Forum Krzyż
Traditio => Katolicki punkt widzenia => Wątek zaczęty przez: Darek w Sierpnia 22, 2016, 12:59:09 pm
-
Czy zauważyli państwo że kiedyś (w sumie nie tak dawno temu) przed latami sześćdziesiątym XX wieku Naszej Ery, choć nie było takiego parcia na charyzmatyków a urząd nauczycielski Kościoła Świętego o wiele dokładniej i roztropniej badał wszystkie tego typu sprawy pod kątem teologicznym, filozoficznym, zgodności z świętą wiarą Katolicką oraz zdrowia psychicznego i poczytalności a także prawdomówności to mistycy i doświadczenia mistyczne były znacznie powszechniejsze? Nie chodzi tylko o osoby tego głównie znane jak np. Św. Bernadetta Soubirous, Św. Ojciec Pio czy Sb. Łucja dos Santos ale także Ci znani głownie z innej działalności jak np. Św. Jan Maria Vianney, Św. Jan Bosko czy Św. Maksymilian Kolbe. Jak myślicie cym było to spowodowane? Zapraszam do dyskusji.
-
A to się w ogóle da policzyć?
-
A to się w ogóle da policzyć?
Ciężko ale jak czytam o czasach naszych dziadków i wcześniejszych to mam wrażenie że spotkanie Świętego który miał potężną siłę modlitwy i dary łaski a jednocześnie dbali o godność świątyni i liturgii Świętej oraz żyli skromnie, cicho i pobożnie a także z zgodą z Św. wiarą Katolicką a nie jak dzisiejsi "charyzmatycy" którzy lubią występować na scenie i stadionach oraz zachęcają do klaskania w rączki i tańce "uwielbienia".Oczywiście i wtedy zdarzały się fałszywe "objawienia" np. Marii Franciszki Kozłowskiej. Kiedyś widziałem obraz księdza odprawiającego Tridentine a przed nim wizerunek "Matki Boskiej" z rogami oraz takim atrybutem "dzieciątko" zastanawiałem się co to miało oznaczać? Myślałem może że to wynik jakiegoś błędu w tłumaczeniu jak np. z rogami Św. Mojżesza albo jakiś protestancki obraza krytykujący Ofiarę Mszy Świętej oraz kult NMP. Okazało się że pochodzi z fresku z kościoła Katolickiego przedstawia następującą historie: kiedyś w jakiejś miejscowości miało miejsce rzekome "objawienie" "Matki Bożej" nie było jakiś wielkich zastrzeżeń doktrynalnych ale Kościół w Swojej Mądrości postanowił dokładnie rozpatrzeć sprawę polecono aby odprawić tam Przenajświętszą ofiarę Mszy Św. a aby "wizjoner" polecił "Matce Bożej" uklęknąć przed Panem Jezusem Eucharystycznym w czasie podniesienia zjawa nie uczyniła tego więc było od razu wiadome kto się tam ukazywał-Szatan. Ciekawe co jak by przeprowadzić taki test w Međugorje?
-
P.S. Tu cytat o S.B. Alojzym Kosibie "Nie wiem, czy dałoby się policzyć te wszystkie jego koronki, wyszeptane podczas długich wędrówek kwestarza, te z płaczem odmawiane Litanie do Pana Jezusa Miłosiernego w kaplicy, te wszystkie akty strzeliste: „O mój Jezu, miłosierdzia!”– powtarzane przy każdej okazji. A miał niemały wpływ na Serce Jezusa Miłosiernego, skoro tyle łask wyprosił już za życia. Jego modlitwom polecano przeróżne sprawy i troski, tak klasztorne, jak i dobrodziejów klasztoru, stroskanych, cierpiących i chorych. On gromadził to wszystko, szedł przed Cudowny wizerunek Pana Jezusa Miłosiernego, znajdującego się w krużganku klasztornym, klękał, prosił i jęczał. Nieraz do tej modlitwy wciągał i nas nowicjuszy, te świeże latorośle zakonu, ufając, że tylu głosów musi Pan Bóg wysłuchać. I Pan Bóg wysłuchiwał. Wdzięczni wierni wychwalali Miłosierdzie Boże i serdecznie dziękowali Bratu Alojzemu."
