3. Gdy autor pisze o tym co sie właściwie dzieje w Kościele po soborze V2 to jest NIESTETY mętny, niejednoznaczny i często jego wywód sprawia na mnie wrażenie modernistycznego
Pamiętam, że odniosłem podobne wrażenie. Brak kropki nad "i" i zajęcie bardziej krytycznego i jednoznacznego stanowiska. Pamiętajmy jednak kiedy książka powstała. Teraz spojrzenie mamy szersze. Owoców jest więcej.
Ten brak kropki nad i to bardzo dobrze rozumiem i przecież i tu na forum on obowiązuje. Część osób ja sedewakantyści dostawili ją z przytupem - moim zdaniem błędnie. Nie brak kropki mi nie przeszkadza - przeszkadza mi udawanie, że ją stawia, zamiast maksymalnie od strony teologicznej naswietlić co się da i wskazać, czego naświetlić nie daje rady. Ta cecha jest jedną z cech modernizmu: każdy próbuje w swej dziedzinie dokonac TOE (theory of everything). Niestety tak się nie da i czasem trzeba sobie powiedzieć: nie rozumiem tego. Dam przykład. Na str. 253. jest zdanie:
"A Kościół ma obowiązek nie tylko utrzymywać zasady, ale również je rozwijać, powściągając ducha nowiości przez ducha zachowawczego,..."
Po pierwsze historycznie jest to wątpliwe i doktrynalnie fałszywe. Historia pokazuje, że doktryna rozwijała się nie tyle z wewnętrznej zasady tylko jako odpór herezjom - czyli z logicznego punktu widzenia, gdyby nie herezje to doktryna by się nie rozwijała (bo po co?), a doktrynalnie błędne, gdyż obowiązek ten jest co najwyżej warunkowy (jako właśnie istniejący w czasie ataków). Ten sympatyczny dodatek o duchach jest błędny dlatego, gdyż Kościół winien kierować się prawdą a prawda nie ma ducha ani nowości ani zachowawczego.
Ale bardzo ciekawie uwypukląną myślą jest - bardzo mi się podobająca - myśl, że człowiek jako istota stworzona nie jest absolutnie w(w scisłym znaczeniu) kreatywny. Brzmi to paradoksalnie, ale rzuca moim zdaniem trafne światło na dzisiejszą kulturę wszelakiej kreatywności - jako "będziecie jako Bóg". Nawet przebiegło mi przez głowę, że to było istotą grzechu pierworodnego.
Ależ z spostrzeganiem złych owoców autor problemów nie ma - ma problem z usytuowaniem ich od strony teologicznej. Zadanie to - zgadzam się - jest bardzo trudne. Pamietajmy jednak, że autor był zawodowym teologiem - zrobił doktorat w wieku w 1927 roku - zatem miał kolosalne mozliwości badawcze. Nie tak jak my: między pracą i rodziną.