Forum Krzyż

Disputatio => Sprawy ogólne => Wątek zaczęty przez: tytanik404 w Września 27, 2013, 10:40:45 am

Tytuł: "Jezuita" Turowski, nowy "autorytet"
Wiadomość wysłana przez: tytanik404 w Września 27, 2013, 10:40:45 am
http://wyborcza.pl/piatekekstra/1,133659,14676203,Wyznania_szpiega_PRL_w_Watykanie.html#MT
Żal czytać, ale są niezłe fragmenty np. jak kreowano grupę społeczną o nazwie "przyjaciele papieża".
Myślałem że po zaliczeniu trzech koron  (plac św. Piotra 13 V '81, noc teczek, 10 IV 10) ten pan zniknie juz na zawsze, ale wraca jako syn marnotrawny i nawrócony grzesznik pokroju Ali Agczy. Agora wydaje jego książkę i można spodziewać się "debaty" z udziałem sami wiecie kogo.
Tytuł: Odp: "Jezuita" Turowski, nowy "autorytet"
Wiadomość wysłana przez: tytanik404 w Października 13, 2013, 09:53:49 am
Wklejam ku pamięci:
http://www.fronda.pl/a/operacja-propagandowa-tomasza-turowskiego,31198.html
- Wydanie tej książki ogłoszono w momencie, w którym wiedziano, że to będzie data konsystorza, na którym zostanie ogłoszona data kanonizacji Jana Pawła II - mówi Piotr Jegliński.

Z założycielem emigracyjnego wydawnictwa „Editions Spotkania”, które inwigilował Tomasz Turowski rozmawia Jakub Jałowiczor.

Tomasz Turowski, jak możemy dowiedzieć się z jego książki, chronił papieża, rozdawał paczki w stanie wojennym, jako dyplomata w wolnej Polski pomagał opozycji kubańskiej. Znał pan Tomasza Turowskiego od tej strony?

Poznałem go w 1982 r., choć ta data nie jest pewna, bo pamięć płata figle. W wydawnictwie Editions Spotkania zadzwonił telefon i jakiś mężczyzna przestawił się jako Tomasz Turowski, jezuita. Powołał się przy tym na panią Marię Winowską, działaczkę katolicką oraz na Aleksandra Smolara.

O Smolarze Turowski w książce nie wspomina. Mówi tylko o Winowskiej.

Pamiętam to do dzisiaj to, bo byłem zaskoczony. Te dwie osoby były z antypodów, reprezentowały różne bieguny. Zafrapowało mnie, że ktoś, w dodatku jezuita, powołuje się na takie skrajności. To samo powiedziałem w sądzie, gdzie byłem świadkiem obrony Cezarego Gmyza oskarżonego przez Turowskiego o zniesławienie.

Mówi pan, że to był rok 1982. Czy wie pan, od kiedy Tomasz Turowski był w Paryżu?

Zaraz po jego zdemaskowaniu, które jak wiadomo było związane z procesem lustracyjnym, zadałem publicznie pytanie, co robił Tomasz Turowski 13 maja 1981 r. w Rzymie (celowo powiedziałem: w Rzymie) i co robił 10 kwietnia 2010 r. na Siewiernym. Te dwa wydarzenia momentalnie mi się skojarzyły. Co dziwne, on zareagował bardzo nerwowo. Bo już w czasie, kiedy pojawiłem się jako świadek, do akt sądowych dołączył zeznania reżysera filmowego z Rzymu, pana Sojki i jezuity z Krakowa. Jezuita powiedział, że Tomasz Turowski w tym czasie nie był w Rzymie, bo studiował gdzieś pod Rzymem. Przecież ja w ogóle nie mówiłem, że Tomasz Turowski był na placu św. Piotra. Nic takiego nie padło. I ta nerwowa reakcja świadczy moim zdaniem o tym, że trafiłem w dziesiątkę. Przypuszczam, że Tomasz Turowski, przekazując wywiadowi informacje, podawał szczegółowe dane właśnie na temat bezpieczeństwa papieża. Przekazywał to w określonym celu Służbie Bezpieczeństwa, XIV departamentowi, który był pod ścisłą kontrolą sowiecką. W ogóle śmieszy mnie to, co ten biedny człowiek roi, gdy mówi, że Sowieci nie wiedzieli o tym departamencie. A przecież to oni go założyli na przełomie 1944 i 1945 r. On był kopią sowieckiego departamentu nielegalnego. To był pomysł Dzierżyńskiego. Jeden z najlepszych jego pomysłów - pod inną tożsamość podstawiano agentów i dorabiano im legendę. 