-
Sprawa br. Kosiby OFM utknęła chyba w martwym punkcie. Wg mnie jest to efekt dawniejszego traktowania braci zakonnych jak zakonników 2 kategorii, półksięży, którzy byli za biedni lub za głupi by iść do seminarium. Sam spotkałem się z takim traktowaniem braci w latach 80tych gdy byłem w oblackim niższym seminarium. We wyższym było już w zasadzie normalnie.
-
No cóż, były nawet podręczniki 'teologii mistycznej' (ks. Semenenko, choćby) i cała masa ludzi, zwanych 'mistykami', niedawno widziałem opasłe tomiszcze dotyczące samych tylko 'polskich mistyków'. W tym kontekście można zadać pytanie: czy integralną częścią bycia 'mistykiem' jest doświadczenie objawień / wizji o charakterze 'nadprzyrodzonym'; a więc czy z definicji jeśli ktoś czegoś takiego nie doświadczył, nie rozlało się w nim światło, nie zszedł do niego święty z obrazu itd., to nie jest mistykiem, nawet jeśli od 50 lat żyje w ascezie, medytuje itd.?
Z drugiej strony, w dawnych czasach było też sporo historii o nadprzyrodzonych (ale czy 'mistycznych'?) przeżycia, które to historie brzmią, ekhm, trochę mało legitnie. Mam tu pod ręką zbiorek opowieści jezuickich z czasów baroku, gdzie np. są historie tego rodzaju, że jakiś szlachcic urągał jezuitom i św. Ignacemu Loyoli, to św. Ignacy wszedł mu przez okno na kwadrat i wypłacił mu świętą ręką takiego liścia, że chłopu ślad na gębie pozostał przez tydzień. Zresztą, nie nawrócił się i potem umarł podle.
-
Mistyka (życie mistyczne) - głębokie życie duchowe, prowadzące do zjednoczenia z Bogiem, doświadczenia obecności Boga we własnym wnętrzu. (...)
Prawdziwa mistyka nie jest niczym innym jak tylko pełnym rozwojem życia w łasce uświęcającej, cnotach teologalnych i darach Ducha Świętego. Czysta wiara udoskonalona darami Ducha Świętego prowadzi nie tylko do głębszego poznania prawd wiary, ale jest doświadczeniem bezpośrednim obecności Boga we wnętrzu osoby ludzkiej. Mistyka nie oznacza zjawisk nadzwyczajnych (np. wizje, ekstazy, objawienia), których szukanie jest "złudzeniem" autentycznego życia duchowego.
Ks. Stanisław Urbański, Mistyczny świat ducha, Warszawa 2000, s. 182
-
Mam tu pod ręką zbiorek opowieści jezuickich z czasów baroku, gdzie np. są historie tego rodzaju, że jakiś szlachcic urągał jezuitom i św. Ignacemu Loyoli, to św. Ignacy wszedł mu przez okno na kwadrat i wypłacił mu świętą ręką takiego liścia, że chłopu ślad na gębie pozostał przez tydzień. Zresztą, nie nawrócił się i potem umarł podle.
To w końcu to był chłop czy szlachcic? :P
-
Ano, dokładnie to było tak:
***
Przy dworze książęcia Ostrowskiego Konstantyna był niejaki Przylicki, który po śmierci książęcia wiele kalumnij prawił przeciwko s. Ignacemu i jego zakonowi, ale nie cierpiał mu tego święty długo.
Albowiem nocy jednej, która nadzwyczaj pogodniejsza była, widzi kalumnijator przez okno wchodzącego świętego Ignacego i mówiącego:
- A znasz mnie? Jam jest Ignacy. Pytam cię o racyą, z jakiej zakon mój takiemi obelgami, kalumnijami szpecisz.
Co mówiąc, tak straszny wyciął mu policzek, że wszystkie palce na bluźnierskiej gębie zostały, które przez kilka dni znaczne były, który policzek dawszy, przydał święty:
- Popraw języka i obyczajów, czego jeżeli nie uczynisz, wiedz, że mizerną zginiesz śmiercią.
