Na wstępie przepraszam za długość zamieszczonego postu - zależało mi jednak, aby swoje zdanie na powyższy temat podeprzeć kilkoma argumentami.
To, co tutaj napiszę kieruję przede wszystkim w stronę Ojców dominikanów, którzy udzielają się na tym forum, m.in. popierając działanie pana Hołowni. Warto także dodać, że krakowscy dominikanie (Beczka) urządzali spotkania z panem Hołownią.
O. Antonius OP pisał: […] wiem, iż ludzie, z którymi się spotyka i pracuje nawracają się, a kilku już się ochrzciło - niby jest celebrytą, nikogo na siłę nie przekonuje, a jednak to, że "coś tam ma do czynienia z religią" niektórych interesuje i pobudza. […]”
oraz „[…] (może warto przejrzeć jego książki - wiem, że do tak utwierdzonych w wierze, jak Państwo tu piszący, one nie trafią, ale do tych szukających, czy zagubionych jakoś jednak trafiają). Wzbraniałbym się przed wartościowaniem czyjegoś katolicyzmu czy jakości czyjegoś nawrócenia - to sprawa między człowiekiem a Bogiem, przynajmniej dopóki taka osoba nie opowiada o tym publicznie. Radość w Niebie jest z każdego nawrócenia: można ogniem i mieczem tam, gdzie to trafia, ale tam, gdzie to nikogo nie rusza, trzeba próbować inaczej... […]”
Ja również nie zamierzam oceniać „jakości” czyjegoś nawrócenia (pomijam tutaj kwestię tego czy np. te ochrzczone osoby przyjmują w pełni, ze wszelkimi konsekwencjami, naukę moralną Kościoła, oraz na ile ich wiara przesiąknięta jest błędami modernistycznymi czy ogólnie pojętym relatywizmem), jednakże przez przytoczone niżej materiały chciałbym wyjaśnić jedną podstawową kwestię – czy w przypadku działalności Szymona Hołowni można w ogóle mówić o nawracaniu na wiarę katolicką. O takich sprawach sądzić należy jedynie z uczynków – tak więc posłużę się fragmentami jego publikacji i wypowiedziami, które pozwolą ocenić czy głosi on wiernie naukę podaną przez Kościół katolicki, oraz czy swoimi uczynkami świadczy o Bogu, którego wyznaje, czy się go może zapiera.
Podstawowym pytaniem w całej dyskusji, wydaje mi się, jest to, czy jest rzeczą dopuszczalną zmiękczać i zubażać wiarę chrześcijańską przez zniekształcanie czy pomijanie niektórych dogmatów po to, by była ona możliwą do przyjęcia dla np. osoby niewierzącej (nie wspominając nawet o jej fałszowaniu – patrz wypowiedzi Hołowni dot. piekła)?
Kościół wielokrotnie nauczał, że nie (np. ustami papieża Leona XIII – encyklika o amerykanizmie; por. też symbol wiary „Quicumque” – „Ktokolwiek pragnie być zbawiony, przede wszystkim winien się trzymać katolickiej wiary. Jeżeli jej w całości i bez skazy nie zachowa, z pewnością na wieki zginie.”).