To ciekawe, że ktoś zeznał, że Turowski nie był w Rzymie, tylko pod Rzymem. Bo Turowski w tej książce twierdzi, że w tym momencie w ogóle nie był we Włoszech, tylko w Paryżu i bardzo to podkreśla.

Jest raport bodaj z maja 1981 r., wysłany do Warszawy przed zamachem na temat wizyty ojca świętego w Polsce. Wizyta miała mieć miejsce krótko potem, ale z powodu zamachu do niej nie doszło. I jest dokument, który mówi o głównych tezach wystąpień ojca świętego, więc to wskazuje, że Turowski musiał być w Rzymie. Oczywiście on teraz będzie przedstawiał różnego typu świadectwa, pokazujące co innego. Najlepszy dowód - proces przeciwko dziennikarzowi. Po co przedstawiano tam masę tego typu masę zaświadczeń, skoro to nie Gmyz oskarżał, tylko Turowski oskarżał Gmyza?

Jeśli Turowski był w Paryżu, musielibyście się spotkać?

Nie. Byłem w ogóle zdziwiony, kiedy później przemyślałem sobie jedną rzecz. W latach 70. i 80. bardzo często bywałem w Rzymie. Raz na miesiąc siedziałem tam prawie tydzień. Książki, które wydawaliśmy w Editions Spotkania były drukowane w Rzymie za cichym błogosławieństwem papieża. Jedna z drukarni, jak się potem dowiedziałem, należała prawdopodobnie do Watykanu. I stąd spotykałem wielu księży, miałem wielu kolegów, studiowałem zresztą wcześniej na KUL. I nigdy nie spotkałem Turowskiego w latach 70. Czyli on był wyraźnie zadaniowany na bardzo wąskie kręgi kościelne. Potem, kiedy się do mnie zameldował, pytałem o niego w Rzymie różnych znajomych księży. Mówili mi, że Turowski kręci się w środowisku bliskim ojca świętego. Parę razy,  kiedy formalnie był w Paryżu, widywałem go w Rzymie. Na przykład w „L'Osservatore Romano” u księdza Adama Bonieckiego, który temu głośno zaprzeczył i powiedział, że poznali się dopiero w 2007 r. Absolutna nieprawda, zresztą powiedziałem księdzu, co o tym myślę. 

Zakończył się proces lustracyjny. Turowski już wie, jakie zachowały się dokumenty na jego temat. Łatwo mu przyznać się do tego, co już i tak wiadomo.

On w odpowiedni sposób układa swoją historię, dopasowując i odpowiadając na treść poszczególnych dokumentów. Myślę, że się jeszcze nie raz zdziwi, kiedy wypłyną różne dokumenty na jego temat. Sądzę, że w miarę upływu czasu będzie ich coraz więcej, a ludziom rozwiążą się języki, jak jego koledze po fachu z pierwszego departamentu, pana Kotowskiego, który mówi, że był to po prostu blagier.

Był niewiarygodny jako agent?

Kotowski mówi, że jego wyniki były marne, że bardzo wielu agentów się chwaliło i w zasadzie nic konkretnego nie zrobiło.

Wróćmy do wątku paryskiego. Turowski wspomina, że spotykał pana i inne osoby, w tym Rafała Gan-Ganowicza, czyli człowieka, który osobiście brał udział w kilku konfliktach zimnej wojny. Turowski mówi jednocześnie, że „Spotkania” to nie był jego temat, bo on się zajmował atomowymi łodziami podwodnymi, a niszowe wydawnictwo to nie ten poziom.


Pamiętajmy, że o ile szpiegostwo przeciw NATO, podlega przedawnieniu, to działalność przeciwko opozycji już nie. Kiedy tylko Turowski dowiedział się, że będę zeznawał, to jego pryncypał, płk Medyński, złożył do akt zaświadczenie o tym, że jego głównym zadaniem było śledzić NATO poprzez kapelanów. Jest to śmieszne. Cóż on tam mógł śledzić w Centre Russe w Meudon. Mógł najwyżej poznać paru pomniejszych zachodnich agentów. Jego głównym celem było śledzenie opozycji, czyli naszego środowiska. Był zwykłym kapusiem. Przecież te raporty są żałosne, pisane w duchu dialektyki marksistowskiej. Zresztą sam przeczytałem, jak jeszcze niedawno określał się jako marksolog.

Turowski opisuje pana spotkanie z Gan-Ganowiczem i to, jak wkręcił się między was.