Ale zły i zajadły człek nie tylko nie ukrócił szarpiącego honor języka, ale go jeszcze bardziej wysforował. Niedługo mu to dysymulowano. Zwadziwszy się bowiem z Władysławem Stadnickiem, gdy się do pojedynku gotował, od chłopca służebnego nożem pchnięty, bez dyspozycji umarł.
Którego gdy do kościoła prowadzono trupa, cudem bożem trumna z zmarłym spadła i w sprośny rynsztok wleciała, gdzie utopionego trupa ledwie naleziono i miasto kościoła w polu pogrzebiono, z urąganiem i pośmiewiskiem ludzi, na taką kaźń bożą patrzących i mówiących, że nie godzien innego pogrzebu tylko tak szpetnego, który tak piękny zakon śmiał kalumnijami szpecić.
***
TAK BYŁO. Przypis wyjaśnia, że nie Przylicki, a Przytycki, ale nie precyzuje, kim on był. Z kontekstu wynika, że chyba jakimś drobnym szlachcicem, skoro mógł pojedynkować się z rotmistrzem Stadnickim.
Źródło: Historie dziwne i straszliwe. Jezuickie opowieści z czasów saskich, Verba, Chotomów 1991.
Mistyka nie oznacza zjawisk nadzwyczajnych (np. wizje, ekstazy, objawienia)
Ot, i właśnie.
-
nie godzien innego pogrzebu tylko tak szpetnego, który tak piękny zakon śmiał kalumnijami szpecić.
:D
-
Potoczne łączenie doświadczeń mistycznych z wizjami i objawieniami prywatnymi jest w poprzek faktycznym wymaganiom drogi mistycznej. św. Jan od Krzyża wskazuje na negatywne skutki zajmowania się objawieniami (choćby od Boga pochodzącymi) i zaleca jt odrzucać bez badania (patrz Droga na Górę Karmel, ks. II rozdz. 11).
-
W tym kontekście jest ciekawe, czym miałoby być porównywanie 'mistycyzmów' w różnych religiach. Porównywaniem 'teologii mistycznych' czy 'doświadczeń'? Znaczy, można oczywiście badać jedno i drugie. Przeglądałem kiedyś książkę na ten temat i uderzyło mnie, że autorzy tak naprawdę mówili o przeżyciach i doświadczeniach (np. o tym, czy buddyjskie satori pokrywa się z przeżyciami joginów, sufich i mistyków katolickich czy prawosławnych), a nie o doktrynie i metafizyce. Wyglądało to tak, jakby mnich zen, który jeszcze nie osiągnął satori albo katolicki mnich, którzy nigdy nie przeżył ekstazy i świętych widzeń - byli z natury rzeczy poza dyskusją.
-
Ja się nie znam na religiach wschodu. Ale intuicyjnie chwytając podstawową różnicę: cel.
Podobieństwa są obecne w samej drodze, tj. oderwania się od tego, co zmysłowe i umysłowe, w tym rezgynacja z pośrednich celów: chęci oczyszczenia, poznania itd. Ale w katolicyzmie opiera się to na doświadczeniu, że próby samooczyszczenia (samozbawienia) kończą się fiaskiem i człowiek oczekuje wtedy działania Bożego. Wtedy też zostają oczyszczone nie tylko zmysły, ale też pojęcia o Bogu.
To wszystko po to, by człowiek mógł przyjąć Boga i Go umiłować. Umiłowanie stworzeń uniemożliwia przyjęcie Boga (kolejność!), choć miłując Boga, wszystko jest nasze. "Kto zostawi ojca... stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy".
Aby dojść do smakowania wszystkiego, nie chciej smakować czegoś w niczym. Aby dojść do poznania wszystkiego, nie chciej poznawać czegoś w niczym. Aby dojść do posiadania wszystkiego, nie chciej posiadać czegoś w niczym. Aby dojść do tego, by być wszystkim, nie chciej być czymś w niczym
-
Ale chodziło mi nie o same różnice pomiędzy różnymi mistycyzmami, tylko o to, co właściwie porównujemy. 'Przeżycia', 'widzenia', 'ekstazy' i 'stany' --- czy metafizyczną doktrynę? To pierwsze jest, moim zdaniem, zwodnicze i drugorzędne, a jednak często w książkach religioznawczych* (a nawet w tych, które osadzone są w jednej tradycji, np. katolickiej) można spotkać się ze stwierdzeniami w rodzaju: "mistyk to ktoś, kto doświadcza rzeczywistości Boga w taki-a-taki sposób...", "mistyk to ktoś, kto swoje doświadczenie może jedynie przybliżyć słowami..." itd. A to sugeruje (czy słusznie?), że ktoś, kto po prostu pisze o teologii mistycznej, albo nawet praktykuje hezychazm czy inne ćwiczenia, niemniej nie osiągnął na razie nic 'zewnętrznie' szczególnego i nadprzyrodzonego** poza stanem pewnego skupienia i wyciszenia, jest jakimś 'nieprawdziwym' czy 'niepełnym' mistykiem.
