Jak celnie zauważył Guido Ceronetti w swym eseju „Drzewa bez bogów”: „Ekologię dlatego czeka porażka, że jej horyzonty myślowe w głębszym sensie niewiele odbiegają od horyzontów myślowych niszczycieli”. Istotą większości działań podejmowanych przez obrońców środowiska jest eliminacja skutków, nie zaś przyczyn, a powody takiego postępowania są prozaiczne i nader przyziemne. Bogdan Kozieł-Salski trafnie podsumował w swym szkicu „Ekologia narodowa” takowe wysiłki pisząc, iż gros współczesnych ekologów zmaga się ze zniszczeniem środowiska, gdyż „(…) godzi to w ich materialne warunki życia, zakłóca ich hedonistyczny, konsumpcyjny styl bytowania. Ale w gruncie rzeczy mają taki sam barbarzyński, niszczycielski stosunek do przyrody jak ludzie odpowiedzialni za niszczenie środowiska”. Wydaje się zatem, że nie sposób upatrywać w takiej, coraz popularniejszej, odmianie ekologii szans na powstrzymanie postępującego wyniszczania przyrody. Może ona doprowadzić do pewnych korekt dominujących trendów, nie sposób jednak spodziewać się jakichś naprawdę znaczących przemian na bazie proponowanych przez nią rozwiązań. Możliwe jest raczej w takim wypadku jedynie spowolnienie negatywnych procesów, jednak biorąc pod uwagę stan środowiska i dominujące względem niego postawy wydaje się, że to stanowczo za mało. Konieczne jest zatem wypracowanie i rozpropagowanie takiego modelu stosunku człowieka do sił przyrody i towarzyszących mu konkretnych rozwiązań, które nie tylko odsuną katastrofę w czasie, ale i zdołają przywrócić równowagę ekosystemu. Ekologia mogąca być rzeczywistą alternatywą wobec dzisiejszej, niszczącej środowisko cywilizacji powinna się charakteryzować zasadami odmiennymi od dotychczasowych. Fundamentem rzeczywistej ochrony przyrody powinien być zupełnie inny stosunek do natury. Światopogląd współczesnej cywilizacji zdominowany jest przez materializm. Następstwem tego jest przekonanie o naturze jako magazynie surowców, z którego można czerpać do woli i bez żadnych ograniczeń. Nowożytność, zachodzące w niej procesy i trendy kulturowe odarły przyrodę z pierwiastka sacrum, jaki charakteryzował stosunek do niej we wszystkich wcześniejszych epokach i systemach religijnych. Sekularyzacja, materializm i wąsko pojmowany scjentyzm sprawiły, że przyroda traktowana jest dzisiaj jak mechanizm, w którym można dokonywać wszelkich manipulacji, nie zaś organizm, którego traktowanie winno być nader ostrożne i rozsądne. Wszystkie religie politeistyczne, niezależnie od stopnia rozwoju materialnego i duchowego ich wyznawców, a także wszelkie wielkie religie monoteistyczne traktowały przyrodę w sposób szczególny. Była ona postrzegana jako dzieło Stworzenia lub emanacja boskich sił. Dlatego też traktowano ją jako wartość samoistną, której należy się szacunek. Nie sposób było pozostawać w zgodzie z powszechnym etosem kulturowym, z zasadami religijnymi, niszcząc jednocześnie bez potrzeby zasoby przyrody. Nie oznacza to oczywiście, że takie przypadki się nie zdarzały, lecz trudno wszak człowiekowi przy zdrowych zmysłach wyobrazić sobie świat idealny, bez skaz i wad. Niemniej jednak takie postawy były albo potępiane, albo dominowały w epokach zamętu, zaburzeń etosu kulturowego i zatracenia równowagi przez daną zbiorowość. Powrót do takiego traktowania natury jest niezbędny, jeśli chcemy poważnie mówić o ochronie przyrody. Dostrzeżenie w przyrodzie pierwiastka sakralnego wydaje się jedynym sposobem na zmianę naszego stosunku wobec niej, na porzucenie postawy eksploatatorskiej i uzurpatorskiej. Takie stanowisko staje się na szczęście coraz bardziej popularne w środowiskach ekologicznych, głównie za sprawą chrześcijańskich (zwłaszcza franciszkańskich) i pogańskich inspiracji a także w wyniku rosnącej popularności tzw. głębokiej ekologii i ekofilozofii. Używając słów prekursora tej ostatniej — Henryka Skolimowskiego, musimy zrozumieć, że świat jest sanktuarium, niezależnie od zróżnicowanych opinii dotyczących sił wyższych uzasadniających takowe przekonanie. Odejście od prymitywnego materializmu pozwoli na zmianę optyki dotyczącej postrzegania przyrody, pozwoli na powrót do postawy, którą Philippe Saint Marc wyraża następująco: „Człowiek ma być strażnikiem, nie właścicielem przyrody (…) Jakim prawem twór niszczy dzieło Stwórcy?”.