Jest rzeczą oczywistą, że wraz ze zmianą treści choćby jednego z dogmatów, jednej z prawd wiary, nie przekazuje się już wiary katolickiej, która ma być jedna, nieskażona błędami czy wymysłami ludzkimi. Wkładając własny rozum, swoje opinie do nauki wiary przyzwyczaja się także wiernych do subiektywnego podejścia do wielu spraw, do „swobodnego myślenia” na temat pewnych nauk Kościoła. Powiedziałbym wręcz, że doszczętnie niszczy się katolickie pojęcie wiary, która polega na uznaniu wszystkiego, co Bóg objawił i Kościół do wierzenia podaje, ze względu na powagę Boga objawiającego. Niszczy się, gdyż umysł nie przystaje do takiego znaczenia i rozumienia dogmatów i prawd wiary, jakie zawsze panowało w Kościele, lecz odrywa się od niego i znajduje upodobanie we własnych wymysłach i twierdzeniach, nieraz całkowicie sprzecznych z odwiecznym rozumieniem Kościoła. I w ten sposób postawa pokornego poddania się nauce objawionej głoszonej przez Kościół – obowiązująca każdego katolika - zamienia się w postawę pełną buntu i pychy, gdzie dokonuje się selekcji prawd, w które wierzy się mniej, w inne zaś bardziej, w jedne, tak jak naucza Kościół, w inne po swojemu. Niestety książki pana Szymona oraz jego wypowiedzi prowadzą ludzi właśnie w tym, akatolickim kierunku. Oto dowody.
Książka Szymona Hołowni „Kościół dla średniozaawansowanych”
Na wstępie ogólna uwaga. Książki pana Hołowni mają za podstawę subiektywne podejście do wiary, wiele kwestii wyjaśnia on poprzez odwołanie się do własnego doświadczenia i rozumienia, przez co niejednokrotnie zaciemnia i fałszuje dogmaty i nauczanie Kościoła (np. dogmat piekła-patrz niżej). Poza tym swoboda z jaką traktuje on te kwestie, brak odwołań do Tradycji, tłumaczenie wielu spraw tym, „jak się coś czuje”, zbliża raczej do protestantyzmu i cechującego go subiektywizmu, „osobistego odczuwania wiary”, aniżeli do wiary katolickiej.
Widać to bardzo jasno, gdy wspomina on o pewnym pastorze antytrynitariuszu propagującym swe herezje w zborze w Chicago (proszę także zwrócić uwagę z jaką obojętnością pan Hołownia pisze o tych herezjach…jak można określać heretyka negującego Bóstwo Chrystusowe, podstawowy dogmat wiary, słowami typu „sympatyczny kaznodzieja” itd.?).
Katolik wypowiada się tutaj tak, jakby jego wiara była jakimś subiektywnym przekonaniem, odczuciem (typowe rozumienie dla protestantów i modernistów), a nie przylgnięciem rozumu do nauki objawionej podanej przez prawdziwy Kościół Chrystusowy, o której prawdziwości świadczą bynajmniej obiektywne fakty i cuda (przecież naukowym uzasadnieniem tych rzeczy zajmuje się cała apologetyka). Apologetyka, podając w sposób logiczny i naukowy dowody prawdziwości naszej świętej wiary, obala przecież wszystkie wymysły pogańskie i heretyckie. Tu jednak spotykamy katolika, który tłumaczy swoją wiarę tak, jakby była to kwestia, która jest możliwa do „zweryfikowania” jedynie przez osobiste doświadczenie, nie zaś jak coś, czego prawdziwość można w sposób naukowy udowodnić. Jest to poniżenie wiary katolickiej i stawianie ją na tym samym poziomie co wymysłu ludzkiego i herezji. Nie dziwi to jednak skoro podstawą wiary jest uczucie, nie rozum. Takie rozumienie wiary potwierdzają własne słowa pana Hołowni z wywiadu dla „Dziennika” – „Wiara to relacja z Bogiem przeżywana w Kościele.” (źródło - http://dziennik.pl/opinie/article243633/Telewizja_musi_czemus_sluzyc.html ) :
„Pewien znany mi pastor z Kościoła Unitariańskiego w Chicago od kilku lat przekonuje swoich wiernych, że Jezus tak naprawdę nie jest Bogiem, lecz energią, a człowiek jest kanałem, w którym ta energia chce się wpuścić. Z moje skromnego doświadczenia wynika jednak – że przynajmniej jeśli idzie o Pana Jezusa – sympatyczny kaznodzieja jest w błędzie. […] To rzecz jasna kwestia osobistego doświadczenia – z mojego wynika, że Jezus nie jest niesprecyzowanym obłokiem, kumulacją kosmicznej energii […] Doświadczenie podpowiada mi także […]
Należy także wziąć pod uwagę to, czy książka mająca na celu wtajemniczenie w dogmaty i instytucję Kościoła powinna składać się z anegdot o sekciarzach (w tym tak poniżających godność kapłańską, jak ta o „kobiecie-księdzu”- cytat za chwilę), czy wolnych refleksji na temat nauk takich heretyków i modernistów jak o. Hryniewicz czy o. Halik.
