Raczej związek ze Słońcem nie występuje np dlatego, że widziano to zjawisko od strony Fatimy, nie zaś w kierunku południowym (jak Słońce). Nie było to też widzenie czy złudzenie, np świadkowie czuli ciepło podczas opadania "słońca", a Dalleur doszukał się śladów tego ciepła na zdjęciach. Możnaby powiedzieć taką analogię, że to coś trochę jak kula gorącej plazmy, którą kontrolujemy przy pomocy pól elektromagnetycznych, to jest jednak prawie na pewno niemożliwe w naturze. Naturaliści proponowali hipotetyczne efekty meteorologiczne jak "soczewka powietrzna", "chmura naładowanych oscylujących kryształów" itd - jakąś ruchomą materię, która zmieniałaby bieg promieni słonecznych - ale te i inne szczegóły podkopują takie wyjaśnienie.Więcej w książce, poza tym ww Philippe Dalleur pisze o tym szerzej, proszę zobaczyć w cytowaniach.
Książka zapowiada się pasjonująco! Dziękuję za jej napisanie i udostępnienieCzy mógłbym udostępnić informację o niej na FB Młota na Posoborowie?
Piorun kulisty?
- Jak protestanci mogą wierzyć w Zmartwychwstanie, podczas gdy we współczesne cuda nie wierzą?
Wyodrębnienie w cywilizacji łacińskiej „sfery świeckiej” było tożsame z wyodrębnieniem rozumu jako narzędzia jej poznania. Cywilizacja łacińska jest jednym z nielicznych na świecie przykładów cywilizacji racjonalistycznej (podobny charakter przybrał wyodrębniony z sakralnego judaizmu racjonalistyczny karaimizm, ten jednak nigdzie nie wytworzył własnej cywilizacji). Tomasz z Akwinu, oficjalny filozof i święty Kościoła rzymskokatolickiego, wiarę uznał za akt rozumu. Oznaczało to, że Boga można jakoby poznać i dowieść jego istnienia rozumem. Szybko okazało się to nieprawdą, a Tomaszowe „dowody na istnienie Boga” budzić mogą dziś jedynie uśmiech politowania. Powstała w ten sposób podstawowa sprzeczność cywilizacji łacińskiej: deklarowano mianowicie na jej gruncie racjonalne uzasadnienie jej rzekomych „prawd”, tymczasem ta będąca punktem wyjścia dla wszystkich pozostałych, o samym istnieniu Boga, okazała się niemożliwa do obronienia na gruncie racjonalnym. Do pewnego czasu sprzeczność tę omijano, głosząc że rozum jest prawowity o tyle, o ile jest „oświetlany światłem wiary” i autorytetu „Urzędu Nauczycielskiego Kościoła”. Filozofia miała uzasadniać prawdy wiary i być „sługą teologii”. Był to zatem „racjonalizm niekonsekwentny”, wyłączający dogmaty religijne spod oceny rozumu, gdy rozumowe próby ich uzasadnienia okazały się śmiesznie nieudolne. Szybko oczywiście musieli się jednak pojawić „racjonaliści konsekwentni”, którzy pytać zaczęli, dlaczego w zasadzie mielibyśmy właśnie owe dogmaty wyłączyć spod oceny rozumu i to właśnie wtedy, gdy próby rozumowego ich argumentowania zaczęły bardziej śmieszyć niż przekonywać. Kościół rzymskokatolicki i wspierające się na nim zachodnie państwo dla wytłumienia tych głosów użyły represji i cenzury. Jasne jest jednak, że środkami materialnymi ludzkiej myśli spętać się nie da, wszystkie Indeksy Ksiąg Zakazanych, trybunały Inkwizycji, kodeksy karne, presja administracyjna i cenzura musiały więc okazać się w końcu bezsilne. Rozwijająca się coraz szybciej od XVII wieku rewolucja naukowa i rozrastający się wraz z nią światopogląd scjentystyczny, można powiedzieć, „cegła po cegle” kruszyć zaczęły kunsztowny gmach katolickiej filozofii i cywilizacji, który okazał się „kolosem na glinianych nogach”, czy też „zamkiem wybudowanym na piasku” niedowodliwego racjonalnie istnienia Boga, którego definicja pełna była na dodatek racjonalnych sprzeczności i niekonsekwencji („Niech wszechmocny Bóg stworzy kamień, którego nie podniesie”). Jedynie względnie „ezoteryczny” charakter naukowego przyrodoznawstwa, którego teorie nawet dziś w pełni zrozumieć jest w stanie może kilkanaście tysięcy ludzi na świecie, sprawił że destrukcja gmachu chrześcijańskiego światopoglądu postępowała i tak względnie wolno. Ostatecznie jednak chrześcijański Bóg stał się „bogiem-zapchajdziurą”, niczym autochtoni w krajach kolonizowanych, wypychanym z kolejnych przestrzeni na coraz bardziej oddalone i coraz skromniejsze peryferia rzeczywistości, których jeszcze nie zdążyło „skolonizować” naukowe przyrodoznawstwo. Jako pierwsze uległy tej tendencji wyodrębnione w Reformacji w krajach germańskich denominacje protestanckie, które, próbując w toku studiów biblijnych pogodzić religię ze światopoglądem