Jeśli chodzi o szkotyzm, [...] 1. Wcielenie miałoby miejsce niezależnie od grzechu, 2. Grzech aniołów polegał na zazdrości, bo mieli zobaczyć Jezusa i Maryję i miało im to się nie spodobać.
Jeśli chodzi o wpływ szkotyzmu, a przede wszystkim nominalizmu, na morlaność: odejście od cnót w stronę prawa, zmiana spojrzenia na wolność (teraz wolny to zupełnie niezdeterminowany, podczas gdy wcześniej to człowiek cnotliwy, w łasce, z darami Ducha Świętego - czyli mający silną skłonność do dobra - był traktowany jako wolny) i temu podobne procesy XV i XVI wieku, rzeczy, które doprowadziły do powstawania tzn. "moralności podręczników", zwrot w stronę kazuistyki. Do tego zaś był poniekąd słuszny wstręt wielu teologów XIX i XX wieku. Zajmował się tym o. Pinkaers, niedawno dominikanie przetłumaczyli jedną z jego książek: https://sklep.iderepublica.pl/produkt/618/
[...] spotkałem się z opinią jednego z moich profesorów (w czasie obecnych studiów), że gdyby Luter zajął się Tomaszem, nie byłoby jego reformacji.
"Dzień po dniu, podczas każdej Mszy Świętej, [Pan Jezus] powraca z tych wiecznych, bezgranicznych, pozbawionych przestrzeni i czasu królestw, ukrywa swoje ciało, duszę i Bóstwo pod postaciami chleba i wina, zostaje ofiarowany w ofierze eucharystycznej, w Komunii karmi nasze dusze, a następnie ponownie wchodzi do swojego wiecznego sanktuarium. W ten sposób każda Msza Święta jest jakby odnowieniem Wcielenia i wejściem do nieba. Komunia jest obrazem człowieka stworzonego przez Boga w Osobie Boskiego Syna, zjednoczonego z każdą duszą, która go przyjmuje, a święta Wcielenia i Narodzin Chrystusa przenikają się ze świętami Eucharystii we wszystkich liturgiach Kościoła".
Apropos luteranizmu - cytuję Pana drugi cytat z książki o Mszy św Marcina z Kohem:Cytat: Mainchin w Lutego 02, 2023, 12:24:49 pm"Dzień po dniu, podczas każdej Mszy Świętej, [Pan Jezus] powraca z tych wiecznych, bezgranicznych, pozbawionych przestrzeni i czasu królestw, ukrywa swoje ciało, duszę i Bóstwo pod postaciami chleba i wina, zostaje ofiarowany w ofierze eucharystycznej, w Komunii karmi nasze dusze, a następnie ponownie wchodzi do swojego wiecznego sanktuarium. W ten sposób każda Msza Święta jest jakby odnowieniem Wcielenia i wejściem do nieba. Komunia jest obrazem człowieka stworzonego przez Boga w Osobie Boskiego Syna, zjednoczonego z każdą duszą, która go przyjmuje, a święta Wcielenia i Narodzin Chrystusa przenikają się ze świętami Eucharystii we wszystkich liturgiach Kościoła".Chodzi o słowa "a następnie ponownie wchodzi do swojego wiecznego sanktuarium".Czy to nie protestantyzm, który ma uważać obecność Pana Jezusa w hostii św tylko przez chwilę? W naszej wierze jest w niej tyle czasu, ile ona sama istnieje, o ile dobrze wiem.
No to jak to zrozumieć, żeby było po katolicku? Ma Pan jakiś pomysł? Ja mam, ale ciekawy jestem, jakby Pan pokazał, że to twierdzenie jest ortodoksyjne.
Wracając do pytania - nie mam pojęcia. Jako wierny spodziewam się że będą mi wykładać wiarę w sposób ortodoksyjny i prosty a nie karkołomny. Wierny potrzebuje poczucia, że stoi na pewnym gruncie a nie na trzęsawisku nawet takim z asekuracją. Podejrzewam, że to teologowie popisują się między sobą swoimi umiejętnościami. Czy tak to zaplanował Pan nasz Jezus albo czy tak właśnie prowadzi Duch święty? Pytam tylko bo może nie zdaję sobie z czegoś sprawy. Schodząc na ziemię - wiemy że im coś bardziej pogmatwane tym bardziej podejrzane o bycie gruntem do jakichś ciemnych spraw (jakieś przysłowie jest o mętnej wodzie).
