan sam rozstrzygnie. Ja chodzę.
Cytat: Zygmunt w Października 13, 2009, 10:25:34 amStanisław August był równie mądry, a skutki były wiadome... Pan to jest mądry Panie Zygmuncie, więcej tak obfitujących w treści postów prosimy! Nie wiem jak się ma upadek Rzplitej do chodzenia na Nom, moze Pan widzi to czego my nie widzimy, prosze sie podzielić z nami rewelacjami...
Stanisław August był równie mądry, a skutki były wiadome...
Ja osobiście już rozstrzygnałem - na NOM przestałem chodzić - poza uroczystościami rodzinnymi - jak ślub Brata na przykład - gdzie traktuję to jako "bierną obecność".
Ja Panu podałem jakie fakty przemawiały za tym, że do NOM służyłem i nie widzę by mi i parafii wówczas wyszło to na złe... takie są fakty, i polecam wszystkim tą drogę. Dobrze, że mamy takiego jednego porządnego takiego jak Pan nasz forumowy Konfucjuszu...
Cytat: Tato w Października 13, 2009, 10:30:59 amJa osobiście już rozstrzygnałem - na NOM przestałem chodzić - poza uroczystościami rodzinnymi - jak ślub Brata na przykład - gdzie traktuję to jako "bierną obecność".Ja nie chodzę nawet w związku z uroczystościami rodzinnymi. Właśnie w ten sposób daje się ukochane w "kościele posoborowym" świadectwo.
Cytat: Antiquus_ordo w Października 13, 2009, 10:54:37 amJa Panu podałem jakie fakty przemawiały za tym, że do NOM służyłem i nie widzę by mi i parafii wówczas wyszło to na złe... takie są fakty, i polecam wszystkim tą drogę. Dobrze, że mamy takiego jednego porządnego takiego jak Pan nasz forumowy Konfucjuszu...Ale nie wie Pan jaką rolę odgrywa. Może jest Pan wentylem bezpieczeństwa.Inni może widzą w Panu sabotażystę. Proszę jednak pamiętać, że sabotażyści wojny nie wygrywają.
Stara sztuczka naszego ego - "skoro ja to robie i nie ulegam zgorszeniu, to nie moze w tym byc nic zlego ani niebezpiecznego". Tymczasem czlowiek zwykle nie chce widziec swojego zgorszenia, a juz kiedy dotyczy ono materii wiary, slepnie calkowicie. Oczyszczanie swojej wiary z blednych wyobrazen, ktore narzucil i wpoil NOM, to bolesny proces i droga przez ciernie. Latwiej ja przejsc odcinajac sie calkiem od NOM. No ale kazdy wybiera wlasna droge - jeden sie odcina, inny tkwi, ze wzgledu na parafialne wiezi, na lojalnosc wobec rodziny, na Ojca swietego, na dobry przyklad jaki moze dac innym, na wlasna slabosc, z tysiaca innych powodow. A wiekszosc jak sadze i tak jest tak silnie uformowna przez NOM, ze w ogole na te droge nie wchodzi i postrzega KRR jedynie jako lepsza, piekniejsza, pobozniejsza i czcigodniejsza forme NOMu.
@ kurakSiedzi Pan już dosyć długo na FK, wali średnio po 3 wypowiedzi na dzień, a wciąż Pan mało rozumie.Proszę pamiętać, że osoba podpisana pod tekstem nie zawsze musi być jego rzeczywistym autorem. Jak chociażby w przypadku "Stosu kłamstw o Inkwizycji" podpisanych przez Ziemkiewicza, a napisanych przez jednego z forumowiczów ;-)Cytowane przez p.FB, zdanie wyjęte z "Krótkiej analizy krytycznej..." jest swojego rodzaju hasłem-kluczem, sloganem i sztandarem. Jest pewnym podsumowaniem oraz streszczeniem całej katolickiej krytyki Nowej Mszy. Po co przytaczać setki argumentów przeciwko NOM-owi (które powinny być znane każdemu tradycjonaliście) jak można załatwić sprawę jednym, krótkim zdaniem?Wydaje mi sie, że cytowanie przez pana Fons Blaudi na okrągło tego jednego zdania jest wyrazem pewnej bezsilności. Przychodzi weteran na forum tradycjonalistów, myśli że poczuje się jak u siebie w domu, a tu okazuje się, że młode wilczki choć organizują gdzieś tam Mszę Wszechczasów to jednak bladego pojęcia nie mają o problemach związanych z nowym rytem. Ba! Okazuje się, według niektórych można walczyć w swoim mieście o Mszę świętą i jednocześnie nie mieć rozdwojenia jaźni chodząc na "liturgię sfabrykowaną". Facet, więc zakasał rękawy, dwoił się i troił, próbował tłumaczyć oczywiste oczywistości, niekiedy jak małym dzieciom, a i tak część nie zrozumiała co do nich powiedział, a druga część nawet nie zadała sobie trudu, żeby zrozumieć. To co w takiej sytuacji ma robić? Cytuje więc, non-stop, aż do znudzenia jedno, sztandarowe zdanie, z nadzieją, że żółtodziobom wreszcie kiedyś zaskoczą trybiki w mózgownicy.
Jeśli nie sabotażysta, to chyba modernista mający upodobania do tego co historyczne, bo innej możliwości nie widzę.