scjentystycznym, ostatecznie zredukowały ją niemal do zera. XVII-wieczny pruski pietyzm to już religijność jakby wstydliwa, kryjąca się w domowym zaciszu. W XIX wieku protestanccy pastorzy są już pod względem stroju i wyglądu nieodróżnialni od „zwykłych” świeckich. Kościół rzymskokatolicki scjentyzmowi próbował przeciwstawić się cenzurą, represjami, biurokratyczną reglamentacją i doktrynerstwem. Gdy to nie pomogło, na II Soborze Watykańskim przyjął postawę kapitulacji podobną europejskiemu protestantyzmowi głównego nurtu. Protestanckie środowiska fundamentalistyczne (głównie w USA) reagują z kolei na scjentyzm ignorując lub zaprzeczając rozpoznawanym na gruncie naukowego przyrodoznawstwa (geologii, biologii, kosmologii etc.) faktom, co jednak kompromituje je i izoluje społecznie jako oszołomskie. W sumie zatem, zachodnie chrześcijaństwo poniosło w starciu ze scjentyzmem druzgocącą klęskę. Fakt, że nie zniknęło ostatecznie pod jego naporem, jak wspomnieliśmy wyżej, zawdzięcza jedynie temu, że współczesne teorie naukowego przyrodoznawstwa są na tyle „ezoteryczne”, że jedynie nikła mniejszość jest w stanie opanować ich język i je zrozumieć, zatem nie staną się one nigdy ideologią mas. Kościoły chrześcijańskie mogą wobec tego po prostu pomijać je milczeniem, wiedząc że światopogląd scjentystyczny nie jest w stanie wyjść poza wąskie grono uczonych-przyrodoznawców. Wśród naukowej elity współczesnego Zachodu światopogląd scjentystyczny zapanował jednak bezapelacyjnie a szczególnie po 11. września 2001 r. przyznawanie się do wiary w abrahamicznego Boga – wedle relacji jednego z bynajmniej nie wrogich religii naukowców – jest w środowiskach uczonych-przyrodników czymś równie wstydliwym i żenującym jak puszczenie bąka w towarzystwie. Cywilizacja łacińska zawaliła się zatem duchowo pod własnym ciężarem: racjonalizm okazał się „bombą z opóźnionym zapłonem”, którą sama uczyniła swoim fundamentem. Ponownie jednak, zauważmy że wcale tak być nie musiało. Racjonalizm, tak więc przekonanie że rozum jest jedynym narzędziem dającego pewność wiedzy poznania, do pewnego stopnia nie musi być tożsamy z samym wartościowaniem rozumu. Ten ostatni, używany we właściwej sobie domenie, może być narzędziem wystarczającym do rozpoznania rzeczywistości w tym właśnie horyzoncie. Trzeba być jednak świadomym owego horyzontu, poza którym znajdować się mogą pokłady wiedzy i przestrzenie rzeczywistości dla rozumu niedostępne. Racjonalizm świadomy tego horyzontu nie jest, ewentualnie odmawia znaczenia rzeczywistości spoza owego horyzontu, czasem zaś zupełnie neguje jej istnienie. Napisaliśmy że wartościowanie rozumu nie musi być tożsame z racjonalizmem „do pewnego stopnia”, gdyż dla człowieka Tradycji, inaczej niż dla rozróżniającego na „sacrum” i profanum” adepta cywilizacji łacińskiej, pierwiastki pozaracjonalne przenikają w gruncie rzeczy całą rzeczywistość, zatem próba jej poznania z pominięciem owych pierwiastków zawsze będzie poznaniem niepełnym. W danym jednak kontekście, poznanie racjonalne okazać się może wystarczającym przybliżeniem rzeczywistości a wiedza racjonalna teorią najprostszą i najbardziej poręczną. Żeby rozpoznać kształt pchły, wystarczy nam zwyczajna lupa – nie musimy chwytać od razu za mikroskop. W danych okolicznościach teorią „prawdziwą” jest zaś teoria wyjaśniająca dostatecznie wiele „jak najmniejszym kosztem”, czyli dostatecznie prosta i poręczna. Wracając jednak do wątku alternatywy dla racjonalizmu, to była ona oczywiście możliwa. Egalitarystyczne chrześcijaństwo odrzuca ezoteryzm, ten jednak jest zasadą każdej prawowitej hierarchii. Przyrodoznawcy-materialiści mogą sobie do woli dłubać w swoich niszach badawczych, należy jednak mieć świadomość, że to co naprawdę istotne, znajduje się poza ich zasięgiem. Jak napisał Gómez Dávila, „błędem papiestwa było nie to, że potępiło Galileusza, ale że w ogóle zwróciło uwagę na jego teorie”. Umieszczali przyrodoznawstwo na właściwym mu miejscu neoplatonicy schyłkowego Antyku i florenccy odnowiciele tradycji neoplatońskiej wczesnego Renesansu. Gdyby cywilizacja łacińska poszła śladem Marsillio Ficino i jego florenckiej Akademii, inaczej wyglądałaby i dzisiejsza zachodnia religia i współczesne przyrodoznawstwo. Być może Zachód wkroczyłby wtedy na ścieżkę Tradycji. Jednak nie wkroczył i cywilizacja łacińska zawaliła się pod ciężarem własnego racjonalizmu