Tu zaś przykład do jakiego indyferentyzmu prowadzi pana Hołownię jego ekumeniczne nastawienie. Str. 135 w/w ksiązki. Rozdział poświęcony jest piekłu. Rozdział ten składa się głównie z poniższej anegdoty o anglikańskim „księdzu” pani Rose, rozważań na temat herezji o. Hryniewicza oraz anegdoty protestanckiej wykpiwającej de facto wiarę w piekło.
„[...] Moja koleżanka jest anglikańskim księdzem, pracuje na południu Wielkiej Brytanii. Podczas jednej z wizyt w jej parafii wybrałem się na coś w rodzaju przykościelnej katechizacji dla młodzieży w wieku licealnym. Herbatka, ciastka, pląsy, integracja. Pod koniec ksiądz Rose zapytała swoje duszyczki, jak wyobrażają sobie niebo? Po ich odpowiedzi byłem już spokojny o losy dialogu międzyreligijnego. Jakbym słyszał moich katolickich znajomych: niebo to landszaft, w którym na cukierkowym tle błąkają się leniwie rozanielone postacie. […] Na tym tle pójście do piekła jawi się jako smakowity kąsek – dobry horror zamiast trwajacej całą wieczność projekcji „Przeminęło z wiatrem”.
Kilka lat temu jedna z katolickich redakcji wręczyła mi z prośbą książkę z okładką, na której krzyczał wielki biały tytuł: „Czy piekło jest puste?”. Pomyślałem sobie wtedy: a co za różnica? […]
Zdanie - „Piekło czeka na tych, którzy zupełnie świadomie chcą iść do piekła” (str. 136) – ma raczej niewiele wspólnego z nauką Kościoła mówiącą, że do piekła idzie każdy człowiek umierający w grzechu śmiertelnym
Jak wspomniałem, rozdział dot. piekła, kończy się takim dowcipem, który skłania raczej do wykpienia dogmatu, niż do jego przyjęcia w takiej formie, w jakiej podaje Kościół katolicki:
„W kręgach protestanckich wielką karierę robił kiedyś dowcip o pastorze, który po śmierci trafił do piekła. Oprowadzający go człowiek w nienagannym garniturze pokazuje mu salon masażu, cyrk, sieć luksusowych sklepów. Podniecony pastor wciąż jednak pyta gdzie smażą się grzesznicy, gdzie jest ten ogień piekielny, kotły i smoła?! Zniecierpliwiony gospodarz prowadzi go w końcu do malutkiego pokoiku , gdzie w kilku podgrzewanych naczyniach grillują się jacyś podekscytowani nieszczęśnicy: To katolicy – tłumaczy zawstydzony – oni nalegali…” (koniec rozdziału)
Tutaj pochwała nauk o. Hryniewicza oraz pełne pychy uwagi na temat obrazu Boga karzącego wśród chrześcijan.