Rozumiem, że te cnoty to tomizm a prawo to szkotyzm (?) Osobiście wolę cnoty bo tu jest to uwielbienie Boga. Jeśli prawo wypiera takie podejście to mamy jakiś legalizm i banie się Boga bez wielbienia go - jak gdzieś czytałem o szatanach "wierzą i drżą".
Panie Trusru - bardzo dobrze że pan szuka, to piękny okres młodej wiary która spragniona wiedzy pobudza do ustawicznego karmienia się wiedzą. Przestrzegam jednak przed braniem pierwszych ludzi z brzegu. U nas Guz zdobył popularność dzięki wysiłkom skargistów i służy do nawalanki w niemiecki kościół. W rzeczywistości zaś podawanie za wzór tego mąciciela naraża na śmieszność.
Cytat: Filip S w Lutego 10, 2023, 19:06:35 pmNajlepiej nie słuchać/czytać co (współcześni). Zamiast tego lepiej sięgać po liturgiczne opracowania przedsoborowe wierne Tradycji,Właśnie podał pan piusacki przepis na uwiąd umysłowy.
Najlepiej nie słuchać/czytać co (współcześni). Zamiast tego lepiej sięgać po liturgiczne opracowania przedsoborowe wierne Tradycji,
Jednak x. T. Guz - profesor filozofii i magister teologii - który, jak mówi, systemowo rozpracował/rozpracowuje filozofię marksistowską (badając źródła marksizmu doszedł do heglizmu a badając ten - do źródłowych tekstów Lutra) twierdzi że w luterańskim panteizmie (o ile czegoś nie mieszam teraz) pod tymi samymi słowami, jakich my używamy ws wiary, kryją się zupełnie inne pojęcia. Co konkretnie, spróbuję dać przykład. Otóż z tego co pamiętam samo pojęcie Boga. Dla nich (nie wiem czy dla wszystkich, może opierał się na konkretnych pismach Lutra) Bóg jest procesem i wciąż się zmienia. I na dokładkę to ludzie (jako części Boga) mają Bogu uświadomić że jest Bogiem bo sam tego jeszcze nie wie. I znamienne słowa "zanim Bóg stał się Bogiem musiał najpierw stać się diabłem". To i podobne - jest wiele wykładów na ten temat - tutaj znalazłem 2-minutowy fragment.No to teraz jednak jest wątpliwość do kogo się modli ten czy tamten. Ten komentarz Lutra, o którym wspomina x. Guz, prawdop. został celowo zapomniany i zdaje się że spadkobiercy Lutra trochę tam posprzątali po samym Lutrze a dzisiejsi luteranie czy protestanci nawet nie wiedzieli co ich "założyciel" nawywijał dopóki x. Guz nie dotarł do tych źródeł głęboko ukrytych w RFN.
Uwaga, ten model tak ma, że po pijaku robi się agresywny
Nie znam ks. prof. Guza, jest on ostatnio gwiazdą w jakichś czy to tradycjonalistycznych, czy konserwatywnych grupach, ja nie potrafię się do niego odnieść, a też nie chcę wchodzić w dyskusje na tematy, którymi on się zajmuje. Wolę św. Tomasza, klasyczny tomizm, teologię katolicką jako taką, a nie wchodzenie w luteranizm, albo szerzej protestantyzm, heglizm etc.
Jeśli chodzi o Lutra, o ile wiem, dzieła wszystkie są wydane i dostępne, nie wiem, czy coś było ukrywane, szczerze mówiąc wątpię, ale tu mogę czegoś nie wiedzieć. Nigdy się nie spotkałem z tekstami Lutra mówiącymi, że Bóg i diabeł to ta sama osoba, albo podobnymi, które przytacza ks. Guz. Wydaje mi się, że po pierwsze koniecznie trzeba podać źródło, kontekst, i co heretyk miał na myśli. Generalnie do wszystkich takiego typu wypowiedzi trzeba dawać ścisłe przypisy z powodu zwykłej uczciwości intelektualnej.
