Jak to argumentowała?
Nie chciałem wchodzić w dyskusję. Może to niedobrze z mojej strony, ale z jednej strony miałem wrażenie, że ta pani nie zwykła rozmawiać z pacjentem a tylko mówić swoje, po drugie nie chciałem przedłużać wizyty podczas gdy czekają następni a część z nich musi czekać na dworze.
Oczywiście miała na myśli względy sanitarno-epidemiczne, ale - jak zaznaczyła - nie chodzi jej tylko o covid ale ona w ogóle by się brzydziła tak sięgać komuś do buzi. I na zachodzie rozumieją a my nie rozumiemy. Być może to moje zaniedbanie - może należało wytłumaczyć, że nie chodzi o sięganie do buzi, ale już dzieci pierwszokomunijne są (przynajmniej były) uczone odpowiedniego wystawiania języka (co niestety się później nierzadko zaciera). Ale - jak wspomniałem - pani doktor nie robiła (nie po raz pierwszy) wrażenia skłonnej do rozmowy a mi się chciało jak najszybciej już jej gabinet opuścić.
Swoją drogą rozumiem podkład jej frustracji. Takiej poradni jak jej obostrzenia dotknęły najbardziej, zasady czasem absurdalne (babcia z astmą ma przyłbicę, a wymaga się od niej założenia maseczki, "bo procedury"). Natomiast inna rzecz że i poza tym pani doktor jest znana z charakterystycznego podejścia do pacjentów. Nasłuchać się można już podając od niej recepty w aptece. Z drugiej strony trzeba jej oddać, że wielu ludzi uważa, że im pomogła i że się na poważnie nimi przejmuje. To akurat tak jest, że kompetencje (medyczne, nie liturgiczne) i podejście do pacjenta nie zawsze są... Współistniejące

.