str. 180 rozdział pt. „Terrorystyczno-penitencjarna koncepcja Boga”
„Na ten termin po raz pierwszy wpadłem bodaj czy nie w jednej z prac wybitnego teologa, ojca Wacława Hryniewicza. I trudno chyba o bardziej trafne określenie tego, co o swoim Bogu w głębi ducha myśli wielu chrześcijan. Na zewnątrz wszystko jest w porządku: usta mają pełne tekstów o „miłosiernej miłości”, „źródle dobra i piękna”, „dobrej Bozi”. Ale w najgłębszych zakamarkach tkwi lęk, że gdzieś ten dobry Bóg zaczai się na człowieka, że to nie żaden miłosierny ojciec, ale raczej gliniarz i prokurator. […] A dobrze jeśli się na tym kończy. Bo Bóg bywa też i regularnym terrorystą. Szantażuje głosem swoich urzędników […] Bóg, który się dąsa, obraża, mści, szantażuje, zabrania. Bóg którego ludzie pracowicie przez z góra pięć tysięcy lat tworzyli sobie na swój obraz i podobieństwo. Bóg, któremu teraz trzeba chyba szczerze współczuć, bo bywa przez swoich wyznawców skutecznie ubezwłasnowolniony. Przecież On – słysząc, jak przejęci średniowiecznymi metodami pedagogicznymi świeccy i duchowni wyznawcy dorabiają mu gębę – nie może tupnąć nogą, nie może się nawet obronić, bo to oni grają na ziemi Jego adwokatów, opowiadając o Bożych karach i Jego „świętym gniewie”, który podobno kieruje przeciwko tym czy tamtym. A cały problem w tym, że On nie chce nikogo karać. Nawet gdyby chciał – nie musi.”
Kolejny dowód potwierdzający indyferentyzm pana Hołowni. Obojętnym czy raczej aprobującym tonem wypowiada się on o świętokradzkiej Komunii św. osób żyjących w grzechu śmiertelnym.
str. 159 rozdział dotyczący "rozwodów"
„Liczba związków niesakramentalnych […] zdaniem niektórych sięga dwóch milionów. Tacy ludzie powinni pamiętać, że też mają w Kościele swoje prawa. W Niemczech na przykład takim osobom – po jakimś okresie „pokuty” – przyznaje się jednak prawo do przyjmowania Komunii św. U nas – jak na razie – pierwszym prawem „niesakramentalnych” małżeństw powinno być sprawdzenie […] czy naprawdę nie mają szans wyprostowania sytuacji przed kościelnym sądem”
Dla jeszcze jaśniejszego ukazania tego, że pan Hołownia, Pana Jezusa ma na ustach, lecz w sercu nosi świat, zacytuję kilka jego wypowiedzi z wywiadu udzielonemu znanemu wolnomyślicielowi Piotrowi Najsztubowi („Przekrój” 9.12.2008)
LINK - http://www.przekroj.pl/ludzie_rozmowy_artykul,3724.html
Ale wszedłeś, jesteś katolikiem, jesteś częścią tej armii, która nie pozwala mi bluźnić na waszego Boga.
– Ale bluźnij sobie.
(Tu moje pytanie: jak osoba wierząca i miłująca Boga może wypowiadać takie rzeczy? Niejeden poganin ma więcej szacunku dla swych bożków, niż pan Szymon dla Boga prawdziwego…)
[…]
Moja młoda wspólniczka opowiedziała mi dowcip, z którego podobno zaśmiewają się teraz inni młodzi ludzie. Co by się stało, gdyby dzisiaj do Warszawy zstąpił Jezus i zamienił wodę w Wiśle w wino?... Przeszedłby do finału „Mam talent”.
– A to ładne.
Bluźniercze?
– Nie.
A co to jest bluźnierstwo właściwie?
– Nie umiem zdefiniować bluźnierstwa, bo nie wiem, co obraża Boga. Wiem, że Bóg ma poczucie humoru, zostało to teologicznie dowiedzione.
