Najprzewrotniejszemu szkodnikowi ludzkości, jak trafnie nazwał go Józef hr. Tyszkiewicz, Janowi Jakubowi Rousseau, zdarzyło się pewnego razu wstąpić do monarszego pałacu w którymś z niewielkich państw włoskich. Zwykły przechodzień ot tak, wszedł do domu władcy; przespacerował się po nim, przywitał z samym monarchą, a potem wyszedł i ruszył w świat, snując, być może, myśli o tym okrutnym tyranie, którego dopiero co odwiedził.Trudno wyobrazić sobie podobne wydarzenie w świecie dzisiejszym. Mizerna komedia "Kilerów dwóch" zaczyna się od sceny pochwycenia głównego bohatera przez grupę tzw. borowików - podszedł on bowiem zbyt blisko siedziby "z woli ludu" prezydenta. Żadnego chyba dawnoczesnego monarchy chrześcijańskiej Europy nie dzielił od jego poddanych dystans tak wielki, jak dzisiejsza przepaść pomiędzy nie tylko nawet najważniejszymi dygnitarzami państwowymi, ale także burmistrzami czy wicewojewodami, a ich "suwerenem" - czyli wyborcami.Oczywiście, sytuacja ta raz na kilka lat zmienia się na parę tygodni, może nawet miesięcy - w zależności od długości kampanii wyborczej. Podobnie, żaden chyba chrześcijański monarcha nie miał władzy tak rozległej jak ta, którą dysponują rządy demokratyczne. Mimo to jednak, rządy monarchy często są dzisiaj uważane za czasy, w których zwykły człowiek nie liczył się, a władca nieomal ex definitione musiał być krwawym tyranem. Jednocześnie, w czym nie ma nic dziwnego, rozczarowanie demokracją jest coraz powszechniejsze. Czy nie warto wobec tego zastanowić się jednak nad ustrojem monarchicznym? Zastanowienie takie wymaga obalenia jeszcze kilku czarnych mitów monarchii. Zacznijmy wszelako od mitu na temat monarchizmu.Nonsens to, a jednak prawda: miłośnicy demokracji chętnie widzą w monarchistach ludzi o wielkich ambicjach - nierzadko wręcz sięgających tronu. Czytałem onegdaj szyderczy artykuł pewnego (o zgrozo!) profesora, w którym to artykule imputował on wolę koronowania się pewnemu dość znanemu monarchiście. Jest to przykład bezmyślnego przełożenia idei demokratycznej na "monarchistyczne realia" - wszak to demokracja zakłada równość obywateli i to, że "każdy może" być głową państwa, a co najmniej parlamentarzystą.Głęboko jest też osadzona w świadomości ludzkiej powszechność życia politycznego - i nie mieści się w głowach, by polityka miała przestać być powszechną. Słowem - jeżeli już demokrata wyobrazi sobie monarchię, będzie ją widział na obraz i podobieństwo egalitarnej demokracji. Jest to bzdura oczywista: fundamentalna różnica pomiędzy demokratą a monarchistą jest bowiem taka, że monarchista nie chce rządzić, a chce być rządzony - podczas gdy z demokratą jest dokładnie na odwrót. Monarchista uznaje hierarchię i swoje w niej miejsce, demokrata hierarchii nie uznając, kontentuje się zarazem nie tyle nawet cząstką, co iluzją rządzenia, jaką daje mu udział w demokratycznych wyborach - i w zamian za tę iluzję oddaje rządzącym władzę nieporównanie większą od królewskiej. Cieszy się jednak, kiedy jego władcy odwołują się do niego i na każdym kroku podkreślają, że właściwie niczym się od niego nie różnią. Monarchista tymczasem mógłby się całkiem nie udzielać politycznie, radując się z majestatu swojego władcy - pozostając za to za to panem (królem) we własnym domu.Czym zatem jest monarchia i monarchizm? Jacek Bartyzel, bodaj najwybitniejszy polski znawca tematu, daje następującą definicję: "monarchia (gr. monarchía - jedynowładztwo, od mónos - jedyny i archía - władza od árcho - władam) - forma (gatunkowa) ustroju oraz typ (rodzaj) państwa, w których suwerenna władza zwierzchnia sprawowana jest przez piastującą swą funkcję dożywotnio, a zazwyczaj i dziedzicznie, głowę państwa, noszącą tytuł króla, cesarza, (wielkiego) księcia, bądź inny tytuł analogiczny". Z kolei monarchizm jest, wedle tego samego autora, "spontanicznym uczuciem miłości i czci wobec instytucji i osoby ukoronowanego władcy, a w monarchii dziedzicznej - także dynastii" lub też "zespołem rozmaicie uzasadnianych teorii i doktryn głoszących pochwałę - uznawanego za optymalny - ustroju monarchicznego".
Niech Pan Radek Buczyński będzie uprzejmy odpowiedzieć, jaki był los ludzi biednych w monarchii? I dlaczego taki los spotkał Joannę d'Arc?
ks. prof. dr hab. Jan Kracik próbował objaśniać. Ale pewnie się nie znał.
Panowie, trochę snu i wody mineralnej... monarcha dzisiaj... w Polsce???
Na przykład nikt im nie odbierał dzieci, dlatego że są biedni. Poza tym mieli ochrone Kościoła czy gildii.
No nie! Toż to ten sam "badacz", co "zdezaktualizował" encyklikę Pascendi JŚ Piusa X. Ale sobie "ałtoryteta" Pan znalazł, nie ma co!
W Rzeczypospolitej od czasu Kazimierza Wielkiego nie było monarchii dziedzicznej, "szlachta" mogła zarówno dokonać wyboru jak i pozbawić tronu króla jeżeli nie dotrzymał pacta conventa. Zwykle przeważały grupy interesów oligarchii magnackich i kupowanie głosów. Nie dostrzegam na naszym polskim przykładzie aby to była szczególnie godna naśladowania forma sprawowania władzy. Niech Pan Radek Buczyński będzie uprzejmy odpowiedzieć, jaki był los ludzi biednych w monarchii? I dlaczego taki los spotkał Joannę d'Arc?
1). Czy to coś zmienia w jego kompetencjach dotyczących faktografii okresów, w których się specjalizuje? 2). Czy jego poglądy mogły spowodować, że kłamał podczas wykładu o św. Joannie D'Arc?
ad 1). Zarówno bieżące wydarzenia jak i źródła można zawsze dobierać, naświetlać i interpretować zgodnie z własnymi preferencjami. Opierając się na żydowskich autorach z epoki obraz wieków średnich, szczególnie Wypraw Krzyżowych jest złośliwą karykaturą. Podobnie, jeśli chodzi o Świętą Inkwizycję. Fałszerstwa propagandy Elżbiety I, jeśli chodzi i stosunek Hiszpanów do Indian są udowodnione. "Męczeństwo" Galileusza to jedna wielka hucpa. "Encyklopedyści" to oszuści i dyletanci. Wielebny Ksiądz Profesor wpisuje się w tą "tradycję". Więcej Panu potrzeba?