Co Pan o tym myśli?
" przyroda traktowana jest dzisiaj jak mechanizm, w którym można dokonywać wszelkich manipulacji, nie zaś organizm, którego traktowanie winno być nader ostrożne i rozsądne"
"Bogdan Kozieł-Salski trafnie podsumował w swym szkicu „Ekologia narodowa” takowe wysiłki pisząc, iż gros współczesnych ekologów zmaga się ze zniszczeniem środowiska, gdyż „(…) godzi to w ich materialne warunki życia, zakłóca ich hedonistyczny, konsumpcyjny styl bytowania. Ale w gruncie rzeczy mają taki sam barbarzyński, niszczycielski stosunek do przyrody jak ludzie odpowiedzialni za niszczenie środowiska”
"Wszystkie religie politeistyczne, niezależnie od stopnia rozwoju materialnego i duchowego ich wyznawców, a także wszelkie wielkie religie monoteistyczne traktowały przyrodę w sposób szczególny. Była ona postrzegana jako dzieło Stworzenia lub emanacja boskich sił."
"musimy zrozumieć, że świat jest sanktuarium, niezależnie od zróżnicowanych opinii dotyczących sił wyższych uzasadniających takowe przekonanie."
"Takie stanowisko (że świat to sanktuarium) staje się na szczęście coraz bardziej popularne w środowiskach ekologicznych, głównie za sprawą chrześcijańskich (zwłaszcza franciszkańskich) i pogańskich inspiracji, a także w wyniku rosnącej popularności tzw. głębokiej ekologii i ekofilozofii"
'„Człowiek ma być strażnikiem, nie właścicielem przyrody (…) Jakim prawem twór niszczy dzieło Stwórcy?”.' -
"Stosunek do przyrody wydaje się zatem być miarą przywiązania do ojczyzny, szacunku dla niej, zakorzenienia w krajobrazie i w zamieszkującej go wspólnocie. Szacunek dla przyrody jest pochodną szacunku wobec domu własnego, domostw współbraci, wobec pamięci o przodkach. Nie sposób wyobrazić sobie autentycznego patrioty zubażającego przyrodniczą substancję ojczyzny..."
Osobiście zauważyłem kilka lat temu że współczesna niby to prawica niby konserwatywna (jakieś korwinoidy i brazileros spod znaku TFP, Niemcy i Żydzi spod znaku FSSPX) jeśli chodzi o przyrodę i środowisko życia człowieka to są w tym samym miejscu co autorzy Miasto-Masa-Maszyna.