* http://www.katechizmy.pl/sites/katecheza/files/48106_skrot_0.pdf - np. tu jest chyba wyrażony ten sposób myślenia, o którym dalej.
** Naturalnie prawidłowe mówienie o tym wymagałoby również doprecyzowania pojęć: gdzie się kończy przyrodzoność itd. Jeśli ktoś zaczyna lewitować, to wszyscy dokoła wiedzą (poza różnymi sceptykami próbującymi na siłę wytłumaczyć, że to zbiorowa halucynacja, oszustwo albo rezultat działania specyficznych, ale zupełnie naturalnych oddziaływań, które na razie nie są zbadane przez naukę, ale może kiedyś będą) - że 'coś jest na rzeczy', jakiś janioł czy dioboł. Kiedy ktoś sam rozmawia z Chrystusem albo przeżywa jakąś podróż szamańską po Valhalli - to również ma prawo tak sądzić (zwłaszcza jeżeli nie wziął żadnych środków psychoaktywnych). Ale jeżeli ktoś nie miał tego rodzaju przeżyć, tym niemniej osiąga np. jakąś niewytłumaczalną, nieprzekazywalną 'pewność' w sensie 'wiedzy' (nie racjonalnej, a bardziej gnostycznej)? Albo jeśli dochodzi do jakiegoś stanu absolutnego wyciszenia i uspokojenia, którego z niczym nie da się porównać, jakkolwiek nie widzi w tym stanie żadnych niezwykłych rzeczy?
-
W paru opracowaniach katolickich spotkałem wyjaśnienie, że owo "doświadczenie Boga" rozumiane jako mistycyzm to nie jakieś duchowe atrakcje tylko zwyczajny rozwój modlitwy. Chyba każdy wierzący miał w życiu modlitwy jakiś kryzys i albo porzucił wtedy modlitwę całkowicie, albo zaczął szukać innych jej form. Taką potrzebę sygnalizuje zresztą Pius XII w "Mediator Dei".
-
Tzn. zdarza się jedno i drugie. Do kategorii mistyków włączyć można zarówno kogoś, kto przeżył "tylko" coś w rodzaju "chrześcijańskiego satori" (tzn. doszedł do pewnego rodzaju spokoju, wyciszenia, pewności itd.; określenia 'satori' używam tu swobodnie i pół-serio), jak i tych, którzy mieli ekstazy, udręki, stygmaty, rozbudowane widzenia, proroctwa, nadprzyrodzone dary duchowe itd.
Ale czy w takim razie jakiś poczciwy ksiądz, który przeczytał wszystkie dzieła Eckharta, Jana od Krzyża i kogo tam jeszcze, napisał trzy książki o teologii mistycznej i dziesięć rozpraw, a nawet sam modli się na różańcu, żyje w umiarkowanej ascezie, praktykuje hezychazm czy medytację (w sensie chrześcijańskich rozważań), niemniej nie doszedł do żadnego szczególnego 'oświecenia', nie przeżył żadnego 'nie dającego się do końca zwerbalizować poczucia, że to jest właśnie to', nie mówiąc już o objawieniach, przepowiedniach i stygmatach; innymi słowy, jego życie pod tym względem przypomina życie normalnego, zwykłego katolika - NIE jest mistykiem? A jedynie np. 'teologiem mistycznym', 'badaczem mistycyzmu' itd.?
-
W świetle tego co pisałem wyżej, każdy kto przeżył okres tzw. pierwszej gorliwości i mimo przeszkód trwa dalej na modlitwie, jest mistykiem.