Poglądy filozoficzne, które Pan przytoczył: "Dla nich (nie wiem czy dla wszystkich, może opierał się na konkretnych pismach Lutra) Bóg jest procesem i wciąż się zmienia. I na dokładkę to ludzie (jako części Boga) mają Bogu uświadomić że jest Bogiem bo sam tego jeszcze nie wie." m wspomniał Pan także o luterańskim panteizmie: to wszystko to moim zdaniem bardziej Hegel niż Luter. Teza, że Bóg musiał najpierw stać się diabłem, żeby stać się Bogiem, też wydaje mi się bardziej heglowska niż luterańska. Heglizm kosztem zasady niesprzeczności podkreśla zasadę tożsamości. Choć sam Hegel nie używał tego skrótu, to jednak wyraża on trafnie jego myśl: teza + antyteza = synteza. Jeśli przeniesie się to na teologię: Bóg spaja się z nie-Bogiem i dopiero potem jest jakiś wyższy stan, samouświadomienie etc. U Lutra są pewne podstawy do wyciągania wniosków, że jakby zawieszał zasadę niesprzeczności, nie wiem, czy w przypadku Boga, ale bardziej ludzi: człowiek usprawiedliwiony dla Lutra to "zarówno święty i grzesznik", ale tego nie rozumie się na zasadzie, że ma naturę grzeszną, osłabioną grzechem, tylko cały czas jest w stanie grzechu śmiertelnego. Natura ludzka jest tu zniszczona przez grzech pierworodny, nie jest do naprawy. To na czym polega ta sprawiedliwość? Jest to jakby zewnętrzna "czapa", dodatek, który jednak nie jest w stanie naprawdę uświęcić natury ludzkiej. Ta czapa to Chrystus. Jak dla nas albo ktoś jest w grzechu, albo w łasce uświęcającej, łaska naprawdę oczyszcza, uświęca, uszlachetnia naturę ludzką, nie jest tylko pokrywą na czymś zepsutym, ale tym co wewnętrznie umacnia coś zranionego. Konsekwencją powyższej nauki Lutra jest jego zdanie "„Bądź grzesznikiem, grzesz mocno (esto peccator et pecca fortiter), ale wierz i raduj się tym bardziej w Chrystusie, zwycięzcy grzechu, śmierci i świata” („Briefe, Sendschreiben und Bedenken”, ed. De Wette, II, s.37 – Cf. op. cit., s. 439). Jak mówię, wątpię, żeby Luter mówił, że Bóg i zły duch to ten sam byt. Jeśli rzeczywiście użył takich słów, to trzeba zwrócić uwagę na kontekst, co chciał powiedzieć. Przykład, który przychodzi mi do głowy, nie wiem, czy Luter to mówił, ale podaję go, żeby zniuansować: Jezus mówi "Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy". Nazwa diabeł oznacza tego, który wprowadza podział. Jezus wprowadza podział, wniosek jest wiadomy. Jest różnica między takim wnioskowaniem, a tezą, że Jezus i Belzebub to to samo. W 2 Kor można znaleźć słowa: "jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem", Luter to znał i wątpię, żeby mówił, że ta sama osoba.
Jak piszę, wszystkie tego typu wypowiedzi domagają się tekstu i kontekstu. Inaczej wytaczamy potężne działa apologetyczne, ładujemy w nie proch i bomby, nastawiamy i strzelamy tam, gdzie nic nie było: powiemy luteranom - wasz herezjarcha mówi, że diabeł i Bóg to jedno, a oni zaśmieją nam się w twarz i pokażą teksty, które wprost to odrzucają. Dlatego myślę, że błędy trzeba bardzo precyzyjnie zdefiniować, żeby potem je zwalczać. Chyba tu potrzeba kogoś, kogo można porównać do chirurga, niż do drwala. Co do rozumienia terminów, to nie dotyczy tylko heretyków, zrozumienie w jakim sensie autor używa danych słów, na jakiej zasadzie, jest konieczne dla nas wszystkich, jest to konieczne zwłaszcza w pracy naukowej, ale też w różnych dyskusjach. Błogosławionego dnia dla Pana i Pana Rodziny
Panie Mainchin diabolos to po grecku oszczerca
opinią jednego z moich profesorów (w czasie obecnych studiów), że gdyby Luter zajął się Tomaszem, nie byłoby jego reformacji.