Kompletna bzdura. W tych latach Służba Bezpieczeństwa i różne odgałęzienia tej hydry starały się nas przedstawiać w kraju w programie TVP „Fakty, wydarzenia, aluzje”, jako grupę terrorystyczną, szykującą jakąś walkę dywersyjną. Wdzięczną osobą, żeby poprzeć te tezy był Rafał Gan-Ganowicz z jego przeszłością najemnika w Afryce. Natomiast o tym wszystkim Rafał napisał w książce wydanej jeszcze na emigracji przez Polską Fundację Kulturalną, to nie była żadna  tajemnica. Kiedy go poznałem, pracował dla jakiejś włoskiej wytwórni kawy i był technikiem. Ponieważ żył cały czas krajem, wciągnąłem go w to, co robiłem. I te wszystkie bzdurne insynuacje Turowskiego są śmieszne. Człowiek czytając ma wrażenie, że on przyszedł do willi, która była jakąś jaskinią terroryzmu. Dowiadujemy się o przestrzeliwaniu pistoletu, przy czym okazuje się po iluś tam zdaniach, że ten pistolet to po prostu straszak, na śrut czy naboje hukowe. Owszem, takowy był w tym domu, ponieważ bez przerwy otrzymywaliśmy anonimowe telefony o możliwości rozprawienia się z nami. Jeden z naszych kolegów w sklepie legalnie nabył taki właśnie pistolet, straszak hukowy, żeby w razie czego przynajmniej słyszano, że się dzieje coś dziwnego.

Działania Turowskiego nie były jedynymi wymierzonymi w Spotkania. Była też słynna operacja „Reszka”.


Czyli próba fizycznej likwidacji. Nie wiem, czy pan Turowski sam nie był w tej materii szkolony, bo wypowiada się bardzo dwuznacznie na temat Rafała Gan-Ganowicza. Jakby miał rozeznać, czy Rafała nie wyeliminować. Co do mojej osoby, to operacja „Reszka” i potem aresztowanie przez Francuzów agenta, który miał wziąć w niej udział, pokazały, że to nie była zabawa. Bezpieka po prostu próbowała mnie zlikwidować, wysyłając alkohol zatruty metolem. Zresztą to nie była jedyna historia. Druga operacja miała kryptonim „Vidal”. Otrzymałem odtajnione dokumenty I departamentu na jej temat. Polegała na tym, że człowiek, który działał w NZS we Wrocławiu, Piotr Paćkowski, pseudonim „Vidal” został wysłany za granicę, i miał za zadanie podpalić „Kulturę” paryską. W tym samym dokumencie napisano: „«Reszka» (środki chemiczne)”. Dopiero niedawno połączyłem to z historią, która wydarzyła się jeszcze przed porwaniem ks. Popiełuszki. Mój przyjaciel, który kierował podziemnymi „Spotkaniami” w kraju, Janusz Krupski, został porwany w biały dzień w Warszawie i przewieziony do Puszczy Kampinoskiej, przez ekipę późniejszych morderców ks. Jerzego Popiełuszki: Piotrowskiego, Chmielewskiego, jeszcze paru. Oblali go trującymi kwasami i cud, że przeżył. To był ten sam 1983 rok, więc myślę, że akcja była  skoordynowana: w kraju miano zlikwidować Janusza Krupskiego, a we Francji miałem być zlikwidowany ja i być może jeszcze parę osób.

Turowski opowiada o sytuacji, kiedy załatwił panu pożyczkę od zakonu, tysiąc dolarów.


To jest zadziwiające. Spytał mnie o to adwokat Turowskiego, pan Pardus, na sprawie przeciw Gmyzowi, ni stąd ni zowąd, w oderwaniu od meritum sprawy. Ja takiej pożyczki sobie nie przypominam.

Więc po co on coś takiego mówi? Czego miałoby to dowodzić?


Sam się zastanawiam. Może chce podkreślić zażyłość, albo to, że się opiekował opozycją?

Czy z rozmawiał pan z nim na temat tego, co dzieje się w kraju?

Wielokrotnie, ale tu był bardzo ostrożny. Natomiast nie był człowiekiem z planety Wenus, mówił o różnych rzeczach, które wysyłał jako pomoc do Polski. Wiedział, jaka jest sytuacja.

Pytany o zabójstwo Pyjasa, albo o rok 1976, mówi tak, jakby wiadomości docierały do niego piąte przez dziesiąte.