-
Nie pamiętam gdzie już czytałem taką opinię - musiało to być jakieś opracowanie albo na temat bł. Dominika Barberiego albo bł. kard. Newmana. Przypomnę, że ten pierwszy przyjął do Kościoła tego drugiego. W tle pojawiała się jeszcze postać Ambrożego Phillippsa - de Lisle'a (najzwięźlej chyba można o nim poczytać w książce Jakuba Pytla "Sławni konwertyci", ale często pojawia się w jakiejkolwiek literaturze dotyczącej odrodzenia Kościoła w Anglii w XIX wieku - w każdym razie on nawet przeszedł do Kościoła pod wpływem pewnego przeżycia nadprzyrodzonego) .
Pamiętam, że autor sugerował, że tak jak w literaturze widać pewne dominujące nurty myślenia - tzn. najpierw romantyzm, który jest nieco irracjonalny, potem nadmiernie racjonalistyczny pozytywizm - to ma też przełożenie na inne dziedziny życia. To ma wpływ np. na politykę - i tak za czasów romantyzmu raczej w Polsce dążono do organizowania powstań - listopadowe, styczniowe - wbrew kalkulacjom i z marnym efektem. W czasach pozytywizmu raczej naciskano na "pracę u podstaw" w przeciwieństwie do dążenia do zrywów, które mogą się źle skończyć.
Otóż tenże autor (którego nazwiska nie pamiętam) sugerował, że widać takie różnice między bł. Dominikiem a bł. kard. Newmanem. Dominikowi raz po raz zdarzały się jakieś wizje, jedna z nich przekonała go o tym, że uda się do Anglii (za co przełożeni go wówczas zestrofowali). Dominik porywał się do katolicyzacji Anglii jak z motyką na słońce i widać było takie nastawienie w jego życiu. Podobnie można powiedzieć o wspomnianym tutaj Ambrożym Phillipsie - de Lisle. Tymczasem następujący po nich kard. Newman był spokojny, wyważony, bez wizji i audycji, uzasadniający większość spraw na drodze rozumowej. Także autor uważał, że na swój sposób ich duchowość mieściła się jakoś w charakterystyczności epok, w którym przyszło im żyć. Oczywiście to pewne uogólnienie mające oddać jednak jakieś tendencje, które wówczas występowały.
Jeśli przyjąć taki punkt widzenia to również dzisiaj możemy żyć na skraju dwóch tendencji. Posoborowa reforma, a za nią posoborowy kryzys, trafiły na tendencje "racjonalistyczne". Popularność wśród biblistów zyskiwały nadmiernie ahistoryzujące interpretacje Pisma Świętego (np. z negowaniem historyczności niektórych cudów Pana Jezusa), w niektórych krajach na zachodzie próbowano znieść egzorcyzmy bądź ich zakazać, zasobne w cudowności żywoty świętych odkładano i wolano o nich zapomnieć...
Od przynajmniej kilku lat widzimy jakby reakcję - wszędzie mówi się o egzorcyzmach, mówi się więcej (choć często w niewłaściwy sposób) o przeżyciach nadzwyczajnych, więcej promuje się "uzdrowicieli", "stygmatyków" (jak mamy w wątkach równolegle prowadzonych), egzorcyści stają się kościelnymi celebrytami, uzdrowiciele przyciągają tłumy... Dochodzą inne "nadzwyczajne" zjawiska: języki, spoczynki, cudowności w Medjugorje, nie wiadomo co jeszcze...
Jest takie zapotrzebowanie i mam takie podejrzenie, że popularność charyzmatyzmu zasadza się na tym, że ludzie poszukują czegoś więcej, że nie chcą wiary takiej "tylko" racjonalnej.
Ale nawet poza charyzmatykami... Mamy inne takie "reakcje". W pewien sposób pasują do tego również "intronizatorzy".
Mamy jednak w Kościele środowiska nawet niewywrotowe, które promują mówienie o cudownościach. Dałbym na przykład "Ruch czystych serc" i związane z nim czasopismo "Miłujcie się". Co rusz chyba w każdym numerze jest opisanych ileśtam spraw nadprzyrodzonych bądź "nadprzyrodzonych", a redaktor naczelny zebrał nawet kiedyś te artykuły w książkę zatytułowaną cytatem z Ewangelii "Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie".
