Polska prowincja dominikanów przechodzi właśnie swoje katharsis. Zakonnicy przyznają, że niewystarczająco wsparli osoby skrzywdzone w latach 1996-2000 we wrocławskim duszpasterstwie akademickim. Chcą wyjaśnienia sprawy do końca. „W sposób jak najbardziej jawny i możliwie szybki” – jak oświadczył prowincjał Paweł Kozacki OP.Przejrzystość wymaga jednak stanięcia w pełnej prawdzie i uczynienia tego z własnej woli. Nie dzieje się ani jedno, ani drugie. Władze prowincji polskiej nie mówią wszystkiego, co już wiedzą. A cień na deklaracjach o samooczyszczeniu kładzie chronologia.Okazuje się, że 2 marca br., pięć dni przed publiczną deklaracją ojców dominikanów o chęci wyjaśnienia sprawy ojca Pawła M., do prokuratury trafiła nowa – nieprzedawniona – sprawa kobiety skrzywdzonej przez tego zakonnika. Do czynów doszło wedle identycznego schematu przemocy duchowo-seksualnej, jak przed laty we Wrocławiu. Tym razem osobą skrzywdzoną jest siostra zakonna.
Wie Pan, akurat takie rzeczy - mix wykoślawionego, gnostycyzującego pseudo-mistycyzmu ze seksem - to regularnie powracały w dziejach Kościoła, w tym np. w XVII wieku w Hiszpanii (https://en.wikipedia.org/wiki/Alumbrados), wcześniej w średniowieczu itd. Oczywiście Kościół z tym walczył, ale to też nie było tak, że w pięć minut, czasami ciągnęło się to przez dekady.
bardziej kojarzy mi się to z przypadkiem księdza Marciala Maciela który o ile dobrze pamiętam przekonywał kobiety m.in że papież Pius XII udzielił mu specjalnego indultu na legalny handjob a ich obowiązkiem jest go w ten sposób zaspokajać.
Historia zboczeńca w habicie czy historia krycia zboczeńca?
Zboczeńcy będą się trafiać zawsze. Tu chyba idzie o krycie lub zaniechanie wielebnych przełożonych i całej wierchuszki zakonnej.
W niedzielę, 25 września w Warszawie odbył się 38. PZU Maraton Warszawski. Wśród ponad sześciu tysięcy biegaczy było dziewięciu dominikanów na czele z prowincjałem ojcem Pawłem Kozackim. Bracia postanowili uczcić w ten sposób Jubileusz swojego zakonu.Prowincjałowi towarzyszyli ojcowie: Paweł Maliński, Rafał Jereczek, Marcin Jeleń, Patryk Zakrzewski i Maciej Kosiec, którzy tak jak ojciec Kozacki uczestniczyli już wcześniej w biegach maratońskich. Ojcowie: Mirosław Pilśniak, Tomasz Rojek i Stanisław Nowak pokonali ten dystans po raz pierwszy.Uczestnicy maratonu wystartowali o godzinie 9 sprzed budynków Uniwersytetu Warszawskiego na Krakowskim Przedmieściu. Ponad czterdziestodwukilometrowy dystans kończył się na Wybrzeżu Gdańskim. Bracia dobiegli tam po 5 godzinach i 12 minutach – wspólnie przekraczając metę.Gratulujemy! Mamy nadzieję, że to nie ostatni taki bieg.
Pamietaja panstwo slynna sprawe siostr Betanek? Tam tez byl zakonnik, ktory praktykowal polozenie sie, a po tych praktykach siostra przelozona miala az prywatne natchnienia Ducha Swietego.
Który to ojciec Paweł?
Niedługo po kolacji znalazłem się w jego pokoju. Kazał mi usiąść naprzeciw siebie i chwycił mnie za dłonie. Prosił, by Duch Święty zszedł do nas. Mruczał pod nosem, w czym rozpoznałem glosolalia, czyli „dar języków” znany mi już skądinąd z jakichś spotkań katolickiej Odnowy charyzmatycznej.