Tutaj zaś potępia „zbrodnicze” jego zdaniem nauki Pana naszego Jezusa Chrystusa (Dz.Ap. IX, 16 „Bo mu ja ukażę, jako wiele potrzeba mu cierpieć dla imienia mego”) oraz św. Pawła (list do Żydów XII,6 „Albowiem kogo Pan miłuje, karze, a biczuje każdego syna, którego przyjmuje”):
[…] Czasem wydaje mi się, że Bóg patrzy na to wszystko z góry, widzi intencje ludzi i jest znacznie mniej w swoich sądach szybki, zwarty i gotowy do tego, żeby kogokolwiek karać czy potępiać niż wielu jego przedstawicieli na ziemi. Podoba mi się nurt w teologii, który mówi, że Bóg nie zna idei zła, że Bóg jest kompletnie bezradny, jeżeli chodzi o zło, on nie rozumie grzechu i nie jest w stanie też nikogo potępić. Te wszystkie historie, że on za dobre wynagradza, za złe karze albo że kogo Bóg miłuje, tego doświadcza – zbrodnicze moim zdaniem dla niego samego – są bardziej szkodliwe niż to, że paru nieopierzonych artystów go „używa”.
A tutaj przykład, do jakich twierdzeń prowadzi pana Hołownię jego prywatna interpretacja Pisma św. Moje pytania – u którego z Ewangelistów wyczytał on takie historie? który z Ojców tak interpretował zdradę Judaszową? jakim prawem pan Hołownia gdyba sobie na temat powodów zdrady chciwcy Judasza, pomijając całkowicie interpretację Kościoła w tej mierze?:
[…] Inna rzecz – że Chrystus pokazuje, że świata nie zbawia się przez politykę. On świadomie w nią nie wszedł, choć mógł. Wszyscy, włącznie z apostołami czekali, że stanie na czele frakcji politycznej, że w słusznym, religijno-państwowym celu, w obronie Izraela ogłosi się królem, zrobi powstanie i popędzi pogańskich Rzymian. To niewejście w politykę było też bezpośrednią przyczyną jego śmierci. Judasz nie wydał Jezusa dlatego, że miał taki kaprys, on prawdopodobnie nie chciał, żeby nauczyciel zginął, swoim donosem chciał go tylko postawić pod ścianą – przychodzi straż, Jezus wydaje komendę: do ataku! To był pomysł Judasza. Jezus miał inny pomysł.
Własna wizja nieba (właściwie ani słowa o tym, czym według Kościoła jest szczęśliwość niebieska), skomponowana razem z panem Najsztubem:
Ksiądz Tischner mówił mi, że w niebie katolicy mają swoje miejsce ogrodzone bardzo wysokim murem, żeby nie widzieli, że trafili tam, niestety, też niewierzący i żeby nie przeżywali frustracji.
– W całej idei nieba bardzo kręci mnie koncepcja zapisana w Apokalipsie pod obrazem białego kamyka – każdy w niebie dostanie biały kamyk, na którym napisane jest jego imię. To znaczy, że niebo nie jest pegeerem pobożnym, gdzie się będzie od rana do wieczora odprawiało hurtem nabożeństwa, tylko każdy będzie miał swoje indywidualne niebo. Będzie miał szczęście z Bogiem i ludźmi, ale będzie- szczęśliwy na swój własny sposób. Teraz, modląc się, zastanawiam się nad tym, jak to wygląda z tamtej strony. Jak oni wszyscy, w których ja wierzę, i moi bliscy, którzy są po tamtej stronie, patrzą na to, co my tu robimy. Myślę, że patrzą z wielkim spokojem, wielkim dystansem, po prostu powiedzieliby nam: wybijcie sobie z głowy te wszystkie Armagedony, uspokójcie się, nie bójcie. Bóg jest większy od tego wszystkiego.