I tak w tym temacie z żywotów świętych wyciąga się znowu cudowności, o których do niedawna mówiono, że należy je tak właściwie pomijać...
-
Ciekawe jest też pytanie o zależność, relację pomiędzy 'duchowością', 'Duchem' - a 'psychiką', 'umysłem', 'myślami' i 'emocjami'. Tzn. do tej drugiej grupy wrzuciłem różne rzeczy, ale piję do takich uwag i rozróżnień, które czasami można spotkać w kontekście np. 'charyzmatów' zielonoświątkowych, praktyk jogicznych czy nawet przeżyć mistyków chrześcijańskich. Mówi się, że ktoś pomylił sferę duchową z 'psychologicznym' uspokojeniem i zaspokojeniem, że takie-owakie doświadczenie nie było 'duchowe', ale czysto psychiczne, emocjonalne - czy też intelektualne. Albo odwrotnie, ktoś mówi o postępie duchowym i o tym, że na drodze tego postępu nie trzeba się przejmować problemami psychiki, jak np. rozkojarzenie, depresja etc.
Chodzi mi o to: jak rozpoznać 'autentycznie duchowe' doświadczenie, sferę duchową, skoro - tak na pierwszy rzut oka - to, co odbieramy, to albo rzeczy zmysłowe, albo nasze stany psychiczne... Skąd np. wiem, że po [iluś] dniach rekolekcji czy [iluś] latach systematycznej modlitwy poczyniłem 'postęp duchowy', a nie tylko doświadczyłem pozytywnych efektów, jakie tego rodzaju praktyki dają na gruncie psychicznym? Są np. ludzie, nie tylko nie-katolicy, ale nawet agnostycy czy ateiści, którzy stosują takie czy inne metody kontemplacji, medytacji, samokontroli, wyciszenia czy wyrzeczenia - i po jakimś czasie stwierdzają 'zbawienne skutki' ('jestem spokojny', 'znikła gonitwa niestosownych myśli', 'zwalczyłem nałogi' itd.).
Czy 'postęp duchowy' jest w ogóle falsyfikowalny? Albo czy możliwe jest, że ktoś 'postępuje duchowo' ku 'zjednoczeniu z Bogiem', a jednocześnie na poziomie psychicznym nie postępuje w ogóle, tylko wręcz się cofa? Czy można sobie wyobrazić świętego, który 'duchowo' jest już 'spełniony, wyciszony, pogłębiony, zjednoczony z Bogiem', a psychicznie jest np. kłębkiem nerwów, kompleksów, depresji, szaleństw, pokus itd.; i ten poziom duchowy w ogóle nie oddziałuje na sferę emocji i myśli?
-
Żeby oddzielić tzw. duchowość od psychiki/umysłu trzeba by najpierw znać wszystkie przejawy psychiki i ewentualnie postulować, że coś "niepsychicznego" jest duchowe. Analogiczny problem dotyczy w ogóle rozróżnienia natura-łaska, czy przyrodzone-nadprzyrodzone. Kiedy ktoś mówi, że coś tam było li tylko "emocjami", to chyba ma na myśli, że nie byłu tutaj wpływu łaski. Oczywiście taki osąd jest trudny do zweryfikowania i stosowany wg doraźnych kryteriów osądzającego.
Trudno jest wskazać jakiś kolejny poziom (duchowy), różny od rozumu, woli, zmysłów i uczuć. Choć klasycznie rozum i wola to były władze duszy, których akty były niezależne od ciała. Dziś już trudno utrzymywać takie twierdzenia. Nasze myślenie jest ucieleśnione; rozumienie pojęć nie dokonuje się na drodze jakiejś abstrakcji, ale symulacji mentalnych, w które zaangażowane są obszary kory wyższego rzędu odpowiedzialne za podstawowe doznania zmysłowe (wzrokowe, słuchowe, motoryczne).
Ciekawym przypadkiem jest św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która cierpiała z powodu jakiś zaburzeń psychicznych. Mamy jeszcze św. Jana Vianneya, który wg dzisiejszych kryteriów byłby się zaliczał do silnych neurotyków. Jak widać nie przeszkadza to w byciu świętym.