Uważałem Pawła za autorytet duchowy, choć dziwiło mnie nieco, że między kolejnymi spotkaniami zlecał mi czytanie poradników psychologicznych autorstwa ewangelikalnych kaznodziejów (na początku lat 90. w księgarniach pojawił się wysyp tej – dość tandetnej, pseudoteologicznej i pseudopsychologicznej – literatury). Nigdy w rozmowach ze mną nie odnosił się do dominikańskiej filozofii czy teologii uprawianej od wieków przez wybitne postaci Zakonu Kaznodziejskiego. Nie słyszałem od niego nic na temat św. Tomasza z Akwinu czy Mistrza Eckharta. Mówił za to dużo o „uzdrawianiu zranionych uczuć” czy „reperowaniu dziecięcych traum” oraz szukaniu w sobie „zranionego dziecka”. Uważał, że można je odkrywać i leczyć z pomocą gorliwej modlitwy charyzmatycznej. Praktykował ją konsekwentnie w indywidualnych spotkaniach ze mną. Trwały one godzinę, dwie, często przechodziły w spowiedź.Opowiadał mi przy tym nieco o swoim życiu, m.in. o przemocy fizycznej i psychicznej, jakiej doznał od własnego ojca, czy o zmarłym we wczesnym dzieciństwie bracie. W ten sposób stawałem się coraz bardziej od niego zależny, bo uważałem za nieobojętne, że ktoś taki dzieli się ze mną intymnymi sekretami. Nie miałem pojęcia, że on nie chciał być mi wcale towarzyszem na duchowej drodze, lecz raczej przewodnikiem – „guru”, który naprawdę wierzył, iż słyszy w sobie „głos Ducha Świętego”, by móc dawać konkretne wskazówki życiowe innym. Twierdził otwarcie, że bez tych wskazówek nie będą w stanie otworzyć się na zbawcze działanie Boga i w związku z tym wystawię się na niebezpieczne działania złych duchów (demonologiczne motywy pojawiały się często w jego wypowiedziach i radach).
Na dalszych etapach naszej znajomości Paweł dopuszczał do modlitewnych spotkań ze mną także inne osoby. Grupa modliła się nade mną „językami”, ale od pewnego momentu uczestniczką tych modlitewnych seansów była również pewna około czterdziestoletnia „pani po przejściach” (przypominam sobie mgliście, że chyba pozostawała skłócona wtedy z mężem i samotnie wychowywała dziecko). Uznawano ją w grupie za „prorokinię”. W czasie modlitwy przychodziły jej do głowy różne obrazy (od abstrakcyjnych „wihajsterków” do nieco bardziej „narracyjnych” przedstawień). Paweł uważał, że ma dar tłumaczenia tych „proroctw”. Na ich podstawie zlecał wykonywanie różnych czynności.
Na indywidualnych, a nawet na grupowych modlitwach Paweł zaczął prosić Boga o odsłanianie grzechów, które na różnych osobach miały ciążyć od pokoleń (chodziło o sytuacje, gdy jakiś pradziadek czy babcia pewnej osoby popełnili w przeszłości coś bardzo niegodziwego; Maliński wierzył, że nawet po wielu pokoleniach takie przypadki umożliwiały działanie szatana w życiu potomków tamtych dawnych przestępców). To tropienie demonów przeszłości w teraźniejszości na pewno musiało być dostrzeżone przez ludzi z zewnątrz, także przez samych dominikanów. Być może nie widzieli w tym nic szczególnego (w końcu dopiero po wielu latach Kościół w Polsce zakazał „spowiedzi międzypokoleniowych” i tym podobnych praktyk). Pewnie dlatego Paweł mógł coraz bardziej rozszerzać swoją działalność. Pamiętam, że mniej więcej w połowie lat 90. przyjechał prowadzić rekolekcje w kościele na warszawskich Bielanach. Odprawiał mszę, którą przerywał raz po raz charyzmatycznymi modlitwami, prowadzonymi wraz z przywiezioną przez siebie z Poznania grupą akolitów. Niektórzy ludzie padali omdleni, inni drżeli niczym ja podczas egzorcyzmów w podpoznańskiej plebanii, inni jeszcze darli się w niebogłosy.
W końcu to właśnie dominikanie zaczęli od lat 70. (najpierw w Krakowie, a potem w Poznaniu) wprowadzać duchowość charyzmatyczną. Wiadomo też, że już w latach 80. w grupach charyzmatycznych działających w duszpasterstwach dominikańskich dochodziło do niepokojących ekscesów. W Krakowie interweniował ponoć w tej sprawie kard. Franciszek Macharski. Bardzo dziś chciałbym wiedzieć, jak doszło do tego, że polscy dominikanie – mimo swej wielowiekowej intelektualnej tradycji – godzili tę tradycję z duchowością charyzmatyczną.
Na początku przebiegało wedle takiego samego schematu, jaki znałem od lat: przyzywanie Ducha Świętego, glosolalia, prośba o proroctwa. Po chwili Paweł kazał mi jednak uklęknąć pośrodku modlitewnego kręgu. Wciąż słyszałem „modlitwę językami” i frazę „przyjdź Duchu Święty”. W pewnym momencie jedna z uczestniczek podbiegła do mnie i uderzyła mnie w twarz. Zaczęła wrzeszczeć: „Skurwysynu, po coś tu przylazł?!”. Inne dziewczęta też okładały mnie pięściami po plecach, wykrzykując słowa modlitw na przemian z wulgaryzmami. Tłukły mnie i policzkowały. Byłem kompletnie zdezorientowany. Nie wiedziałem co robić: oddać tym pogrążonym w amoku kobietom razy? Krzyczeć? Spojrzałem na Pawła. Stał w kącie, patrzył na mnie pełnymi jakiegoś triumfu oczyma i… chichotał. Zachęcał kobiety, by dalej „wyrzucały szatana” ze mnie.