Spójrzmy też na ewangelizację, którą prowadzi pan Hołownia. Otóż jest nagranie z jednego z takich spotkań (link - http://www.youtube.com/watch?v=WZ81wszVyc4 ), gdzie całkowicie rozmija się on z nauką katolicką nt. skutków chrztu św. Konsekwentnie nazywa on bowiem „pożądliwość”, która pozostaje w człowieku po chrzcie św., grzechem:
„[…] Uświadomiłem sobie co to jest ta katolicka nauka o grzechu pierworodnym. Że ja mam w sobie grzech, ja mam w sobie ziarno śmierci. Ja mam w sobie ziarno, które mi mówi: „jak będziesz umierał nic nie będzie po drugiej stronie”. Nie mam stuprocentowej pewności. We mnie jest ziarno, które mi mówi. To jest właśnie grzech, który mi mówi, bo chrzest zlikwidował skutki grzechu, ale nie zlikwidował grzechu. […]”
Dodajmy, że Sobór Trydencki (dekret o grzechu pierworodnym, kan. 5: „[…] A co do tej pożądliwości, którą Apostoł niekiedy nazywa "grzechem" [Rz 6, 12n], święty Sobór oświadcza, iż Kościół katolicki nigdy nie rozumiał tak, jakoby u [ludzi] ochrzczonych była prawdziwym i właściwym grzechem, lecz [tak jest nazwana], ponieważ jest pozostałością po grzechu i do grzechu nakłania. Jeśli ktoś przeciwnie sądzi, niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych.”) wyklina wszystkich tych, którzy twierdzą, że po chrzcie pozostaje w człowieku coś co ma właściwy charakter grzechu, czyli świadomego i dobrowolnego przekroczenia prawa Boskiego. Takie potraktowanie sprawy przez pana Hołownię może świadczyć o dwóch rzeczach: albo o nieznajomości elementarnych nauk Kościoła dot. grzechu pierworodnego i tego czym w ogóle jest grzech, a czym pożądliwość, albo też o mniej lub bardziej świadomym skłanianiu się ku herezji Lutra. Jakakolwiek byłaby odpowiedź, jest przecież nie do pomyślenia, aby wiernych miał pouczać człowiek mający braki w podstawach katechizmowych, lub też głoszący herezje. Warto też dodać, że pan Hołownia czyta raczej różne publikacje dot. nauki Kościoła, odwołuje się do Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1983 roku (str. 145 książki „Kościół dla średniozaawansowanych”). Trudno więc przypuszczać nieznajomość nauki Kościoła w kwestii tak podstawowej, jak grzech pierworodny.
Proszę sobie także obejrzeć nagranie z programu Tomasza Lisa, w którym razem z redaktorem oraz apostatą Tadeuszem Bartosiem napada na Kościół za jego rzekomy antysemityzm przed wojną i dziś - http://www.youtube.com/watch?v=1leFU8xbKFk
Warto się również zastanowić, czy występowanie w takim programie jak „Mam talent”, zajmującym się propagowaniem popkultury i hedonizmu, u boku takich bezbożników jak Kuba Wojewódzki czy Marcin Prokop można pogodzić z wiarą katolicką.
Co do obłudy pana Hołowni, i w ogóle jak najgorszego świadectwa dotyczącego jego uczciwości – wystarczy obejrzeć fragment programu z panem Cejrowskim. Pytania typu „a czy jak spotkamy się w kościele to poda mi Pan rękę?” …
Wnioskując z powyższym materiałów można jasno stwierdzić: nie, Szymon Hołownia nie nawraca ludzi na wiarę katolicką. Głosi raczej własną wiarę i własnego Chrystusa.
św. Hieronim, w komentarzu do listu do Galatan, który cytuje tutaj w starym przekładzie ks. Skargi: "Wielka niebezpieczność jest w kościele mówić swoim duchem; bo się obawiać trzeba, aby za złem wyrozumieniem Ewangelii Chrystusowej, nie stała się ludzka, albo, co gorzej jest, djabelska Ewangelia"
Tertulian (De prescriptionibus haereticorum)
„Nam zaś nic wedle własnego zdania wykładać nie wolno, ale ani nawet wybrać [z tego], coby kto wedle własnego zdania wykładał.”