To brzmi tym bardziej kuriozalnie, że Tomasz Turowski działał w Krakowie. Wielokrotnie mi opowiadał, że w 1968 r. poznał papieża, kiedy został usunięty z UJ.

Turowski opowiada, że w grudniu 1979 r. spotkał się w Magdalence z Sylwestrem Flakiem, swoim oficerem prowadzącym i tam dostał zadanie ochrony papieża. Miał informować ochronę papieską o tym, co jest nie tak, bo ewentualny zamach zaszkodziłby PRL w opinii społeczności międzynarodowej.

Podkłada wersję pod istniejące dokumenty. Wiemy z nich, że relacjonował sytuację ochrony papieża. Dlatego stworzył legendę, że to dla ochrony Jana Pawła II.

Zdaje się, że musiał chronić papieża przed KGB. Na krótko przed tą rozmową z Flakiem, w listopadzie KC KPZR wydało KGB polecenie: „Wykorzystać wszelkie dostępne możliwości, by zapobiec nowemu kierunkowi w polityce, zapoczątkowanemu przez polskiego papieża, a w razie konieczności – sięgnąć po środki wykraczające poza dezinformację i dyskredytację”. Te środki to eufemistycznie ujęty nakaz likwidacji.

Prawdziwa rola Tomasza Turowskiego wyjdzie na jaw. Dowiemy się, do czego tak naprawdę służyły jego donosy i meldunki i jaki on miał pośredni udział w przygotowaniu zamachu. Myślę, że z czasem wyciekną i rosyjskie źródła. To jest kwestia czasu. On był bardzo płodny -  przypuszcza się, że ocalało parę tysięcy dokumentów napisanych przez niego w ciągu całego czasu pracy. Myślę, że powstanie taka kwerenda, bo to jest osoba medialnie została nagłośniona, i rzeczywiście, jak powiedziała jedna z najważniejszych osób w naszym państwie, to był najważniejszy wykryty szpieg tego dwudziestolecia. Tomasz Turowski został pozytywnie zweryfikowany. Należałoby zadać pytanie: kto go weryfikował i kto przyjął go do służb wolnej Rzeczypospolitej? Kto dopuścił do takiego niebezpieczeństwa? To człowiek z XIV wydziału, a więc podległy Sowietom, rozpracowany przez nich i być może szkolony. W tej książce jest wątek porażający śmiesznością, że niby on, jako członek Stronnictwa Demokratycznego, wyjeżdżał zalegendowany do ZSRS, żeby donosić o tym, co się dzieje w tym kraju, rozpracowywać pewne aspekty życia politycznego. To jest jedna wielka kpina. Ten człowiek miał swoje dossier, przypuszczam, w KGB i nie tylko.

Turowski podaje w swojej książce kilka krytycznych, a jednocześnie trudnych do zweryfikowania informacji na temat ludzi Kościoła. Czy to nie wpisuje się w propagandę antykościelną?

Nie wątpię, że to nie jest przypadek, że ta książka ukazała się w momencie, kiedy jesteśmy zalewani informacjami przedstawiającymi Kościół jako zbiorowisko pedofilów. I to jest operacja propagandowa. Robi wrażenie, jakby ktoś naciskał jakiś guziczek i nagle temat pedofilii to jest coś, o czym się mówi we wszystkich dziennikach. Wydanie tej książki ogłoszono w momencie, w którym wiedziano, że to będzie data konsystorza, na którym zostanie ogłoszona data kanonizacji Jana Pawła II. Ta książka jest wyjątkowo cyniczna, bo ten człowiek udaje, że nie zrozumiał kompletnie nic z historii. Jakby był oficerem pracującym dla kraju. Ale każdy może sobie zadać pytanie, dla którego kraju. Na pewno nie dla Polski, która była niesuwerenna, sterowana przez sowieckiego patrona. I służba, dla której pracował była częścią wielkiej służby – sowieckiego wywiadu.

Dziękuję za rozmowę!

Piotr Jegliński – ur. w 1951 r., emigracyjny działacz opozycji demokratycznej w latach PRL, założyciel wydawnictwa „Editions Spotkania” działającego w Paryżu w latach 70. i 80., za pośrednictwem którego wspierał opozycje w kraju, współpracownik Janusza Krupskiego i Janusza Bazydły, po wprowadzeniu stanu wojennego brał udział w akcji wysłania ulotek z Bornholmu do Polski za pomocą balonów.

Ten Turowski to albo nowy Machiavelli, albo kompletny idiota. Już wypłynęła jego znajomość z ks. Bonieckim, ciekawe kogo jeszcze znał.