Wielu spośród dawniejszych zachowawców należałoby tymczasem uznać za prekursorów współczesnych ruchów ekologicznych. Wprawdzie ochroną środowiska zajmowali się oni tylko sporadycznie; ten problem został z całą mocą dostrzeżony dopiero około dwudziestu lat temu, natomiast bardzo intensywnie sprzeciwiali się tworzeniu modelu nowoczesnego, scentralizowanego społeczeństwa, którego głównym celem jest bezwzględny wzrost gospodarczy. A więc tego modelu, przeciwko któremu buntują się współcześni ekolodzy. Mówiąc językiem „Zielonych”, bronili opartej na tradycji jakości życia przed ślepym dążeniem do powiększania jedynie jego standardu, a także przed dążeniem do społeczeństwa ukształtowanego według jedynie słusznych, „naukowych” koncepcji. Pierwotnie zachowawcza krytyka trafiała zresztą również w absolutyzm, który prezentował tę samą oświeceniową postawę, tyle że w monarszym kostiumie. I tak jeden z prekursorów konserwatyzmu, żyjący w osiemnastym wieku Justus Moser, krytykował machinę biurokratyczną, która chciałaby wszystko sprowadzić do najprostszych zasad i tym samym pozbawić wspólnoty lokalne bogactwa ich różnorodności. W dziewiętnastym i pierwszej połowie dwudziestego wieku Moser znalazł licznych kontynuatorów. Przeciwstawiali się oni powszechnej chęci rzekomo naukowego „uporządkowania” świata, z szacunkiem odnosili się do przeszłości, a ludzkość była dla nich wspólnotą nie tylko jednostek sobie współczesnych, ale również dawnych i przyszłych generacji. Uważając, że zakorzenienie w tradycji nadaje życiu człowieka niezastąpioną wartość, dostrzegali płynące z gwałtownego uprzemysłowienia niebezpieczeństwo przerwania ciągłości kultury i bezwzględnej uniformizacji. Bardzo krytycznie byli nastawieni do nieuchronnej w systemie liberalnego kapitalizmu centralizacji i atomizacji społeczeństwa, których skutkiem będzie bezwzględna tyrania większości nad jednostką oraz do postępującego zanikania sacrum w życiu człowieka. Stąd ich poszanowanie dla religii, rodziny, różnorodnych tradycji poszczególnych grup etnicznych i społecznych. W konserwatywnej publicystyce pojawiają się też teksty dotyczące dewastacji środowiska naturalnego. Krytykuje się w nich ciągły wzrost wielkich miast, które swoim mieszkańcom nie mogą już zapewnić godnych warunków życia, opisywane jest też przerażające spustoszenie do niedawna słabo zaludnionych terenów, na których budowane są niszczące przyrodę zakłady przemysłowe. Tego rodzaju wrażliwość na problemy ekologiczne zachowawczy publicyści wykazywali około stu lat temu! Nie budzi zatem zdziwienia fakt, iż posiadający tego rodzaju zaplecze ideowe niemiecki, konserwatywny chadek, Herbert Gruhl, stał się jednym z twórców ruchu ekologicznego i partii „Zielonych”. Dostrzegł on, że obecnie zagrożone jest nie tylko kulturowe oblicze ludzkości, ale wręcz jej fizyczne istnienie, gdyż produkcja przemysłowa nieustannie wzrasta, a nieodnawialne surowce kurczą się coraz szybciej. Właśnie jako konserwatysta Gruhl domagał się respektowania prawa przyszłych pokoleń do korzystania z bogactw planety, na której żyjemy. „Ziemię pożyczyliśmy tylko od swoich dzieci” – to jakże konserwatywne stwierdzenie stało się hasłem wyborczym „Zielonych”. Niestety, wśród ludzi, którzy sami siebie nazywają konserwatystami, Herbert Gruhl znalazł tylko niewielki odzew. W powojennej Europie doszło bowiem do zjawiska nazywania zamianą stanowisk pomiędzy zachowawcami a zwolennikami postępu. Można wręcz stwierdzić, że słowo „konserwatysta” zmieniło swój sens. Wiele spośród wartości bronionych przez dawnych zachowawców przestało istnieć, a konserwatystami poczuli się obrońcy stanu rzeczy stworzonego przez liberalizm gospodarczy. Mechanizmy rynku i postęp zajęły w ich ideologii miejsce wizji harmonijnego organizmu społecznego, poszanowania tradycji i sceptycyzmu co do możliwości człowieka. Doktryna tego nowego konserwatyzmu jest zatem prostą kontynuacją postawy, która dawni zachowawcy ostro zwalczali. Z drugiej strony liczni lewicowi zwolennicy postępu zaczęli się przesuwać na tradycyjnie konserwatywne pozycje, gdyż stwierdzili, że propagowany niegdyś przez lewicę ciągły wzrost gospodarczy prowadzi do obniżenia jakości życia większości ludzi oraz prowadzi do koncentracji władzy i majątku w rękach wąskich elit. Trzeba przyznać, że sytuacja ruchów ekologicznych stała się dość absurdalna. Liczni Zieloni, używając typowo progresywnej rewolucyjnej frazeologii, niejednokrotnie nawet powołując się na marksizm bronią bardzo konserwatywnych wartości.